niedziela, 17 kwietnia 2011

Hiszpania - ... a raczej Kraj Basków

Choć historycy i lingwiści od dawna łamią sobie głowy nad pochodzeniem Basków i ich języka, nadal nie bardzo wiadomo skąd się wzięli. Teorii jest oczywiście wiele, niektórzy doszukują się podobieństwa między Baskami a Gruzinami inni dowodzą, że po drodze z Kaukazu do Europy zahaczyli o jeszcze o Sardynię i zbratali się z tubylcami. Język baskijski, Euskera, nie jest powiązany z żadnym innym językiem na świecie, więc nie znający go nieszczęśnik nie ma szans na rozszyfrowanie czegokolwiek. Chociaż nasz 3-osobowy team wspólnymi siłami zrozumie kilka języków europejskich, coś-tam duka po chińsku i umie czytać arabskie robale, jak tu zgadnąć że "Jatetxea" to "Restauracja" a "Erdia" to "Centrum" ? Nawet nie wszyscy Baskowie, choć mają silne poczucie odrębności narodowej, znają i posługują się swoim językiem, za to ze wszystkimi można dogadać się po hiszpańsku.

Bilbao

Przewodnik LP nie rozpływał się nad Bilbao, ale skusiła nas wizja odpoczynku po 24 godzinach bujania na promie i Muzeum Guggenheim'a. I całe szczęście, bo samo miasto bardzo sympatyczne, nie turystyczne a muzeum jedyne w swoim rodzaju. Teoretycznie zdjęć w środku nie można robić więc jak prawi obywatele zostawiliśmy aparat w szatni, tylko po to by frustrować się, gdy cała reszta spokojnie zignorowała zakaz i w najlepsze sobie pstrykała.

Trzeba przyznać, że architekt Frank Gehry projektując Muzeum Guggenheim'a pojechał bez trzymanki. Ile trzeba mieć wyobraźni żeby coś takiego wymyślić i zbudować?!? Pokryty tytanowymi "łuskami" budynek o plastycznych, powyginanych ścianach przypomina statek i majestatycznie odbija się w rzece Nervion, nad którą jest położony. W środku też jest zupełnie niesamowity, ale musicie się o tym przekonać sami.


San Sebastian


Kraj Basków zaczynał i kończył naszą pętlę po Hiszpanii, a ostatnim miastem jakie odwiedziliśmy było San Sebastian. Marzyliśmy o zjedzeniu tam tapas (bo podobno najlepsze na całym półwyspie) i wyobrażaliśmy sobie jak pochłaniamy zawałogenne, pływające w oliwie smażone z czosnkiem krewetki, spryskane cytrynką krążki kalmarów, ośmiornicę po galicyjsku i ostre ziemniaczki. W samochodzie ciekła nam ślinka i już nie mogliśmy się doczekać uczty. Wpadliśmy na starówkę, barów tyle że trudno wybrać, a tu okazało się, że lokalne "pintxos" (czyli tapas) to po prostu serwowane przy barach kanapki! Nałożyliśmy sobie solidną piramidkę za ciężkie pieniądze, wylosowaliśmy jeszcze z karty coś na ciepło (trafiliśmy na kanapkę z rybą w sosie czekoladowym...), z pewnym smutkiem oddaliśmy Nelce dwie porcje gotowanej ośmiornicy (którą uwielbia) i poszliśmy dojeść lodami :).

2 komentarze :

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...