niedziela, 23 grudnia 2012

Smok free!

 

Pewnego dnia Olaf usnął podczas zakupów bez smoczka w buzi. Skoro udaje mu się ta sztuka w tłumie rozgorączkowanych kupujących biegających po supermarkecie w przedświątecznym szale... to może już nie potrzebuje smoka w ogóle?

Smok trafił tym samym do śmietnika. A my nastawiliśmy się na kilka trudnych nocy... Po dwóch dniach, smoczek został praktycznie wymazany z pamięci!

Skończyło się żebranie o smoczek przy łóżeczku.
Skończyły się awantury o smoczek przypadkiem dostrzeżony gdzieś w domu.
Skończyło się zatykanie.

Sami powiedzcie, czyż nie jest dużo przystojniejszy bez tej zatyczki w buzi?

piątek, 14 grudnia 2012

Malowanie buziek

Niektórzy znajomi Facebook'owi już widzieli fotki z sesji malowania buziek, ale niefacebookowe babcie i dziadkowie jeszcze nie, więc wrzucam niniejszym.

Taki właśnie prezent urodzinowy dostała Mama od Neli! Impreza tym bardziej niezapomniana, że w poniższym stanie zastali mnie znajomi "wujkowie", których Grześ zaprosił potajemnie na urodzinowe winko :). Taktownie i dyplomatycznie pochwalili mój urodzinowy makijaż w wykonaniu Neli :).




czwartek, 13 grudnia 2012

Przedszkolaki dwa

Seria zmian, która zaczęła się w listopadzie osiągnęła kulminację w grudniu. Kiedy to zupełnie niespodziewanie w nelkowym przedszkolu imperialnym, zwolniło się miejsce dla Olafa. I to dosłownie z dnia na dzień. A że średni czas oczekiwania na miejsce to 18 miesięcy...,musieliśmy w ciągu jednego wieczoru podjąć decyzję, czy nasz rosomak idzie do grupy maluszków, czy pozostawiamy go pod opieką niani i czekamy na kolejne miejsce, które może, ale nie musi pojawić się w ciągu następnych kilku miesięcy. Algorytm przyjmowania dzieci do przedszkola uniwersyteckiego Imperial College pozostaje dla nas absolutną tajemnicą... Rozważyliśmy "za" i "przeciw" i w ten sposób Olaf już w wieku 12 miesięcy został przedszkolakiem. 4 panie na grupę 12 dzieci, przestrzeń której nie mamy w naszym mikro-mieszkaniu, góra zabawek oraz towarzystwo innych dzieci wydawały nam się wystarczającymi plusami, by wraz z Nelą, 3 razy w tygodniu jeździł na drugą stronę miasta i spędzał dzień w przedszkolu. Niania była na szczęście uprzedzona o takiej ewentualności, ale sam Olafinek od tych ciągłych zmian tymczasowo stracił zaufanie do wszystkich osób przekraczających metr dwadzieścia :(. A ze mną jeszcze częściej bawił się w koalę, to znaczy, on był koalą a ja byłam drzewem, na którym bezustannie przesiadywał.

Nelunia już od 3-cich urodzin chodzi do grupy starszaków (3-5 lat), gdzie jej ulubionym opiekunem jest ... pan! Przedszkole absolutnie uwielbia, a my coraz bardziej doceniamy na jaką fantastyczną instytucję trafiliśmy (rekrutację wyłączywszy).

Na razie zdjęć z Olafowej sali nie mamy, ale pstryknęliśmy coś na bożonarodzeniowym przedstawieniu nelkowych starszaków.  Nie za bardzo było wiadomo o co w nim chodzi... ale wszyscy bardzo dobrze się bawili :). Nela w niebieskiej sukience po lewej.


sobota, 1 grudnia 2012

Agatka i Dzidek na foto-safari po Londynie

Na początku grudnia odwiedzili nas, Agatka i Dzidek, którzy podobnie jak my lubią wpaść do jakiejś fajnej, niszowej galerii jak i szwendać się godzinami po Londynie zachwycając się jego niesamowicie urozmaiconą, pełną historii zabudową. Szczególnie, że zawodowo i hobbistycznie, interesuje ich architektura. Przed przyjazdem mieli już gotową listę budynków, które chcieli obejrzeć, a najnowszy londyński drapacz chmur - The Shard, był oczywiście na pierwszej pozycji. Swoi ludzie. Niestety, nasze dzieci były dla odmiany ... chore, więc musieliśmy stosować system zmianowy i przez część weekendu dyżurować z naszymi słodkimi zasmarkańcami w cieple. Wyposażyliśmy naszych gości w mapy i aparat i wysłaliśmy w niektóre z naszych ulubionych tras: 1) z Rotherhithe do Whitechapel Gallery, potem na piechotę wzdłuż rzeki przez Wapping do Canary Wharf, 2) Z Rotherhithe do Galerii White Cube (zahaczając o Shard) i Southbank.

Wrócili z całkiem fajnym dorobkiem fotograficznym, choć Dzidek nie był do końca usatysfakcjonowany. Dziś gościnnie zdjęcia ich autorstwa -  niekonsultowane.












Agatka została jeszcze cały tydzień, żeby pomóc nam z dziećmi, za co bardzo, ale to bardzo dziękujemy!

niedziela, 25 listopada 2012

Pierwsze dzieło na pierwsze urodziny

Podobno roczniakowi trzeba zrobić taki test, że kładzie się przed nim kilka przedmiotów i który wybierze, z tym będzie się wiązała jego przyszłość. Jeśli monetę - to będzie bankierem, jeśli różaniec - to księdzem (albo raczej raperem, u nas często takowi paradują w różańcach, taka moda), jeśli książkę - zostanie naukowcem.

Jeśli to prawda, to Olaf zostanie malarzem! Jak zobaczył pędzle i farby - zapomniał nawet o torcie!




 
Voilà - pierwsze dzieło Olafa, na pierwsze urodziny!


Wszystkiego najlepszego synku!

czwartek, 22 listopada 2012

Na dwóch nóżkach

Nasz mały homo sapiens ruszył do przodu 3 dni przed pierwszymi urodzinami. Na razie raczej chwiejnie, ale grunt, że na 2 nóżkach, bo raczkowanie po jesiennych kałużach do przyjemnych by nie należało. 

Pierwsze samodzielne pokonanie trasy kanapa-kuchnia:

środa, 14 listopada 2012

Listopadowe zmiany

Listopad upłynął nam pod znakiem zmian.

Drastyczna i bolesna zmiana klimatu z indyjskiego na angielski zaowocowała seria przeróżnych infekcji, szczególnie u Olafa. Poza tym, nasz wielbiciel wysokich temperatur przez pierwszy tydzień płakał gdy zamiast ciepłego powiewu smagał go na spacerze reumatyczny londyński wiatr znad Tamizy. Całkowicie podzielaliśmy jego zdanie... w cieple znacznie przyjemniej.  

Ja, z pełnoetatowej mamy na "urlopie" macierzyńskim, zmieniam się w mamę 4/5 etatowo pracująca zarobkowo, Grześ powrócił do roli 4/5 etatowego imperialnego doktoranta, a Nela do przyjemnej roli imperialnego przedszkolaka. Od tej pory cierpimy na znany wszystkim pracującym rodzicom chroniczny brak czasu na cokolwiek, a w szczególności dla siebie.

Zmieniały się tez osoby opiekujące się Olutkiem podczas gdy my byliśmy w pracy lub na uczelni. Pierwsza szychta przypadła Babci Ali, która specjalnie dla niego przyleciała z ameryki... druga, naszej tymczasowej ale naprawdę fantastycznej niani. Przez to wszystko Olaf trochę stracił wiarę w swoich rodziców... ale przetrwał. Jeszcze nie wiedział, ze w grudniu czekają go ... znacznie większe zmiany!


poniedziałek, 5 listopada 2012

Indie - Wspólny wyjazd

Z Goa wróciliśmy samolotem do New Delhi, gdzie nasza podróż po Indiach z Marysią, Bastkiem, Janką i Michasiem dobiegła końca.

W 4 tygodnie pokonaliśmy całkiem ambitną trasę, pierwszą część sami, drugą w rozbudowanym składzie:

New Delhi - Jaipur - Amber - Abhaneri - Fatehpur Sikri- Agra - Orcha - Khajuraho - Varanasi - New Delhi - Hyderabad - Bijapur - Badami - Pattadakal i Aihole - Hampi - Goa - New Delhi

Dzięki za kolejne wspólne wakacje!


Tak było 2 lata temu w Armenii.

A tym razem? Nela i Michaś zdecydowanie lepiej się dogadywali :). Tak dobrze, że (jak już pisaliśmy z Nepalu), Nellum Pollelum specjalizowała się w papugowaniu Michatka: on chciał makaron - ona traciła apetyt na ryż, jemu spadł bucik - ona specjalnie zrzucała swój, on nie chciał iść - ją też nagle opuszczały siły, choć sekundę temu skakała jak mały kangur. Vice Versa też się zdarzało. Czasami nas tym rozśmieszali, ale często cierpliwość rodzicielska (ja osobiście posiadam śladową...) wystawiana była na próbę zwłaszcza wtedy, gdy tym sposobem z jednej sytuacji kryzysowej robiły nam się dwie, symultaniczne. A przecież cierpliwość bladawca podróżującego po Indiach jest już i tak nagminnie testowana... samymi Indiami :). Ich chaosem, hałasem, brudem. Ale najważniejsze, że starszaki całkiem nieźle się razem bawiły i miały towarzystwo do brojenia. W menu był berek, przewalanki, kolorowanie, walka o duplo, kopanie dziur w mokrym piachu, taplanie w morzu, czytanie, oglądanie Peppy i Mamy Mirabelle.

Janka i Olaf też się chyba polubili. Choć na razie arsenał ich zabaw był bardziej ograniczony niż starszego rodzeństwa, szczerzyli 6-zębnę i 8-zębne uśmiechy na swój widok. Janka na wszystkie dzieci zaczęła mówić "Ola", "f" było na razie poza jej zasięgiem :).

Grześ chwilowo pokonany przez Indie.


 W pociągu też nie odpoczniesz, a kuszetki takie wygodne!
 

Tubki jak zwykle ratowały nam życie, ładowane z lenistwa i dla higieny prosto do olafowej paszczy.


Reszta dzieci jadała w restauracjach razem z nami. Maryś udaje, że wcale ale to wcale nie widzi co nasze dzieci wyrabiają z całkiem przyjemnie wyglądającą knajpką.

 
Do czego się człowiek nie posunie żeby dzieci rozerwać między zwiedzaniem hinduistycznej świątyni numer 278 i hinduistycznej świątyni numer 279 ?



Kto chce wyjeżdżać z dziećmi... musi lubić nosić swoje leniuszki.


Dzieciaki miały towarzystwo i coraz więcej bawiły się razem, czytaj, my nie musieliśmy bezustannie ich zabawiać :).





   Nela, Michaś i ich "dziecko".


Ciekawe jak będzie następnym razem? I czy takowego się doczekamy? My mamy nadzieję, że tak!

niedziela, 4 listopada 2012

Indie - Goa, nareszcie wakacje

Po ponad 5-tyg podróżowania doczekaliśmy się zasłużonego odpoczynku na Goa. Mawiają, że Goa to nie Indie, niewątpliwie z Radżasthanem mają niewiele wspólnego. Święte krowy nie pałętają się na środku drogi, ruch jakby o jeden mniej chaotyczny i może trochę czyściej. Poza tym, zamiast figurek hinduistycznych - święte obrazki Jezusa ozdobione girlandami z kwiatów, a na lunch wieprzowe kiełbaski, ostre oczywiście. Niemniej, Goa ma atmosferę jedyną w swoim rodzaju, która to (zaobserwowaliśmy) wybitnie podoba się turystom rosyjskim. Sąsiadów ze wschodu, odwiedzających Goa całymi rodzinami jest tu zatrzęsienie. Menu po rosyjsku, szyldy pisane cyrylicą, kino po prostu. To praktycznie pierwsze miejsce w Indiach gdzie oprócz naszych dzieciaków, było mnóstwo innych blond maluchów! Rosjanie widać ani zagrożeniem malarycznym, ani innymi indyjskimi strachami się nie przejmują.

Wakacje to może trochę za dużo powiedziane, bo przez większość czasu byliśmy w składzie 3 dorosłych i 4 dzieci, jako że Bastek zdezerterował na jakiś czas pełnić obowiązki. Dzieci jakby czekały na ten moment, bo jedno po drugim zaczęły nam chorować. Gdzieś podczas wielogodzinnej podróży pociągiem z Hampi złapały paskudny wirus żołądkowy. W efekcie: jedne pawiowały, inne miały biegunkę, jeszcze inne i jedno i drugie. Szczęście w nieszczęściu, że byliśmy stacjonarni, a na plaży w miarę łatwo było je w tej sytuacji obrobić. Pawik w piasek - no problem. Biegunka - ciepłe morze blisko :). 

Oprócz zabawy w piasku i morzu, udało nam się trochę na raty pozwiedzać i ponurkować.

Bambusowo-trzcinowy domek w Dunes Holiday Villages w Mandrem, prawie południowa Tajlandia. Gorąco polecamy tą miejscówkę - piękna plaża, dobra knajpa, mało ludzi.



Janka zawirusowana :(.


Drzemeczka maluchów w chatce na plaży przy szumie Oceanu Indyjskiego.


Waran z Komodo? Nawet identycznie sypie piachem jak biegnie.


Nieodłączny samochód :).


Michaś i Nela, wyposażeni w nabyte na miejscu wiaderka, łopatki i foremki, budowali forty, stupy, zamki i baby z piasku... Odważnie pływali w całkiem sporych falach, ale niech dziadkowie się nie denerwują - wszystko oczywiście pod czujnym okiem rodziców.  


Odwiedziliśmy też Old Goa, fort i stolicę - Panaji. Architektura zupełnie inna niż w reszcie kraju. W końcu Goa do 1961 roku była kolonią portugalską.







Chrześcijaństwo w wydaniu indyjskim.


Koleżanki z podwórka. 


Jak mi starczy zapału to jeszcze o nurkowaniu napiszę w następnym odcinku.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...