piątek, 29 grudnia 2017

Argentyna - Quebrada de Humahuaca i Salinas Grandes czyli życie na wysokości

Oprócz wymiany waluty, zaraz po przyjeździe autobusem z Chile wypożyczyliśmy w Jujuy samochód i jeszcze wieczorem ruszyliśmy w strugach ulewy do miasteczka Tilcara, które miało być naszą bazą wypadową do zwiedzania kolorowych skał Quebrada de Humahuaca. Mnie chyba dopadło jednak jakieś zamroczenie rozumu związane z wysokością... bo jak totalny amator zamówiłam w restauracji w Jujuy owoce morza... co jak można się było spodziewać skończyło się dość żałośnie. Zamiast napawać się widokiem oszałamiających gór cały kolejny dzień umierałam z bólu żywiąc się jedynie miętą.

Nasza biała maszyna marki Chevrolet pokonywała andyjskie drogi całkiem dzielnie, ale dzieci wzdychały z zazdrości patrząc na mijające nas w kłębach kurzu wielkie Toyoty Hilux 4x4.

 

Dzień 1

Podczas gdy ja zwiedzałam 4 ściany dość smętnego pokoju hotelowego bez okna, Grześ zabrał dzieci na fajny spacer do wodospadu Garganta del Diablo, który był łatwo dostępny bezpośrednio z naszej miejscówki Hospedaje Elias w miasteczku Tilcara. Dzieciaki najbardziej zapamiętały skakanie przez strumienie i to, że mijali wielu sapiących turystów, których forma pozostawiała wiele do życzenia. "Samotny" ojciec z 3 dzieci musiał robić na innych zwiedzających dość piorunujące wrażenie.

Tilcara - spacer do wodospadu Garganta del Diablo



 

Dzień 2

Drugiego dnia odrobinę mi się poprawiło i mogłam od biedy wstać z łóżka. Mimo, że do stanu "normalnego" było jeszcze daleko, trzeba było się ruszyć z hotelu i przejechać do kolejnego noclegu w San Antonio de los Cobres, zaliczając po drodze zaległy plan z dnia poprzedniego, czyli Serranía de Hornocal (Górę 14 kolorów) oraz słony płaskowyż Salinas Grandes by wreszcie zakończyć ten długi dzień przejechaniem 100 km szutrową drogą mijając przy tym dokładnie 2 inne samochody. Idealny plan dla kogoś, kto najchętniej spędziłby dzień pod kocem na kanapie parząc kolejne kubki mięty i oglądając seriale. W swoim pamiętniku z wyjazdu Nela zapisała: "dzień w samochodzie" i trochę tak to wyglądało... długie dojazdy, wysiadka, zwiedzanie i dalej w drogę...

Kolorowe skały Quebrada de Humahuaca

 


 


Spotkane po drodze stadko Guanacos


Najsławniejsza góra Quebrada de Humahuaca to Serranía de Hornocal (Góra 14 kolorów) - punkt widokowy jest na 4350 m n.p.m i trzeba kawałek przejść. Warto mieć na wierzchu jakąś bluzę bo mimo słonecznej pogody było całkiem chłodno.





 

Miasteczko Humahuaca - gdzie zatrzymaliśmy się na lunch, pamiątki i odpoczynek.


 La Pachamama - andyjska bogini ziemi, płodności i plonów.


I przydrożna kapliczka w niej Jezus z wąsem w wersji Gaucho.




Jedzenie... to andyjskie jest jeszcze w miarę smaczne. Jeśli ktoś nie jest wielkim fanem mięsa, to ma w Argentynie pod górkę. A nawet jak lubi - to ile steków z frytkami lub lokalnych panierowanych misanesas można zjeść?


Z Humahuaca pojechaliśmy pod górę do Salinas Grandes (które już pobieżnie widzieliśmy jadąc autobusem z Chile), wyschniętego przed wiekami wielkiego słonego jeziora położonego na wysokości 3400 m n.p.m. Widoki fajne i można pobiegać dla rozprostowania nóg :).


 

Solne cegłówki


Dzieci wypuszczone z samochodu ;)




Zwieńczeniem trudów tego dnia był nocleg w San Antonio, sennego miasteczka górniczego położonego na wysokości 3770 m n.p.m. Gdy dobrze po 22:00 wnieśliśmy do hotelu zmożonego chorobą lokomocyjną Olafa (100 km szutrem w rozklekotanym chevrolecie go pokonało), pani w recepcji od razu zasugerowała żebyśmy zawieźli go prosto do szpitala gdzie z automatu dostanie tlen. Dobrze wiedzieć, że taka opcja jest, ale jak się spodziewaliśmy to nie wysokość mu doskwierała (oczywiście sprawdziliśmy wszystkie objawy) - nocny odpoczynek postawił go na nogi i już rano biegał po hotelu jak struś pędziwiatr. Na hotelowym śniadaniu spałaszował bułkę z miejscowym przysmakiem czyli kajmakowym ulepkiem zwanym dulce de leche.

Droga z Salinas Grandes do San Antonio była niezwykła.





Słońce już chyliło się ku zachodowi a przed nami jeszcze 100 km szutrem na koniec dnia



Po dwóch, bardzo długich godzinach byliśmy już prawie u celu...



2 komentarze :

  1. Byl taki plan, zeby sie dolaczyc do dzieci w drugiej polowie stycznia po rejsie po Wyspach kanaryjskich, ale zachorowalem na ucho - nie slysze na jedno. Szkoda, bo tereny super i z wnukami kochanymi byloby cudownie... Tak wiec zazdroscimy i tyle.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...