poniedziałek, 14 stycznia 2013

Bouldering meblowy

W sali przedszkolnej Olafa jest tablica, na której panie opiekunki wypisują czym dzieci bawiły się rano, a czym po południu. A rodzice przy odbieraniu dowiadują się co w przedszkolu porabia ich pociecha.

Wygląda to na przykład tak:

Johnny:
Rano: zabawa klockami
Po południu: zabawa pociągiem

Część tablicy poświęcona Olafowi jest ostatnio raczej monotematyczna. I wygląda tak:

Olaf
Rano: wspinanie
Po południu: wspinanie

W domu zaczęło się od małego stolika:

Pierwsze 10 razy ... kibicowaliśmy.
Kolejne 20 razy ... nagrywaliśmy i robiliśmy zdjęcia.
Następnych 300...

Po zdobyciu szczytu Olaf ma w zwyczaju uczcić wyczyn np. zamaszyście podskakując. Łatwo się przy tym poślizgnąć i wyrżnąć w dębową podłogę, ale drobne guzy nie zrażają przecież prawdziwych sportowców.  

Potem zdobyte zostały drogi wielo-wyciągowe, wymagające postoju w bazie wypadowej na szczyt:
  • nasze łóżko, z którego można dostać sie na parapet i podziwiać śmieciarkę
  • dziecięce krzesełka, z których już tylko krok na stoliczek Neli z cała armadą mazaków (ma się rozumieć, bez skuwek) a potem na półkę z Ikei, która ciągle odpada od ściany
  • duże krzesła i wysoki stół jadalny, z masą fascynujących obiektów, które dotąd pozostawały poza zasięgiem
Na razie na liście niezdobytych dróg są: regał z książkami i biurko komputerowe, ale to pewnie tylko kwestia wymknięcia się spod opieki rodziców...

Olaf w natarciu na swój ulubiony stolik. Na koniec opowiada o wrażeniach ze zdobycia drogi :).

Olaf doing what he seems to recently enjoy most... furniture bouldering :).



sobota, 12 stycznia 2013

Festiwal rzeźb lodowych

Zima w styczniu dopisała. Arktyczne powietrze przywiało nam niskie temperatury i nawet kilka dni śniegu! Z takich warunków pogodowych cieszyły się nie tylko dzieciaki lepiące bałwany (niektóre, angielskim zwyczajem, w półbucikach i podkolanówkach, oraz gilem do pasa) i co świeżsi emigranci z ciepłych krajów, którzy pierwszy raz w życiu widzieli lecące z nieba białe płatki. Ale i artyści biorący udział w Londyńskim Festiwalu Rzeźb Lodowych, którzy z pewnością odetchnęli z ulgą, że tym razem zdążą dokończyć zwoje ulotne dzieła zanim budulec zupełnie się rozpłynie.

Na festiwal odbywający się wśród wieżowców Canary Wharf, Nelunia przybyła jak wszędzie ostatnio - na dwóch kółkach. Tu lód - tam szkło. Super kombinacja.


Rano: rysunek i blok lodu.


Wieczorem: rzeźba biuściastej pani z czymś na głowie.


Owoce całodziennego rzeźbienia.




I jeszcze laserowa zorza polarna.


niedziela, 6 stycznia 2013

Chwilka dla siebie

Wsiadamy do metra we trójkę: ja, Nela i pluszowy miś. Po wejściu do wagonu Nela rozgląda się wokół i stwierdza: "Mamo, potrzebujemy trzy miejsca... ale ja widzę tylko dwa wolne..." Po czym dodaje po chwili zastanowienia: "W sumie dwa nam wystarczą. Ty potrzymasz na kolanach misia, a ja będę mieć chwilkę dla siebie!"

The three of us get on the tube: Nela, her teddy bear and I. Once inside Nela takes a good look around the carriage and says: "Mummy, we need three seats... but there are only two empty ones...". Then she adds with a cheeky smile: "Actually, two will do. You'll hold the bear on your lap, and I will finally have a minute for myself!"

Nela i jej ukochane "dzieci" trojaczki.

Nela and her beloved triplets.





sobota, 5 stycznia 2013

Monument

Na odtrutkę po naszych perypetiach zakupowych z poprzedniego wpisu, zwiedziliśmy sobie Monument, upamiętniający wielki pożar Londynu. Jakoś w ciągu ostatnich 7 lat mieszkania w Anglii, nie mieliśmy na dzieło zaprojektowane przez osławionego architekta Christopher'a Wren'a czasu... Tym fajniejszą mieliśmy niespodziankę, bo nie dość, że Monument to najwyższa wolnostojąca kolumna na świecie (!) mierząca 62 metry, to jeszcze z jej wierzchołka rozpościera się piękny widok na miasto. Położona jest w sercu City, 62 metry od legendarnej piekarni na Pudding Lane gdzie w 1666 wybuch pożar, który strawił nie tylko ogromną część miasta, ale równocześnie wytłukł większość populacji szczurów szczerzących w brudnym mieście wszelkie choróbska. Nela bardzo się przejęła tym pożarem (choć oszczędziliśmy jej ww szczegółów) i co jakiś czas o nim wspomina, zwłaszcza przy okazji zakupów w naszej lokalnej piekarni. Niemniej, po pokonaniu kilku stopni, odmówiła tarabanienia się na samą górę po krętych schodach i Monument zwiedzała z parteru. Olaf został przetransportowany na szczyt przez tatę :).



 Podczas naszej wizyty było już trochę ciemnawo... a do tego pochmurno, więc pocztówkowych fotek panoramy miasta nie ma (trudno z resztą o takie, bo taras widokowy otacza metalowa siatka).



 


Zwiedzanie Monument'u oczywiście na rowerze :).

piątek, 4 stycznia 2013

Operacja "zakupy"

Kochana rodzinko, kochani znajomi i kochani czytelnicy: życzymy Wam wszystkiego najlepszego w 2013, dużo zdrówka, fajnych wyjazdów, sukcesów i wolnego czasu. Bardzo nam miło, że nas tu wirtualnie odwiedzacie, zapraszamy :). 

My, w ramach postanowień noworocznych oraz poważnych dyskusji małżeńskich zamierzamy w tym roku wyglądać jak na kwitnących 33 letnich mieszkańców Londynu przystało: nowocześnie i modnie. Koniec z rozwodowymi polarami, kurtkami pamiętającymi obronę pracy magisterskiej i butami tak dziurawymi, że kamienie trzeba wytrząsać po każdym spacerze. Wizyty u fryzjera zamówione, szafy wyczyszczone, torby ze starymi ciuchami czekają spakowane na wyniesienie do lokalnego lumpeksu. Może nawet zaczniemy w tym roku prasować..?

Na pierwszy ogień wzięliśmy Grzesia, bo powiedzmy sobie szczerze, tu potrzeba "odświeżenia" garderoby jest bardziej paląca. Żeby nie było, że na męża marudzę - sam zgłosił się na ochotnika. Chęci dobre były, zapał i plan też. Nela wskoczyła na swój rowerek (nigdzie się bez niego nie rusza), Olaf do wózka i wyruszyliśmy we czwórkę na noworoczny podbój londyńskich centrów handlowych. Nie nasz ulubiony sposób spędzania weekendu, ale jak trzeba to trzeba.          

Po dotarciu do sklepów akcja operacji "zakupy" nabrała tempa. Olaf domagał się wyjęcia z wózka po czym gdy tylko dotknął ziemi, zaraz nawiał. Uwielbia chłopak jak się go goni. W tym czasie Nela jeździła po sklepie rowerem zwalając pięknie ułożone sweterki, bądź porzucała wehikuł w w samym środku przejścia i donosiła Grzesiowi kolejne rzeczy do przymierzenia. Wesoło było... ale chyba trzeba będzie te lumpeksowe torby z powrotem rozpakować. Za dużo nie udało nam się nabyć w tych warunkach :).  

"Banana Republic" coś nie chce się dać zdrapać.


 Jak się stąd wychodzi?


Uciekam z tych sklepów!



Nareszcie coś ciekawego, tylko jak się do tego dobrać?



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...