Manolo, Pedro i Pablo poprosili mnie o zrobienie zdjęcia. Nie mogą równać się z Juanem. Po pierwsze, bo przyjechali na rowerach, po drugie bo jedynie z Oviedo, oddalonego o 320 km. Na szczęście już 200 km "zalicza" pielgrzymkę i upoważnia do otrzymania specjalnego certyfikatu więc też się cieszą.


W odróżnieniu od Polskich masowych pielgrzymek do Częstochowy, Camino de Santiago może podążać każdy, bez względu na wyznanie i narodowość. Na miejscu zamiast zawodzić hymny i klepać paciorki dojście do celu celebruje się w barach popijając gotowaną po galicyjsku ośmiornicę lokalnym winkiem. Wszystko na wesoło.
Charakterystycznymi atrybutami pielgrzyma są niemiłosiernie obwieszone dobytkiem plecaki oraz kostropaty kij. Obowiązkowo trzeba mieć przyczepioną w widocznym miejscu muszlę pielgrzyma, dyndającą na wszystkie strony butelkę z wodą, przytroczoną karimatę i zaczepioną o jakiś troczek kurtkę lub foliowe ponczo. Można też spotkać pielgrzymów z 21 wieku, wyposażonych w aerodynamicznie zoptymalizowane lajkry, oddychające kurtki, ultra lekkie buty i kijki trekingowe. 
Widząc nas z Nelą w "hopie" napotkani pielgrzymi mieli nadzieję na jakąś inspirującą historię typu przyszliśmy na piechotę z samego Londynu albo jeszcze lepiej z Warszawy. Słysząc że przywiózł nas Ford Focus combi, można było dostrzec cień zawodu na ich szczerych twarzach. Nie wdawaliśmy się w szczegóły dlaczego tego typu wyczyn był w danym momencie niemożliwy...
Mimo, że nasza pielgrzymka miała charakter zmotoryzowany, też świętowaliśmy przybycie do Santiago. Ku naszej radości Neli bardzo zasmakowały owoce morza, z apetytem pochłaniała ośmiornicę z papryką, kalmary, małże i ogromne krewetki. A już najbardziej podobało jej się nabieranie jedzenia pustą muszelką :).
Widok na Santiago de Compostela gdzie pochowany został Św. Jakub (apostoł).
Już od tysiąca lat pątnicy obmacują figurę Św. Jakuba, co jest punktem kulminacyjnym pielgrzymki i nagrodą za trudy podróży.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHa a my po filmie "Droga życia" wymarzyliśmy sobie taką wyprawę przez Pireneje :)
OdpowiedzUsuńRuszam za dwanaście dni...trochę mnie przeraża perspektywa samotnego łażenia po Hiszpanii przez ponad miesiąc, ale m.in. dlatego czytam wszystkie blogi podobne do Waszego by się trochę uspokoić. ;) Podobnie jak Wy dotarłam do Santiago w zmotoryzowany sposób (tyle, ze samolotem, ale stwierdziłam, że póki mam siły i chęci (i nie mam małych dzieci ;)), to spróbuję.
OdpowiedzUsuńP.S. I też nie mogę się doczekać galicyjskich owoców morza... :))