niedziela, 8 maja 2011

5300 km samochodem przez Hiszpanię i Portugalię


Licznik
: 5300 km w 23 dni

Trasa: Londyn - Portsmouth (prom 24 h) - Bilbao - Santa Gadea (bouldering/wspinanie) - Oviedo (nie warto) - Lugo - Santiago de Compostela - Guimarães - Dolina Douro - Conimbriga - Tomar - Batalha - Alcobaça - Nazare - Sintra (bouldering/wspinanie) - Sintra - Klasztor Korkowy - Lizbona - Belém - Evora - Algarve - Sevilla - Córdoba - Granada - Alhambra - Toledo - Segovia - Burgos - San Sebastian - Bordeaux - Fontainebleau - Calais (pociąg) - Londyn

Hiszpania: ogólnie drogi dobre. Sporo darmowych autostrad i sensownych dwupasmówek. Choć zaobserwowaliśmy też frustrujące dla kierowców zastosowanie techniki ugorowej, tzn. jedną nitkę zupełnie dobrze wyglądającej 2-dwupasmówki zamyka się, żeby sobie odpoczęła, podczas gdy wszystkie samochody gnieżdżą się na drugiej tworząc korek. Kierowcy są generalnie mili i uprzejmi, bez problemu wpuszczają i tylko raz wygrażano nam pięścią gdy czegoś szukaliśmy i tamowaliśmy ruch :). Za parkingi płaci się prawie tyle co za tani hotel!

Portugalia: ruch trochę ostrzejszy niż w Hiszpanii, ale w porównaniu z Polską, spokojnie i kulturalnie. Raz pokusiliśmy się o przejazd darmową drogą krajową i szybko zrozumieliśmy dlaczego warto zapłacić za autostradę (a są drogie).

Noclegi: Pół na pół hotele i campingi

Nela: Lat 2, spisała się na medal.

Do technik ujarzmiania jej w samochodzie należały: (1) jechanie w czasie drzemki - metoda oczywista i skuteczna. (2) Słuchanie muzyki dla dzieci... wymaga co prawda sporego poświęcenia obojga rodziców, którzy na myśl o kolejnym odsłuchaniu "Witaminek" czy "Mary had a little lamb" dostawali nerwicy. Ale czego się nie robi dla chwili spokoju, gdy trzeba w obcym mieście nie mając dokładnej mapy odnaleźć nieoznaczony camping miejski w strugach deszczu. (3) Wydawanie podgryzaczy i przeżuwaczy typu paluszki czy suszone owoce. (4) Zabawa menażką, lub kocykiem i misiem. Samochód stanowił dla Neli namiastkę domu, czegoś co zna i co daje jej poczucie bezpieczeństwa. Gdy pewnego razu zobaczyła identyczny model na ulicy wpadła w rozpacz, że ktoś zabrał Neli samochód. Do końca wyjazdu co jakiś czas upewniała się "Ale ten pan nie odjedzie Neli samochodem?"

Misiem i kocykiem Nela mogła bawić się godzinami również w hotelu czy namiocie. Wyobraźnia była jedynym ograniczeniem metamorfoz kocyka: bywał kurtką, czapką, domkiem, piżamą czy ręcznikiem.

Oprócz zawijania misia w kocyk bardzo podobało jej się również zapinanie go w wózku i wożenie po pokoju... lub siedzenie w szafie. W końcu sama zapakowała się z misiem do wózka i oczywiście razem z tej szafy wypadli ku przerażeniu mamy i stoickiej postawie taty.

Miś po powrocie z wyjazdu był obrazem nędzy i rozpaczy. Futro brudne i sfilcowane (towarzyszył nam zawsze i wszędzie oraz uczył się chodzić), gdzieniegdzie poprzyczepiane wyschnięte ziarna kolorowego ryżu z paelli, no i dziura z wyłażącym z środka wypełniaczem. Ale i tak słyszał od Neli "Miś jest Neli misiem patysiem".

Zabawek (z wyjątkiem powyższego oraz wiaderek i łopatek) nie zabraliśmy, ale nie mogło w naszych plecakach zabraknąć małej biblioteki książek dla dzieci, od których Nela jest zupełnie uzależniona. Czytać uwielbia wszędzie i potrafi skupić się na naprawdę długich książeczkach. Na tym wyjeździe przerabialiśmy fantastyczne wierszyki o Cynamonie i Trusi - każdy o innej części ciała. Nie trudno zgadnąć, że największe salwy śmiechu były zawsze przy historyjce o ... pupie. Powodzeniem cieszył się też wierszyk o języku i serduszku - Nela sprawdzała więc czy klasztorowi w portugalskim Belem też bije serce.

W warunkach temu sprzyjających ćwiczyliśmy chodzenie bez pieluszki...

"Tylko dzieci, które używają kibelka albo nocniczka mogą bujać się na dużych huśtawkach bez barierki", próbowaliśmy sprzedać Neli ideę pożegnania z pieluchami. Na huśtawce w Toledo Nela, której wiatr rozwiewał włoski, wygłosiła taki oto monog: „Nela ma długie włosy. Mama ma też długie włosy. A tata ma krótkie włosy, ale ma takie długie uszy!” Tarzaliśmy się ze śmiechu.

Urozmaiceniem zwiedzania było dla Neli łamanie wszelkich zasad, jak np. dotykanie i całowanie eksponatów, wspinanie na murki i trawersowanie po cokołach kolumn.

Bardzo podobało jej się też babranie w małej, nagrzanej zatoczce, aż tu nagle "morze przypłynęło do Neli i nalało zimnej wody". I wtedy nie było już tak fajnie.

Jak zwykle cieszyła się ze spotkania z wujkiem Tomkiem we francuskim Fontainebleau, z którym wspinała się na bosaka po piaskowcowych boulderach i dzieliła jogurtem.

Czasem nie było łatwo, "Nela nie chce zwiedzać. Nela chce zostać w samochodzie słuchać dzieci..." Zawsze fajnie też porolować się po posadzce jak rodzice gdzieś się spieszą...


czwartek, 5 maja 2011

Hiszpania - Alhambra w mrokach nocy

W pracy ciągle trzeba tylko planować i planować, więc na wakacjach zwykle idziemy na żywioł i improwizujemy. Wyjazd do Hiszpanii i Portugalii i tak w miarę solidnie zaplanowaliśmy, nawet czasem hotele bookowaliśmy z wyprzedzeniem! Byliśmy z siebie bardzo dumni gdy jakoś w ostatnim tygodniu kwietnia zasiedliśmy do kupowania biletów do Alhambry na początek maja. A tu spotkała nas wielka niesprawiedliwość, bo internet czarno na białym powiedział, że... bilety wyprzedane! Ale jak to? Przecież nie możemy przyjechać do Andaluzji i nie zobaczyć perły architektury mudejar i w ogóle highlight'u całej Hiszpanii? Lekko zdruzgotani przeczytaliśmy na stronie internetowej pałacu, że codziennie rzucają jakieś dodatkowe bilety (w liczbie wahającej się od 80 do 300 sztuk) ale trzeba iść po nie bladym świtem. O brzasku zatem, Grześ zwlókł się z naszej piętrowej pryczy w pensjonacie La Juderia (centralnie i tanio) i popędził na czczo do kas. Stojąc w ogonku na miejscu mniej więcej 50-tym był pełen wiary w sukces ale okazało się, że to nie była jedyna kolejka! O nie, to byłoby za łatwe! Otóż za pobliskimi krzakami, przy kafejce niektórzy szczęśliwcy odkryli zakamuflowane kasy automatyczne, działające o wiele sprawniej i szybciej niż rozleniwione panie w okienkach. Jak się domyślacie, dla kolejkowiczów stojących po bożemu pod wielkim napisem „TICKETS to Alhambra” zostały same ochłapy. I tym sposobem staliśmy się posiadaczami biletów dziennych na część zabytków Alhambry (Alcazaba, Generalife, Palacio de Carlos V) oraz nocnych na zwiedzanie najważniejszej części – Pałacu Nazaries. W sumie całkiem fajnie wyszło bo na zobaczenie całego kompleksu potrzeba dobrych kilku godzin, choć skończywszy zwiedzanie dobrze po 23-ciej , ledwo doczłapaliśmy się do domu.

Alhambra za dnia.

Alcazaba - cytadela, której początki sięgają 9 wieku.

14 wieczny Partal w części Alta Alhambra.

Pałac letni - Generalife (Ogród Architekta)

Dzień bez babrania w wodzie jest dniem straconym. Na szczęście Alhambra jest rajem dla amatorek moczenia rąk. A jak znudzi się chlapanie, to pozostaje jeszcze 1000 różnej wielkości murków do pokonania.

Alhambra nocą - cały kompleks jest opustoszały, ale do Pałacu Nazaries można wejść o 22:00 i 22:30. Klimat niepowtarzalny.

Do Pałacu Nazaries nie wpuszczają z wózkami ani dużymi nosidłami ze stelażem. Nas uratował tzw. mały hop, czyli miękkie nosidło, którego nikt się nie czepiał. Nela większość pałacu zwiedziła na plecach taty, a sen zmorzył ją dopiero podczas nocnego spaceru do domu. Była naprawdę baaaardzo dzielna!

wtorek, 3 maja 2011

Hiszpania - Granada, majowe Święto Krzyży ...flamenco, wina i zabawy

Co tu się dzieje? Czy to jakiś festiwal flamenco? Czy może Granada FC niespodziewanie wygrała mecz z Real'em Madryt? Dlaczego na ulice wylegli bodajże wszyscy mieszkańcy miasta z noworodkami i stulatkami włącznie? I do tego wszyscy popijają wino lub wcinają lody głośno gadając i zamaszyście gestykulując. A od przebranych w tradycyjne stroje i umalowanych jak modelki małych dziewczynek wprost nie można oderwać wzroku? Spytaliśmy przypadkowego przechodnia i dowiedzieliśmy się (znowu wychodzi nasza ignorancja i brak solidnego przygotowania do wyjazdu), że tego dnia, tj. 3 maja obchodzone jest "Święto Krzyży" - La Fiesta de las Cruces lub Cruz de Mayo i wszyscy mają wolne. Zabrzmiało jak katolickie święto kościelne, ale patrząc wokół trudno się było tego domyślić. Bary pełne, kościoły puste, na ulicach kolorowy tłum a krzyża ze świeczką szukać.

Mała dama nawet w wózku musi wyglądać pięknie.

Spontaniczny pokaz flamenco w wykonaniu najmłodszego pokolenia. Nela była oczarowana, ale wstydziła się przyłączyć.

Soczysta hiszpańska czerwień nadal jest w modzie.

Nela wytrzymuje ze spinką we włosach kilka minut. Nie wiem jak te kilkuletnie damy są w stanie: nie rozmazać makijażu, nie pogubić koralików, chust i kolczyków, nie zniszczyć fryzury i chodzić na wysokich obcasach?!?

Mamy też odświętnie wystrojone.


Zdjęć krzyży nie ma... bo nie udało nam się na żaden natrafić...

Hiszpania - Kościół czy meczet, czyli rozważania nad Mezquitą w Cordobie

Meczet czy kościół? Kościół czy meczet? W sumie niepowtarzalna przeplatanka i jednego i drugiego. Pierwszą budowlę sakralną, kościół Św. Wincentego zbudowano tu już na początku 7 wieku. Ponad sto lat później, Emir Abd ar-Rahman w cywilizowanej transakcji odkupił go od Chrześcijan i przebudował na meczet, który można podziwiać do dziś. Z kolei w 13 wieku król Kastylii, Ferdynand, zdobywszy Cordobę przekształcił go ponownie w kościół nie modyfikując zbytnio budowli. Dopiero w 16 wieku Chrześcijanie nie mogli sobie odmówić postawienia kropki nad "i" więc w sercu dawnego meczetu wybudowali pokaźną katedrę. W 21 wieku wszystkie te budowy, przebudowy i modyfikację tworzą porażający efekt.

Podwójne łuki, wsparte na 856 kolumnach z marmuru, jaspisu, granitu i onyksu pozwoliły na podniesienie stropu Mezquity i stworzenie niesamowitej przestrzeni. Niektóre z nich pochodzą jeszcze z wizygockiego kościoła z 7 wieku, inne zdobiły niegdyś rzymskie budowle na półwyspie Iberyjskim lub nawet w dalekiej Kartaginie!

Pochodzący z 10 wieku portal Mihrabu, ozdabia ważąca 1600 kg złota mozaika, którą Kalif Al-Hakim II otrzymał w prezencie of władcy Bizancjum.

Pochodząca z tego samego okresu Maksura, czyli kapliczka dla Kalifa jest zwieńczona ozdobną, pozłacaną kopułą.

Chrześcijański symbol otoczony islamskimi łukami.

Skromny krzyż jeszcze jako tako komponuje się z geometrycznymi zdobieniami, ale ten kto zbudował pasującą jak pięść do nosa renesansową katedrę w samym środku Mezquity zasługuje na 100 ciężkich robót.

Niegdyś do Mezquity można było dostać się jedną z 19 bram. Obecnie są szczelnie zamknięte.

Wyjechaliśmy z mocnym postanowieniem obrabiania zdjęć i pisania bloga wieczorami, ale jak widzicie nic z tego nie wyszło. Z reguły szliśmy spać razem z Nelą, a laptop przydał się do szukania lokum i okazjonalnego dostarczania rozrywek Grzesiowi i latorośli. Naszym ulubionym odcinkiem nieśmiertelnego „Krecika” są „Urodziny”, gdzie główny bohater i jego przyjaciele – królik, mysz i jeż świętują urodziny żaby. Szczęka nam opadła gdy w pewnym momencie zwierzaki wyciągaja flaszeczkę, pięć kielonków i jakby nigdy nic rozpijają. To się nazywa bajka edukacyjna... w sumie wolę imprezowanie niż krwawą rąbankę.

poniedziałek, 2 maja 2011

Hiszpania - Sevilla, nie za dużo tych atrakcji?

Po krótkim epizodzie taplania w błocie w przemokniętym namiocie na campingu w krainie słońca i masowej turystyki Algarve, postanowiliśmy pożegnać się z Portugalią i wracać do Hiszpanii.

Na Sewillę mieliśmy zdecydowanie za mało czasu i nie zdążyliśmy się nasycić jej wspaniałą atmosferą (3 tygodnie wydawały nam się taaaak długimi wakacjami, że zaplanowaliśmy za dużo). Nie udało się nam uczestniczyć w pokazie flamenco, ale goście knajpki przylegającej do naszego hoteliku urządzili nam koncert muzyki biesiadnej do białego rana. Obowiązkowo zjedliśmy paellę i gazpacho, z czego tylko ta pierwsza przypadła Nelce do gustu.

Rzucik na miasto.

Alcázar - "Reales Alcázares de Sevilla"

Pół dnia spędziliśmy oczywiście w przepięknym pałacu Alcázar, do którego studenci mają wstęp wolny bez względu na wiek co znacznie podreperowało nasz nadszarpnięty przez parkingową drożyznę budżet! Jego początki sięgają zamierzchłych czasów gdy w tym rejonie Europy rządzili Maurowie. Po powiedzeniu im "Ma'a salama!" przy pomocy ostrego miecza, wprowadzili się tu władcy chrześcijańscy, którzy dodawali kolejne budynki, dziedzińce oraz ogrody. To właśnie w chłodnych salach Alcázar'u Ferdynand i Izabella podejmowali Kolumba i warzyły się losy wypraw Magellana.

Babranie się w fontannie stało się kluczowym elementem zwiedzania. 2-latek nie jest już tak ubezwłasnowolniony jak roczniak czy niemowlak. Nie da się po prostu wsadzić do husty czy nosidła, zatkać smokiem i robić to na co rodzice mają ochotę. Choć charakterna Nela jest ogólnie kooperatywna i chętna do wyjazdów, to trzeba już z nią negocjować i brać pod uwagę jej wyobrażenie dobrej zabawy, a do tego fontanny, murki, lub słupki i kolumny na które można się wspinać wspaniale się przydają. Można powiedzieć, że w Alcázarze przemieszczaliśmy się od fontanny do fontanny.

Katedra i Giralda

Nela została nagrodzona burzą oklasków po tym jak sama samiuteńka pokonała 35 ramp i ponad 50 metrów w pionie by wdrapać się na taras widokowy wieży Giralda (97m)! Wieża ta była kiedyś minaretem i zamiast schodów zbudowano pochylnie by Muezin mógł spokojnie wjechać na jej szczyt na koniu... taka 12 wieczna winda. Schodziła, a ściślej – głośno się rechocząc zbiegała, też sama aż do momentu kiedy to hamulce zawiodły na zakręcie i nastąpiło solidne zderzenie ze ścianą. Entuzjazm do wyścigów chwilowo opadł, ale po kilku chwilach w ramionach taty łzy wyschły a Nela z guzem na czole dalej zbiegała sama co i raz wpadając na idących z przeciwka turystów.

Katedra w Sevilli jest jedną z największych i najpiękniejszych gotyckich świątyń na świecie. Podobno pochowany jest w niej Kolumb.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...