niedziela, 31 grudnia 2017

Argentyna - Podniebny wiadukt i kaktusy

Miłą odmianą od rzucających na kolana górskich widoków było zobaczenie fragmentu jednej z najwyższych linii kolejowych na świecie zwanej poetycko Tren a las Nubes, po naszemu Pociąg do Chmur. Linia Salta-Antofagasta łączyła kiedyś Argentynę i Chile, a teraz służy przede wszystkim jako atrakcja turystyczna (przejazd pociągiem z Salta-Polvorilla-Salta trwa podobno 15h więc się nie zdecydowaliśmy). Jak przystało na ten rejon świata, dojazd z San Antonio de los Cobres do celu naszej wycieczki czyli wiaduktu Polvorilla położonego aż 4220 n.p.m  prowadził ... wyboistą szutrową drogą więc Olaf nadal brał aviomarin a wypożyczony samochód wzbogacił się o kolejną porcję odprysków na lakierze.

Imponujący wiadukt Polvorilla o długości 224 m i wysokości 64 m można było podziwiać z różnych perspektyw - z drogi dojazdowej, z jego podnóża, jak i z samych torów. Byliśmy już tak dobrze zaaklimatyzowani, że weszliśmy ostrymi zygzakami na skarpę bez większej zadyszki. Po okolicznych skałkach skakały zwierzaki wyglądające jak zmutowane króliki z długimi ogonami, co było dodatkowym atutem porannej wycieczki.










 Między San Antonio a wiaduktem też trzeba było zwiedzać... nie ma przebacz - a to wielkie, puchate kaktusy, a to zabytkowy cmentarzyk przy starej, nieczynnej kopalni.



Za to po drodze do Salty nie mogliśmy ominąć porośniętych kaktusami ruin osady Tastil zbudowanej i zamieszkiwanej do 15 wieku przez lud Atacameño. Częścią kompleksu jest też fragment górskiej, brukowanej drogi Inków, która w czasach świetności imperium rozciągała się od Argentyny do Kolumbii!

Stromy podjazd do ruin.


Kaktusom wiele nie trzeba, wydają się wyrastać praktycznie na gołej skale.




W Salcie gdzie spędziliśmy kolejny dzień, czyli Sylwestra - wszystko było zamknięte: banki, kantory, kolejka linowa na widok, muzeum... A do tego od południa padało, więc mimo zachwytów przewodnika LP z Saltą się za bardzo nie polubiliśmy.

A co dzieci najbardziej z Salty zapamiętały? Wspinanie na drzewa w poszukiwaniu zielonych mandarynek ;).

     

piątek, 29 grudnia 2017

Argentyna - Quebrada de Humahuaca i Salinas Grandes czyli życie na wysokości

Oprócz wymiany waluty, zaraz po przyjeździe autobusem z Chile wypożyczyliśmy w Jujuy samochód i jeszcze wieczorem ruszyliśmy w strugach ulewy do miasteczka Tilcara, które miało być naszą bazą wypadową do zwiedzania kolorowych skał Quebrada de Humahuaca. Mnie chyba dopadło jednak jakieś zamroczenie rozumu związane z wysokością... bo jak totalny amator zamówiłam w restauracji w Jujuy owoce morza... co jak można się było spodziewać skończyło się dość żałośnie. Zamiast napawać się widokiem oszałamiających gór cały kolejny dzień umierałam z bólu żywiąc się jedynie miętą.

Nasza biała maszyna marki Chevrolet pokonywała andyjskie drogi całkiem dzielnie, ale dzieci wzdychały z zazdrości patrząc na mijające nas w kłębach kurzu wielkie Toyoty Hilux 4x4.

 

Dzień 1

Podczas gdy ja zwiedzałam 4 ściany dość smętnego pokoju hotelowego bez okna, Grześ zabrał dzieci na fajny spacer do wodospadu Garganta del Diablo, który był łatwo dostępny bezpośrednio z naszej miejscówki Hospedaje Elias w miasteczku Tilcara. Dzieciaki najbardziej zapamiętały skakanie przez strumienie i to, że mijali wielu sapiących turystów, których forma pozostawiała wiele do życzenia. "Samotny" ojciec z 3 dzieci musiał robić na innych zwiedzających dość piorunujące wrażenie.

Tilcara - spacer do wodospadu Garganta del Diablo



 

Dzień 2

Drugiego dnia odrobinę mi się poprawiło i mogłam od biedy wstać z łóżka. Mimo, że do stanu "normalnego" było jeszcze daleko, trzeba było się ruszyć z hotelu i przejechać do kolejnego noclegu w San Antonio de los Cobres, zaliczając po drodze zaległy plan z dnia poprzedniego, czyli Serranía de Hornocal (Górę 14 kolorów) oraz słony płaskowyż Salinas Grandes by wreszcie zakończyć ten długi dzień przejechaniem 100 km szutrową drogą mijając przy tym dokładnie 2 inne samochody. Idealny plan dla kogoś, kto najchętniej spędziłby dzień pod kocem na kanapie parząc kolejne kubki mięty i oglądając seriale. W swoim pamiętniku z wyjazdu Nela zapisała: "dzień w samochodzie" i trochę tak to wyglądało... długie dojazdy, wysiadka, zwiedzanie i dalej w drogę...

Kolorowe skały Quebrada de Humahuaca

 


 


Spotkane po drodze stadko Guanacos


Najsławniejsza góra Quebrada de Humahuaca to Serranía de Hornocal (Góra 14 kolorów) - punkt widokowy jest na 4350 m n.p.m i trzeba kawałek przejść. Warto mieć na wierzchu jakąś bluzę bo mimo słonecznej pogody było całkiem chłodno.





 

Miasteczko Humahuaca - gdzie zatrzymaliśmy się na lunch, pamiątki i odpoczynek.


 La Pachamama - andyjska bogini ziemi, płodności i plonów.


I przydrożna kapliczka w niej Jezus z wąsem w wersji Gaucho.




Jedzenie... to andyjskie jest jeszcze w miarę smaczne. Jeśli ktoś nie jest wielkim fanem mięsa, to ma w Argentynie pod górkę. A nawet jak lubi - to ile steków z frytkami lub lokalnych panierowanych misanesas można zjeść?


Z Humahuaca pojechaliśmy pod górę do Salinas Grandes (które już pobieżnie widzieliśmy jadąc autobusem z Chile), wyschniętego przed wiekami wielkiego słonego jeziora położonego na wysokości 3400 m n.p.m. Widoki fajne i można pobiegać dla rozprostowania nóg :).


 

Solne cegłówki


Dzieci wypuszczone z samochodu ;)




Zwieńczeniem trudów tego dnia był nocleg w San Antonio, sennego miasteczka górniczego położonego na wysokości 3770 m n.p.m. Gdy dobrze po 22:00 wnieśliśmy do hotelu zmożonego chorobą lokomocyjną Olafa (100 km szutrem w rozklekotanym chevrolecie go pokonało), pani w recepcji od razu zasugerowała żebyśmy zawieźli go prosto do szpitala gdzie z automatu dostanie tlen. Dobrze wiedzieć, że taka opcja jest, ale jak się spodziewaliśmy to nie wysokość mu doskwierała (oczywiście sprawdziliśmy wszystkie objawy) - nocny odpoczynek postawił go na nogi i już rano biegał po hotelu jak struś pędziwiatr. Na hotelowym śniadaniu spałaszował bułkę z miejscowym przysmakiem czyli kajmakowym ulepkiem zwanym dulce de leche.

Droga z Salinas Grandes do San Antonio była niezwykła.





Słońce już chyliło się ku zachodowi a przed nami jeszcze 100 km szutrem na koniec dnia



Po dwóch, bardzo długich godzinach byliśmy już prawie u celu...



środa, 27 grudnia 2017

Argentyna - Przez Andy do Argentyny

Po 2 tygodniach, z rozrzewnieniem pożegnaliśmy Chile i wczesnym rankiem ruszyliśmy autobusem firmy Andesmar przez Andy do Argentyny drogą RN 27. Już wcześniej zarezerwowaliśmy miejsca na samym przodzie autobusu na górnym piętrze, więc było i dużo miejsca na nogi i panoramiczne widoki na Andy oraz płaskowyż Altiplano.

Trochę obawialiśmy się jak dzieci poradzą sobie z wysokością - zaraz za San Pedro droga wspina się przecież na zawrotne 4 800 m n.p.m po chilijskiej stronie, po czym kilometrami utrzymuje się powyżej 4000 m, aż wreszcie przebiega przez przełęcz na wysokości 4 200 m, zaraz na którą jest przejście graniczne z Argentyną (w zimie droga i przejście bywają zamknięte ze względu na pogodę). Jak było w rzeczywistości? Starsze dzieci nawet nie zauważyły, że wjechaliśmy naszym autobusem na szczyt Mont Blanc i spokojnie słuchały audiobooków, podczas gdy niedospana Iga ucinała sobie poranną drzemkę. Na granicy trzeba było wysiąść, prześwietlić bagaże i oddać nielegalne jedzenie (można mieć herbatniki, krakersy etc, ale owoce czy sery zabierają)... oraz zakupić nowe zapasy na dalszą, wielogodzinną podróż (w sumie 9h). Cała procedura zajęła około godziny i przebiegła bez większych problemów (dla cierpiących na chorobę wysokościową jest osobny pokoik). Niestety pieniędzy nie dało się wymienić, ale miła pani w małej budce na parkingu przejścia po argentyńskiej stronie sprzedała nam za resztkę chilijskiej waluty kilka pierożków empanadas, po czym kontynuowaliśmy podróż do Jujuy podziwiając piękne widoki i wypatrując lam.

Widoczny z San Pedro stratowulkan Licancabur (5 916 m n.p.m) wyglądał z okien autobusu na całkiem dostępny - jadąc drogą RN27 byliśmy tak wysoko i tak blisko!


Długodystansowe autobusy w Ameryce Południowej to zupełnie inna liga niż nasze europejskie. Nawet w ekonomicznej klasie semi-cama, fotele mocno się rozkładają umożliwiając wygodną drzemkę, a na nogi jest miękkie oparcie. W takich warunkach to można jechać! Warto pamiętać o czymś ciepłym do okrycia - hojni kierowcy nie żałują chłodzenia.



Zjazd z Altiplano w stronę Jujuy był imponujący - awiomarin się przydał i dorosłym i dzieciom... 

 

Argentyna przywitała nas ... ulewnym deszczem i nowymi zwyczajami.

Po pierwsze, na międzynarodowym dworcu autobusowym w Jujuy nie dało się "normalnie" wymienić pieniędzy - tym sposobem nauczyliśmy się szybko, że w Argentynie to żaden "wstyd" pytać w każdym kolejnym punkcie dworcowym - czy to bar czy agencja sprzedaży biletów, czy aby nie mogą wymienić nam kilku dolarów. W którymś kolejnym - mogli. Po drugie - nie dało się pobrać pieniędzy z bankomatu. A kiedy już w centrum Jujuy wymieniliśmy kilkaset dolarów... to całe "gacie" mieliśmy wypchane banknotami ;). Zaczęła się dla nas era wyciągania kolejnych zachomikowanych w różnych sekretnych kieszonkach dolarów i wymieniania ich na wielkie pliki pesos. Efectivo nadal rządzi w Argentynie a na naszą piątkę, trzeba mieć tej gotówki więcej niż by się chciało...

Jak wygląda 300 USD w argentyńskich pesos? Mniej więcej tak:  



wtorek, 26 grudnia 2017

Chile - Gorące źródła Termas de Puritama [Atacama]

Kąpiel w gorących źródłach w sercu suchego pustkowia Atacamy wydawała nam się z początku pomysłem dość niedorzecznym. Czy aby nie ugotujemy się na amen? Ale ciekawość, tęsknota za wodą i głód wrażeń wzięły górę, więc wyczerpawszy inne oczywiste atrakcje Atacamy (gejzery odpuściliśmy), wybraliśmy się po śniadaniu do gorących źródeł Puritama. Sam dojazd do źródeł był mini-przygodą samą w sobie, bo droga wspinała się i wspinała (sama nawierzchnia b. dobra), prowadząc przez przepiękne i coraz bardziej górskie okolice, żeby wreszcie doprowadzić naszą żądną ablucji piątkę na wysokość prawie 3600 m n.p.m. I wtedy wysiadłszy z samochodu, poczuliśmy jak świetnym pomysłem było przyjechanie tutaj. Na tej wysokości... było całkiem chłodno i orzeźwiająco. Musieliśmy jedynie zaczekać cierpliwie do 13:00 aż z kompleksu wyjadą poranne grupy zorganizowane. Było warto. Cieplutkie źródła były położone w przepięknej scenerii - wokół suche jak pieprz pomarańczowe skały, a na dnie dolinki szemrał strumyk z kilkoma zachęcającymi, lazurowymi stawikami obrośniętymi bujną zielenią. Istny raj. 



Widok z drogi prowadzącej z parkingu do źródełek.



Jak się już weszło do wody - baaarodzo ale to baaarodzo trudno było wyjść. Temperatura wody idealna: 33 C a na zewnątrz wiał chłodny, górski wiatr. Pławiliśmy się i relaksowaliśmy kompletnie straciwszy poczucie czasu, aż dzieci zrobiły się tak głodne i zmęczone, że trzeba było wrócić do San Pedro. Termy Puritama "gorąco" polecamy!
   



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...