czwartek, 27 stycznia 2011

Sceny z życia prawie 2 latka

W związku z pewnym wydarzeniem w naszym życiu, czytuję ostatnio sporo książek filozoficzno-duchowych. Ostatnią pozycją w mojej pocieszeniowej bibliotece jest wywiad-rzeka z Dalai Lamą, w której Tybetański mistrz opowiada, że czynienie dobra i pomaganie innym poprawia samopoczucie. Widząc więc starszą panią taszczącą z lokalnego sklepu ciężkie torby zaproponowałam jej pomoc. Nela była w doskonałym nastroju po całym dniu, który razem spędziłyśmy i siedziała w wózku tuląc ukochane misie. Przeszłyśmy tak razem dobre 15 minut gawędząc na błahe tematy kiedy to Nela zaczęła się buntować. Najpierw niegroźnie marudziła, potem pokrzykiwała, a na koniec wyła już tak niemiłosiernie, że rozmowa była niemożliwa i musiałam się zatrzymać. Bunt 2-latka?!? Na kontakt Nela-Ziemia nie było szans, a starsza pani patrzyła na mnie z coraz większym rozczarowaniem. Po kilku minutach spędzonych na nieudanych próbach nawiązania jakiegokolwiek dialogu z rozwrzeszczaną, leżącą na trotuarze Nelką, miła starsza pani zrobiła mi wykład o rozbestwionych bachorach, bezradnych młodych matkach i tym jak to było w jej czasach, zabrała swoje ciężkie torby i poszła.

Nasz cyrk miał natomiast coraz więcej widzów. W oknach pobliskich mieszkań pojawiały się głowy, rzucały komentarze i chowały się z niesmakiem. A na deptak wyszedł zaniepokojony pan i paląc papierosa przyglądał się nam z nadzieją na epilog. Co było robić? Tłumaczyłam, pytałam, przytulałam, jak na ironię trochę chciało mi się z tej całej szopki śmiać. Nela uciekała, tupała, ryczała i wszystko co była w stanie powiedzieć to "nie, nie, nie...". Czy to ta sama racjonalna i rozumna istota, której naprawdę wszystko można wytłumaczyć? Obserwując ją wydawało mi się, że emocje zupełnie nią zawładnęły i nie miała nad sobą absolutnie żadnej kontroli. Buzia krzyczała "nie, nie..." a oczy patrzyły na mnie z przerażeniem mówiąc "Mamo pomocy! Nie wiem co się dzieje!". W samą porę palący pan odezwał się do nas po polsku i to magicznie Nelę otrzeźwiło. Przestała płakać i jeszcze trochę łamiącym się głosem oznajmiła, że idziemy do domu.

A ja tylko chciałam pomóc starszej pani.

środa, 26 stycznia 2011

Co to za pan?

Mamy pewnego znajomego, Donala, który obcina włosy co półtora roku. Robi tak z czystego lenistwa. Zapuszcza loczki do ramion a potem goli głowę praktycznie na zero i abarot. W mojej firmie zdarzało nam się określać upływ czasu po długości włosów Donala "To musiało być z 3 lata temu, bo Donal właśnie wtedy zgolił włosy". Tak się składa, że Donal ma córeczkę dokładnie w wieku Neli, więc po ostatniej drastycznej zmianie wizerunku zapytałam go czy Cara zauważyła różnicę - "She watched us do it and she wasn't bothered", usłyszałam i to uśpiło moją czujność.

Jak już niektórzy czytelnicy Wojtkowego bloga zauważyli, niejaki wuwu Grześ, tudzież tata Neli, nieźle ostatnio zarósł. Postanowiliśmy więc doprowadzić go do porządku i uruchomić naszą maszynkę. I tak kilkoma ruchami mechanicznych ostrzy ucięliśmy związek jaki Grześ zbudował z Nelą przez ostatnie 21 miesięcy. I choć był przy porodzie, pielęgnował ją od pierwszych godzin, spędził z nią 3 miesiące na urlopie tacierzyńskim i zajmuje się nią w każdy czwartek, to z włosami na zapałkę, nie był już dla niej tym samym tatą. Kiedy tylko chciał zbliżyć się do Neli, ta robiła swoją najbardziej teatralną podkówkę i wybuchała szczerym płaczem. "Neluniu, ale to jest ten sam tata, tylko z krótkimi włosami", zapewnialiśmy, "nie, nie jest tata!" mówiła dławiąc się płaczem. Grzesiowe serce, jak możecie sobie wyobrazić, było w strzępach a ja miałam dziecko uczepione nogawki. Włosy mają na szczęście tę wspaniałą cechę... że odrastają, dzieci mają tę wspaniałą cechę, że się przyzwyczajają, więc cały dramat trwał może z tydzień a my mamy co wspominać i co Wam opowiedzieć :).

Grześ i Nela prezentują swoje fryzury.

I jak tu się uczyć do doktoratu kiedy w pokoju króluje rozrabiaka.

niedziela, 16 stycznia 2011

Dziadek Lech wielbiciel szkoleń

Dziadek Lech uwielbia szkolenia. Nie może się nacieszyć gdy jakieś wyuczone na MBA'ach 20 -letnie japiszony o mlecznych wąsach, z minami Smurfa Ważniaka musztrują go całymi dniami w zakresie pracy w grupie, najnowszych teorii marketingowych czy innych wynalazków. O tych wszystkich przeżyciach szkoleniowych opowiada nam na świeżo, koloryzując po swojemu, bo gdzie by nie był, to zawsze udaje mu się urwać i nas odwiedzić. Na odtrutkę potrzebuje butelki dobrego czerwonego wina i koreczków śledziowych, które nota bene uwielbia również Nela. A na dzień dobry, gdy jeszcze udaje że śpi i mamrocze swoje tradycyjne "jeszcze 5 minut", przychodzi do niego Nela i mówi "Dziadzia wstawaj"!

Tym razem Nela zabrała dziadka na plac zabaw, karmienie kaczuszek i do hinduskiej restauracji, gdzie biegali razem dookoła stołu. Aniu, muszę Ci wyznać, że Nela ma obsesję tej meksykańskiej spódniczki którą od ciebie dostała i każe ją sobie zakładać do wszystkiego!

wtorek, 4 stycznia 2011

Szwajcaria - Lucerna

Kiedy Shane i Sarah poszli do pracy, my pojechaliśmy do znanej z urokliwości Lucerny. Po drodze nasz ultra cichy, schludny pociąg mijał z gracją położone w pobliżu Zurychu zagłębia bankowe i hedge-fundowe, jeziora, domki i ośnieżone góry. W Lucernie zawiało mrozem, założyliśmy więc dodatkowe warstwy i wyruszyliśmy na zwiedzanie zabytkowych mostów, murów miejskich, starówki, muzeum sztuki nowoczesnej i lokalnej jadłodajni. Nela jak zwykle nas nie zaskoczyła - zasnęła na totalnym mrozie w swoim hopie, a przy próbie postawienia jej w poczekalni muzeum - natychmiast się obudziła. W takich chwilach zawsze z pewną, nie ukrywam zazdrością, ale i łezką w oku, wspominamy Michałka, który śpi w warunkach wszelkich i nigdy nie budzi się gdy Bastek żywiołowo majta nim w hopie. Po powrocie do Zurychu okazało się, że Shane wytrzymał pracy całe 3 godziny i znów umawia się z innymi leserami na czwartkowe wspinanie w lodzie.

Zimowa Lucerna.
19-wieczny pomnik umierającego lwa wykuty w skale, podobno zachwycił Marka Twaina.

Zwiedzanie Szwajcarii w środku zimy jest sportem dość wymagającym sprzętowo - 3 warstwy spodni, cebulka polarów, grube rękawice, skarpetki od dziadka Stefana, kapturek i czapa chroniły szkrabiszona przed mrozem i wiatrem.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Szwajcaria - Muzeum narodowe

W Zurychu zwiedziliśmy też fantastyczne Muzeum Narodowe gdzie można dowiedzieć się wszystkiego na temat historii Szwajcarii. Ciekawe ekspozycje ciągną się całymi kilometrami korytarzy, tak że po dobrych kilku godzinach zwiedzania zaliczyliśmy może z jedną trzecią.

Szwajcaria była na szarym końcu w przyznawaniu kobietom praw wyborczych (1971 r). Oto muzealny plakat pokazujący co się stanie jeśli kobiety zostawią domowe pielesze i zamiast opiekować się potomstwem, zaczną mieszać się do polityki. Ku przestrodze!

Przez dzieje Szwajcarii przewija się oczywiście temat sławetnej neutralności, która to nie przeszkodziła im w produkowaniu i sprzedawaniu Rzeszy np. farby do malowania swastyk. Neluni bardzo podobali się średniowieczni szwajcarscy rycerze zakuci w zbroje.

Jak na centrum szemranej bankowości przystało, nie mogło zabraknąć wystawy poświęconej mamonie. Można było zobaczyć jak wyglądają kasetki do klejnotów, wraz z zawartością i przejrzeć się w złotej podłodze.

W tej całej szwajcarskiej poprawności strasznie nas korciło żeby nabroić.

niedziela, 2 stycznia 2011

Szwajcaria - Narciarze w tramwaju

Kiedy Shane jakiś czas temu opowiadał nam, że jadąc w Zurychu rano do pracy często spotyka w tramwaju boulderowców z crah-padami, narciarzy w pełnym rynsztunku czy emerytów wybierających się za miasto z rakietami śnieżnymi, myślałam że koloryzuje. Szczególnie, że Shane znany jest z umiejętności oratorskich jak i morskich opowieści. A tu okazało się, że winnam mu przeprosiny! Nie zdążyliśmy jeszcze zapakować się do 14-tki jadącej na dworzec kolejowy, a już na przystanku natknęliśmy się na dwóch boulderowców jak z obrazka, wybierających się do włoskiej części Szwajcarii na niedzielny wspin. W tramwaju, słowo daję, nie było ani jednej "normalnej" osoby: narciarze, snowboardziści już w kaskach, wspinacze, emeryci z rakietami (!) no i my. Nas też do "normalnych" nie zaliczam, bo przecież skoro byliśmy w Szwajcarii, to trzeba było wyskoczyć na narty.

Styczniowy poranek na przystanku 14-tki, jeszcze przed wschodem słońca.

Narciarsko-boulderowo-trekkingowy tramwaj.

Wybraliśmy mały ośrodek, oddalony o niecałe 1.5 godziny pociągiem od miasta, gdzie internet nie wróżył tłumów. Jak tylko zobaczyliśmy, że rzeczywiście ludzi nie ma za dużo i prawie wszędzie można dojechać kolejką, wypożyczyliśmy Neli kask i postanowiliśmy pojeździć razem z nią w "hopie". Jeździliśmy oczywiście wolno i ostrożnie... Super było znów robić razem coś co naprawdę oboje z Grzesiem kochamy. Następnym razem musimy być jednak lepiej przygotowani, bo znalezione, zbyt duże gogle, nie chroniły Nelusiowej buzi zbyt dobrze. Grześ natomiast pokazał prawdziwą klasę i wywijał te swoje zakręty nawet z 20 kg obciążeniem (plecy bolały go jeszcze do końca tygodnia ;>).

Po mniej więcej 2 godzinach wrażeń zawartość "hopa" była tak padnięta, że błagała o położenie spać. Do tej pory wspomina "Nela jeździła z tatą na nartach. Kask miała, okulary miała. Chciała spać." Niemniej nadal utrzymuje że bardzo jej się podobało.

sobota, 1 stycznia 2011

Szwajcaria - Ordnung do n-tej potęgi

Noworoczny wypad do Szwajcarii to jak dotąd nasz najbardziej "last minute" wyjazd. Grześ z Nelą wrócili w czwartek wieczorem z Polski, w piątek rano jeszcze mieliśmy spędzić Sylwestra na Londyńskich ulicach, w okolicy drugiego śniadania kupiliśmy bilety na samolot, po pracy na lotnisko, a Sylwestra spędziliśmy już w Zurychu! Całe szczęście, że nie odwołali nam lotu, bo nasza trójka stanowiła aż 18% wszystkich pasażerów.

A Szwajcaria? To ewenement na skalę światową! Wszelkie krążące na jej temat stereotypy są absolutnie prawdziwe. Samochody schludne, zaparkowane równiutko pod przepisowym kątem, pociągi jeżdżą punktualnie i tak cicho, że robi się nieswojo a za cenę makaronu z sosem pomidorowym można by wyżywić afrykańską rodzinę przez miesiąc. Makulaturę trzeba wystawiać w określone dni o ściśle określonej porze, równiutko powiązaną sznurkiem w paczki o przepisowych wymiarach, inaczej lokalni śmieciarze ani myślą jej pobierać. We własnym mieszkaniu broń boże nie wolno nic upuścić na podłogę, bo sąsiedzi zaraz nakablują spółdzielni, że uprawiamy stepowanie i pogarszamy im jakość życia.

Oprócz wizualnej poprawności, ma się też wrażenie, że istnieją nieznane niepisane zasady których się nie zna, ale jak tylko się je złamie, od razu jakiś życzliwy Szwajcar pośle nam upominające spojrzenie. W sumie niektórzy autochtoni patrzą karcąco na zapas, żeby się turysta nie rozbisurmanił. Mało się nie popłakaliśmy ze strachu kiedy Nela nakruszyła drożdżówką na podłogę w pociągu. W pocie czoła zbieraliśmy resztki podwieczorku mokrymi chusteczkami, byle tylko nie podpaść. Na szczęście Nela jest w stanie rozczulić nawet Szwajcarów i często wywoływała na ich twarzach serdeczny, szczery uśmiech.

A do tego jest tam tak ładnie, folderowo i broszurkowo, że człowiek zaczyna tęsknić za odbiciem kopcącej elektrociepłowni Żerań w falach Wisły.

Shane i Sarah, z którymi przyjaźniliśmy się w Londynie, od roku mieszkają w Zurychu. To właśnie u nich waletowaliśmy przez te 4 dni.
THANKS FOR PUTTING UP WITH US FOR 4 DAYS!!!

Sarah jest tak kochana, że upiekła ciasteczka literki dla Neli.

I pozwoliła bawić się swoim gigantycznym psem, z którym Nela się nie rozstawała. Kazała go sobie zawiązać w "chuście" z taty szalika i paradowała po całym mieszkaniu.

Zurych w pełnej krasie - zabytki, muzea, galerie, czyste jezioro w którym można się kąpać podczas przerwy lunchowej, poprzecinane trasami rowerowymi i pieszymi ośnieżone góry na weekendowy wypad za miasto.

W Zurychu jest też mnóstwo fontann. Popularne są takie właśnie przelewowe, z gęby stwora do dużej miski, potem do mniejszej i na końcu do ogólnego basenu.

I obowiązkowo zwieńczone rycerzem.

Zdarzają się też twory nowoczesne, na przykład w kształcie olbrzymiej kuli po której spływa woda.

Oprócz zamiłowania do fontann, Szwajcarzy lubią gorąca czekoladę... i my też!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...