sobota, 16 grudnia 2017

Chile - Santiago na start

Gdy za młodu marzyłam patrząc na mapę, Chile jawiło mi się niby bajkowy koniec świata gdzie Ziemia się zagina a mityczny ocean spada hukiem w jakąś niekończącą się czeluść. Położone daleko od wszystkiego co znałam, jego kształt wydawał mi się absurdalny i niepraktyczny - klin wciśnięty między góry a ocean. Na geografii rozwiali trochę moje wyobrażenia rodem science-fiction, bo zapamiętałam, że Atacama to najbardziej suche miejsce na naszej planecie, że wzdłuż wybrzeża są zimne prądy podnoszące wodę z głębin, i że wydobywa się tu miedź. Natomiast wieloletnia przyjaźń Barbarą w Londynie dodała do mojej listy wiedzy o Chile jeszcze uprawy awokado (za każdym Londyńskim pseudo-awokado, Barbara wspominała z rozrzewnieniem smak tych z Ameryki Południowej...) oraz rozgwieżdżone niebo i wulkany.

Tej zimy, korzystając ze sprzyjającego dłuższym podróżom układu świąt i ferii szkolnych, postanowiliśmy rozszerzyć naszą krótką listę wiadomości o Chile oraz przede wszystkim przekonać się jak smakują te sławetne awokado. Do samolotu w Warszawie wsiedliśmy otrzepując z kurtek śnieg, a po ponad 15-godzinnym locie z Rzymu... wysiedliśmy w słonecznym Santiago gdzie właśnie zaczynało się lato. A wraz z nim, nasza 6 tygodniowa podróż po Chile, Argentynie i Urugwaju. Jak szaleć, to szaleć.

Z uwagi na liczebność naszej gromadki oraz wygodę i oszczędność jedzenia we własnym zakresie zatrzymaliśmy się w małym mieszkanku wynajętym na Airbnb, co pozwoliło nam zasmakować życia przeciętnego mieszkańca Santiago. A jest ich sporo ... bo ponad 7 milionów! Dodatkowo, już pierwszego dnia zbrataliśmy się z tubylcami w postaci grupki przemiłych dziewczynek z naszego "podwórka", które natychmiast wciągnęły Nelę, Olafa i Igę do zabawy w chowanego. Barierę językową zalepiliśmy moim jeszcze dość nieporadnym tłumaczeniem oraz solidarnym liczeniem do 10 po angielsku.

Pomiędzy konsumowaniem awokado (potwierdzam - są obłędne) oraz zabawą w las escondidas poszwędaliśmy się po mieście, pouganialiśmy się w parku za gołębiami, zjedliśmy furę mariscos i zwiedziliśmy co Lonely Planet przykazało - 2 dni (z czego jeden po nocy w samolocie) całkowicie nam wystarczyły. Ku naszej radości zmiana czasu nie była żadnym problemem - jedynie 4 godziny, które zgubiliśmy już po pierwszej dobie.


Ogromna aglomeracja Santiago leży w dolinie u podnóża Andów, więc praktycznie z każdego punktu w mieście widać góry. Podobno w zimie też mają tu problem ze smogiem, ale wcale nie chcę się o tym przekonywać.

 

 

 

 

  



Nasze blokowisko - wieczory spędzaliśmy na zabawie w chowanego oraz szeroko pojętej destrukcji..



W centrum Santiago, co nas zaskoczyło, jest całkiem sporo infrastruktury rowerowej. Oprócz tego, mieszkańcy mają do dyspozycji kilka linii metra i pędzące dziarsko niebieskie autobusy.




Idą święta - na centralnym placu Santiago stoi wielka sztuczna choinka i szopka. Widok dość surrealistyczny gdy chodzi się w szortach.


7 milionów ludzi musi gdzieś robić zakupy świąteczne - w centrum tłumy.


Zwiedziliśmy dom Pablo Nerudy - La Chascona, w środku nie można robić zdjęć.


Museo Chileno de Arte Precolombino - zdecydowanie warto odwiedzić.



Nowoczesne Centro Gabriela Mistral - natrafiliśmy akurat na darmową wystawę polskiej szkoły plakatu ;). Podglądaliśmy też próby zespołów tanecznych.




Lunch na targu rybnym - przez resztę dnia unosiła się wokół nas intensywna nuta porannego połowu.



Chciałoby się napisać, że dzieci i rodzice spisują się idealnie - ale to tylko tak na zdjęciach może wyglądać. W rzeczywistości wszyscy na razie przestawiamy się z trybu domowo-szkolno-pracowo-remontowego i przezwyczajamy do podróżowania. Czyli oprócz masy nowych i ciekawych doznań, mamy trochę marudzenia, trochę kłócenia i ... przekupywania opornych osób lodami ;).



4 komentarze :

  1. Super, super i jeszcze raz wspaniale. Zdjecia, szczegolnie dzieci doskonale. Zazdroscimy. Pamietam, ze przez moment Ala wspomniala o mysli abysmy Wam towarzyszyli na 2 tygodnie. Szkoda ze nie wyszlo. Tak naprawde pisal dziadek Lech, ale to samo mysli babcia Al.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie, ze masz czas na pisanie bloga. Bedziemy sledzic Wasze poczynania, zazdroscimy SLONCA I CIEPELKA. Usciski dla calej piatki

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak cudnie, nie mogę się doczekać kolejnych postów :) Chociaż tak mogę być bliżej Was i tamtych cudnych miejsc, które dopiero za jakiś czas mam plan zobaczyć na żywo z ferajną :) My dochodzimy do siebie po świątecznych pysznościach i przygotowujemy się do urodzinowej podwójnej tym razem imprezki 30 grudnia, żeby było tak ... pomiędzy :):):) cmok cmok

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...