czwartek, 21 kwietnia 2011

Hiszpania - Pielgrzymi w Santiago de Compostela

Spotkaliśmy go w barze, nazywa się Juan, przysłuchiwał się z zaciekawieniem jak tłumaczę Grzesiowi i Neli co jest dziś w Menu Pielgrzyma. Nie jest zagorzałym katolikiem, do kościoła raczej nie chodzi, w sumie nawet nie czuje się wierzącym chrześcijaninem. Na pielgrzymkę wybrał się w celach czysto duchowych. Sam. Żeby mieć wreszcie czas pomyśleć, skupić się, wyciszyć, doznać duchowej przemiany. Szedł do Santiago spod Barcelony, 23 dni, dobrze ponad 1100 km. Ma trochę bąbli, schudł kilka kilogramów ale jest bardzo zadowolony.

Manolo, Pedro i Pablo poprosili mnie o zrobienie zdjęcia. Nie mogą równać się z Juanem. Po pierwsze, bo przyjechali na rowerach, po drugie bo jedynie z Oviedo, oddalonego o 320 km. Na szczęście już 200 km "zalicza" pielgrzymkę i upoważnia do otrzymania specjalnego certyfikatu więc też się cieszą.

W odróżnieniu od Polskich masowych pielgrzymek do Częstochowy, Camino de Santiago może podążać każdy, bez względu na wyznanie i narodowość. Na miejscu zamiast zawodzić hymny i klepać paciorki dojście do celu celebruje się w barach popijając gotowaną po galicyjsku ośmiornicę lokalnym winkiem. Wszystko na wesoło.

Charakterystycznymi atrybutami pielgrzyma są niemiłosiernie obwieszone dobytkiem plecaki oraz kostropaty kij. Obowiązkowo trzeba mieć przyczepioną w widocznym miejscu muszlę pielgrzyma, dyndającą na wszystkie strony butelkę z wodą, przytroczoną karimatę i zaczepioną o jakiś troczek kurtkę lub foliowe ponczo. Można też spotkać pielgrzymów z 21 wieku, wyposażonych w aerodynamicznie zoptymalizowane lajkry, oddychające kurtki, ultra lekkie buty i kijki trekingowe.

Widząc nas z Nelą w "hopie" napotkani pielgrzymi mieli nadzieję na jakąś inspirującą historię typu przyszliśmy na piechotę z samego Londynu albo jeszcze lepiej z Warszawy. Słysząc że przywiózł nas Ford Focus combi, można było dostrzec cień zawodu na ich szczerych twarzach. Nie wdawaliśmy się w szczegóły dlaczego tego typu wyczyn był w danym momencie niemożliwy...

Mimo, że nasza pielgrzymka miała charakter zmotoryzowany, też świętowaliśmy przybycie do Santiago. Ku naszej radości Neli bardzo zasmakowały owoce morza, z apetytem pochłaniała ośmiornicę z papryką, kalmary, małże i ogromne krewetki. A już najbardziej podobało jej się nabieranie jedzenia pustą muszelką :).

Widok na Santiago de Compostela gdzie pochowany został Św. Jakub (apostoł).

Już od tysiąca lat pątnicy obmacują figurę Św. Jakuba, co jest punktem kulminacyjnym pielgrzymki i nagrodą za trudy podróży.

3 komentarze :

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha a my po filmie "Droga życia" wymarzyliśmy sobie taką wyprawę przez Pireneje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ruszam za dwanaście dni...trochę mnie przeraża perspektywa samotnego łażenia po Hiszpanii przez ponad miesiąc, ale m.in. dlatego czytam wszystkie blogi podobne do Waszego by się trochę uspokoić. ;) Podobnie jak Wy dotarłam do Santiago w zmotoryzowany sposób (tyle, ze samolotem, ale stwierdziłam, że póki mam siły i chęci (i nie mam małych dzieci ;)), to spróbuję.
    P.S. I też nie mogę się doczekać galicyjskich owoców morza... :))

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...