poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Zimno, mokro ale i tak kochamy Peaki

Długi weekend sierpniowy w Peak District jest zawsze deszczowy i zimny, więc i tym razem krem z filterem nie był potrzebny, ale za to czapki owszem (tzn. rodzice marzli ale Nelusia miała 3 do wyboru). Pomimo kapryśnej pogody, porwistego wiatru i zdzierającej skórę skały, kochamy to miejsce za przepiękne widoki, wrzosowiska i niepowtarzalny wspinaczkowy klimat (tubylcy uważają, że gritstone jest jedyną słuszą skałą i ostentacyjnie gardzą resztą świata). Myślę, że Nela chyba też polubiła Peaki :).

Tym razem nie nocowaliśmy na naszym ulubionym polu namiotowym gdzie spotkać można praktycznie tylko wspinaczy, ale w tradycyjnym Bed&Breakfast na farmie. Co rano budziło nas muczenie krów (albo buczenie innych stworzeń), a następnie nasze żyły zapychał cholesterol z boczku, kiełbasek i smażonych jejek, które zawsze podają w takich przybytkach na śniadanie. Nela jak zwykle była zdziwiona, że nie wracamy na noc do domu i trochę się tym denerwowała.

Pierwszego i drugiego dnia udało się nam trochę powspinać, choć z małym Buczkiem nie jest to oczywiście takie proste (trzeciego dnia też chcieliśmy ale nie mogliśmy znaleźć boulderów...). Zaliczyliśmy również spacer po pięknym wrzosowisku oraz zwiedzanie kamiennego kręgu (zbieżność z brazylijską telenowelą przypadkowa) wzniesionego 4000 lat temu. Nelę, która siedziała w chuście, szybko ukołysał do snu szum wiatru i osławiony bujający chód Taty (kto widział ten wie o czym mówię). W drodze powrotnej do Londynu odwiedziliśmy jeszcze 18. wieczną przędzalnię w dolinie rzeki Derwent (od 2001 r. na liście Unesco), gdzie narodził się system fabrycznego wyrobu bawełny i jedwabiu.

Na koniec pochwalimy się, że Nela, która nie przepada za byciem unieruchomioną w foteliku samochodowym, dzielnie przetrwała podróż tam i z powrotem (290 km w każdą stronę) bez większych awantur za co jesteśmy jej dozgonnie wdzięczni.

A w post scriptum wyznaję, że tak się zaangażowałam w pisanie tego post'a, że zapomniałam o całym świecie i spaliłam pierożki ravioli razem z garnkiem, zadymiając okolicę...

W drodze na bouldery. Tata chciał przenieść Nelkę w crash'u...
Going bouldering. Daddy wanted to carry Nela in a boulering mat...


... ale w obawie o odebranie praw rodzicielskich, skończyło się na chuście.
... but she ended up in her sling as we feared being denounced to the social service.


Wspinanie w "gritstonie" ma w sobie coś z masochizmu. Polega na przykładaniu dłoni do super ostrej skały przypominającej gruboziarnisty papier ścierny, zaciskaniu zębów z bólu i "ciągnięciu" do góry. Ale jaka satysfakcja jak już się wtarabani na szczyt głazu!
Gritstone climbing is a bit masochistic but very satisfying when you're finally at the top.


Może i Nela by się powspinała gdyby coś widziała.
Nela would maybe climb too if she could see anything.


Nelusia w swoim nowym namiociku-łóżeczku. W nocy w nim śpi, ale w dzień wcale nie chce się tam sama bawić i domaga się towarzystwa.
Nela in her new travel cot.


Podziwiamy piękne wrzosy pod skałami.
Looking at the beautiful heather below the craigs.



Szlaki w Wielkiej Brytani często prowadzą przez pastwiska albo inne ogrodzone tereny. Zamiast normalnej furtki, którą nieuważni turyści mogliby zostawić otwartą i wypuścić bydło w świat, płot pokonuje się przez specjalną bramkę. Obok jest też przejście dla mniejszych piechurów.
Crossing one of those idiot-proof gates.


Spacerujemy po przepięknym wrzosowisku.
Having a walk across a beautifool heather moorland.


Nasze "afrykańskie" dziecko najbardziej lubi podróżować w chuście.
Our "african" baby loves being carried in her wrap.


... a w samochodzie sytuację podbramkową uratowała płyta 'Amadou et Mariam', artystów z Mali, których rodzice mięli nadzieję usłyszeć na festiwalu w Timbuktu, ale zamiast nich oglądali występy kanadyjskich eskimosów.
.. and listening to Mali artists 'Amadou et Mariam' in the car.


6:45 rano, rodzice chcą spać a Nela wprost przeciwnie.
6:45 am, parents want to sleep but Nela wants to play.


Buczek podziwia wiejski krajobraz z naszego Bed&Breakfast'a.
Nela is enjoying the countryside through the window of our B&B.

środa, 26 sierpnia 2009

Tylko siedzieć pod kocem i czytać książeczki

Całe szczęście, że wczoraj zapisałyśmy się do lokalnej biblioteki i wypożyczyłyśmy masę fajnych książeczek, bo dziś dzień witrzny, deszczowy i pochmurny. Nic tylko zamknąć oczy i marzyć o Malediwach. A na dodatek Nela już drugą dobę słabo spała w nocy, od rana popłakiwała i szarpała się za ucho co nie wróżyło nic dobrego. I rzeczywiście pani doktor potwierdziła moją diagnozę - zapalenie ucha, na szczęście lekkie, ale bez antybiotyku o kosmicznym kolorze i smaku a'la E-506 się nie obejdzie. Siedzimy więc pod kocem i czytamy książeczki.

Zawsze mnie rozbraja jak widzę na piśmie "Miss Nela" ;>. Nasz biblioteka ma nawet program lojalnościowy jak Starbucks, zbiera się punkty za które można potem wypożyczyć DVD za darmo!
Our library has a reward programme just like Starbucks - collect 6 points and you can rent a DVD for free!


Małe buzie są bardzo interesujące, nawet jak kogoś boli ucho.
Little faces are very interesting, even if one has an ear infection.



Bardzo jej przypadła do gustu książeczka o zwierzątkach.
She really likes a book about zoo animals


Czytamy sobie dla relaksu przed drzemką.
Reading a book to wind down before a nap.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Zamek Scotney

Nie zniechęceni mardkowaniem jakie zafundowała nam Nela w drodze powrotnej z Oxfordshire (przez bite 1.5h musiałam śpiewać jej piosenki, bo inaczej płakała; dopiero przy "10 w skali beauforta" i "Jolka jolka, pamiętasz" zaczęła się śmiać), wybraliśmy się dziś do Zamku Scotney w pobliskim Kent. Nowa część posiadłości była zamieszkana do 2007 r. i rzeczywiście mięliśmy wrażenie jakby ktoś się wyprowadził kilka dni temu. Zwiedziliśmy też oczywiście ogrody pełne pięknych rododendronów i azalii, domek w którym przechowywano lód oraz Stary Zamek otoczony fosą. Nela miała dzisiaj dużo przeżyć, bo oprócz powyższych atrakcji Tata pozwolił jej spróbować jabłko i ziemniaczki. Już wiadomo kto tą Nelkę tak rozpuszcza!

14-wieczny Stary Zamek Scotney ma wszystko co do bycia zamkiem jest potrzebne: fosę, basztę i pewnie jakieś duchy (ale żadnych nie spotkaliśmy).
14th century Scotney Old Castle has everything that makes a castle: moat, tower and probably a ghost (but we didn't run into one).


Otoczony pięknym ogrodem Nowy Zamek Scotney, wyglądający już bardziej jak angielska wiejska posiadłość, został zbudowany w pierwszej połowie 19 wieku. Dopiero w 2007, po śmierci swojej 99-letniej właścicielki, został udostępniony zwiedzającym.
New Scotney Castle, looking more like a proper english country house, was build in mid 1800. It's been open to visitors since 2007 when the 99 year old owner passed away.


Mapa przeżywa bliskie spotkanie z paszczą lwa.
The map is being devoured by our little lion.


Anglia jest znana z nędznej pogody, ale było tak gorąco, że zarządzono chłodzenie Nelki.
Believe it or not but it was so hot we had to cool Nela down.


A co tam sie chowa?
What's hiding there?


Ziemniaczki może zachęcająco wyglądały na talerzu, ale chyba nie przypadły Nelce do gustu.
Mashed potatoes looked appealing on Daddy's plate, but I don't think they'll be Nela's favourite food.


Zostawiłam Grzesia i Nelkę na krótką chwilę i oto co zobaczyłam po powrocie.
I left Grzes and Nela for a minute and this is the scene I came back to.

sobota, 22 sierpnia 2009

Pałac Blenheim i król trawników

Korzystając z pięknej pogody pojechalismy do Woodstock w hrabstwie Oxfordshire, ale nie po to żeby słuchać Hendrix'a i Janis Joplin, ale żeby obejrzeć Pałac Blenheim, który znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa Unesco. Zbudowany na początku 18 wieku w stylu barokowym był podarunkiem wdzięcznego narodu dla Księcia Marlborough za pobicie Francuzów. Jest również znany z tego, że urodził się tam niejaki W. Churchill.

Pałac zwiedziliśmy i w środku i na zewnątrz i bardzo nam się podobał. Nela zwiedzała ze swojej kolorowej chusty i tradycyjnie sama była swoistą atrakcją turystyczną. Ale to nie pozłacane meble i gobeliny przedstawiające zwycięskie biwty Księcia rzuciły nas na kolana tego dnia. Mieszkamy w Anglii od prawie czterech lat i wiele cacek architektury terenów zielonych już w życiu widzieliśmy, ale to to co zdobi przepiękne ogrody Blenheim to nie jest zwykły trawnik - to pluszowy, zielony dywan - istny krów trawników! Idealnie przystrzyżony, każde źdźbło tej samej grubości, chwastów ze świeczką można szukać, a rozciąga się po sam horyzont! Sami zobaczcie! Jak już skończyliśmy zachwycać się trawnikiem i przeszliśmy do eksplorowania ogrodów, zadzwoniła do nas Babcia Ala i dowiedziawszy się że "znowu zwiedzamy jakiś pałac" zmartwiła się "Co ja mam wam w tej Indianie do zaoferowania? Chyba tylko kawałek trawnika?"...

Mata do przewijania jest niepotrzeba jak ma się do dyspozycji króla trawiników.
Who needs a changing mat on this King of Lawns?


Do raczkowania już niedaleko!
Is someone going to crawl soon?


Nelkowe wygibasy. Król trawników ciągnie się po horyzont i to nie tak jak chińska armia - pierwszy rząd w pełnym mundurze, drugi już w tenisówkach a ostatnie rzędy w klapkach - każdy metr kwadratowy jest idealny!
Nela excercising. The King of Lawns surrounds the Palace and every square meter is absolutely perfect.


Tata jest leniwy i goli się raz na tydzień, troche więc drapie jak całuje, ale Nelka i tak bardzo go kocha.
Nela's Daddy is a bit lazy and shaves once a week. But despite his scratching face, she still loves to be kissed!


Golas, oczywiście na trawniku.
Enjoying the soft lawn.


Nela odkryła swój głos więć leżała na chuście i piszczała tak głośno że bolały nas uszy a teren w promieniu 20m opustszał.
Nela discovered her voice some time ago and was squeaking so loudly that glasses were bursting within 20m radius causing a real exodus of fellow tourists.


Nelka jest bardzo zainteresowana jedzeniem i też chce spróbować Pie.
Nela is really interested in food and wants some of that Pie too!


Ciągle czytamy jak to Jola i Wojtek jedzą lody, więc po lunchu też sobie zafundowaliśmy.
We always read about Jola and Wojtek eating ice cream, so we had some too.


Podwieczorek z pięknym widokiem.
Afternoon tea with a beautiful view.


Ogrody i parki Pałacowe zajmują astronomiczne 840 hektarów. Gdyby nie ta kępka bambusów możnaby pomyśleć, że jesteśmy na Mazurach.
Blenheim is set in 2001 acres of stunning parkland, parts of which reminded us of polish Masuria Lakes

piątek, 21 sierpnia 2009

A miało być tak pięknie...

Babcia Ala, Dziadek Leszek i Wujek Jarek mieszkają w USA i chcemy z Nelą ich odwiedzić. Niestety zanim usłyszymy "bon voyage" i zamachamy do taty chusteczką ocierając łzy, musimy dostać dla Neli wizę.

Na infolinii za barbarzyńskie 1.2 GBP/min dowiedziałam się, że skoro Buczek Mruczek jest bobasem to nie musi fatygować się osobiście do ambasady USA tylko wystarczy wysłać jej paszport i aplikację przez kuriera. Przy okazji zapytałam czy moge wjechać do USA na wizę którą mam w paszporcie na panieńskie nazwisko, i tu ponownie pozytywnie mnie zaskoczyli mówiąc że tak. "Ci amerykanie może nie są aż tacy upierdliwi?" pomyślałam naiwnie. Po 2 tygodniach od złożenia podnia szacowna ambasada przysłała nam list, że jednak Nelka podejrzana jest o produkcję broni biologicznej (w sumie mają racje, ja też tak czasem myślę) i musimy przyjść na przesłuchanie.

Pojawiłysmy się więc jak bóg przykazał punktualnie i na wstępie zaskoczono nas newsem, że klucz do naszego samochodu marki ford jest prawdopodobie bombą a'la James Bond i z nim dalej niet. Grzecznie oddałyśmy więc domniemaną bombę do depozytu w pobliskiej aptece i zgłosiłyśmy się do wyznaczonego okienka nr 7. Pan obsługujący był (tradycyjnie dla placówek dyplomatycznych imperium) bardziej chamski od Leppera, ale na szczęście zmiękł jak Nelka się do niego uśmiechnęła i obiecał, że postara się przyspieszyć nasze przesłuchanie. Tu mnie trochę zatkało i wyjąkałam, "a co my teraz robimy?". Okazało się, że normalnie trzeba czekać jeszcze 3 godziny na rozmowę z konsulem a teraz to tylko składamy papiery. I rzeczywiście, nie minęło 30 min jak wezwano nas do kolejnego okienka gdzie już czekał groźny pan w okularach, który zaraz przed nami z zimną krwią odmówił wizy miłemu murzynowi doprowadzając go tym do łez bo od iluśtam lat nie widział swojej rodziny. Podeszłyśmy z bijącym sercem, odpowiedziałyśmy na wszystkie bardzo istotne pytania w rodzaju co robi stryjeczny kuzyn dziadka i ile zarabia i cały czas ładnie się uśmiechałyśmy. Jak już się witałyśmy z gąską pan w okularach zarządał mojego paszportu i po przeanalizowaniu sytuacji oznajmił, że i ja muszę wyrobić nową wizę. "To dlaczego w infolinii 3 razy mi mówili, że nie muszę, a i pan w okienku nr 7 to potwierdził?" zdobyłam się na odwagę. "Oni może tak mówili ale ja mówię inaczej" usłyszałam. Miał jednak resztki ludzkich uczuć, więc pozwolił nam na miejscu wypełnić podanie, zrobić zdjęcie i złożyć obie aplikacje, ale zaznaczył, że musimy działać szybko. Gdyby nie spontaniczna pomoc miłej pani babci, którą mąż pastor zostawił po 42 latach małżeństwa, to nie udałoby mi się tego wszystkiego załatwić, bo Nela była i głodna i zmęczona co głośno wszystkim oznajmiała. Siwych włosów chyba mi przybyło, ale Insha'Allah za 3-5 dni przyślą nam paszporty z upragnioną wizą.

Fota do wizy


Innych zdjęć z tego dnia nie ma, bo gdybym wyjęła aparat to pewnie byłabym już w drodze do Guantanamo

niedziela, 16 sierpnia 2009

Międzynarodowe odwiedziny

Zjechali się do nas dziś goście z 3 różnych kontynentów, co prawda nie bezpośrednio, bo wszyscy obecnie mieszkają w Londynie, ale pozostają korespondencyjymi patriotami, zupełnie jak my. Z Zeynep i Nico przyjechała też ich córeczka Leyla, która osiągnęła już zacny wiek 3.5 roku i jest (podobnie jak Emma) totalnie międzynarodowym dzieckiem. Mama mówi do niej po turecku, tata po włosku (a że są prawdziwymi południowcami to zwykle mówią naraz), więc Leyla wprowadza choć troche ładu i odpowiada im po angielsku ze wschodniolondyńskim akcentem. Pozostali goście też przeraziliby niejednego posła LPR swoim rodowodem, Charmayne urodziła się w Papui Nowej Gwinei i wychowała w Australii, Nick jest z Nowej Zelandii a ślub będą brali na Hawajach. Z takimi właśnie osobnikami przyszło nam pracować i przyjaźnić się.

Nela robi się coraz większym lwem salonowym i naprawdę lubi towarzystwo, najchętniej cały czas by gdzieś wychodziła albo przyjmowała wizyty. Ale inne dzieci to wprost uwielbia! Leylę pokochała od pierwszego wejrzenia i z zaciekawieniem wyciągała do niej swoje chwytne rączki. Jak się niebawem okazało, plany miała troszkę niecne bo chciała wyrwać Leyli wszystkie piękne włosy, pewnie z zazdrości, bo jak już pisałam do warkocza jej jeszcze daleko. Wszyscy pozostali goście też chcieli się z Nelusią pobawić więc przeskakiwała zadowolona z jednych kolanek na drugie i zaprzyjaźniała się z ich właścicielami (kto by pomyślał, że kiedyś nie przepadała za takimi zabawami?) Z tego wszystkiego przegapiła swoją popołudniową drzemkę i po 4.5 godzinach wrażeń była tak wyczerpana, że na spacerze nad rzeką chciała zasnąć już tylko u Taty w chuście.

Sądąc z miny Nick'a, jeszcze żaden bezzębny bobas nie obgryzał mu palca.
Looking at Nick's expression, having a finger bitten by a toothless baby is a new experience in his life ;>.


Tak ... potrafi gryźć całkiem mocno!
And yes ... she can bite pretty hard!


Nelusia i Leyla od razu bardzo się polubiły, obie płakały jak trzeba było się rozstać.
Nelusia and Leyla became friends right away, they both cried when play time was over.


Ale fajnie u cioci Zeynep na kolankach...
It's fun to sit on antie Zeynep's lap...


...szczególnie że Leyla jest blisko i można ją pociągnąć za włosy ;>
...especially that Leyla close too and her beautiful hair is within a reach of Nela's hand

Charmayne, Nela i nowa zabawka którą przynieśli goście. Te małe paluszki są takie słodkie!
Charmayne, Nela and a new toy from our guests. Those little toes are so cute!


Rodzice szykowali się do wyjścia do pubu a ciocia Charmayne zabawiała dziewczynki czytając im książeczkę, którą Nela dostała od cioci Yolande.
While all the parents were getting ready to go to the pub, auntie Charmayne entertained the girls with a puppet-book that Nela got from auntie Yolande.


Słoneczne popołudnie w naszym lokalnym pubie nad Tamizą.
Enjoying sunshine, burgers and river views in our local pub.

sobota, 15 sierpnia 2009

Koszyk idzie na emeryturę, albo przynajmniej na urlop

Do tej pory Nela spała w przytulnym plecionym koszyku, tuż przy naszym łóżku - nazywają go tu "koszyczkiem mojżesza". Bardzo go lubiła i uspokajała się w nim, więc dłuuugo odwlekaliśmy moment awansu do łóżeczka. Ale teraz jest już taka duża, że prawie trzeba ja dopychać kolanem żeby się zmieściła (jej to w sumie nie przeszkadza), ale w obawie o donos do pomocy społecznej przyszła kryska na matyska.

Pierwsza noc w łóżeczku zaczęła się trochę nerwowo. Nasza mała Mleczna Królewna obaliła co było do obalenia i po przełożeniu na nowe włości oznajmiła nie znającym sprzeciwu głosikiem, że nadal jest strasznie głodna. Rodzice więc biegiem do zamrażarki po zapasy mleczka i jeszcze dodatkowe 100 ml pochłonęła z buteleczki. No takiemu apetycikowi to ja nie sprostam na dłuższą metę... więc chyba niedługo do menu dołączą kaszki. Na szczęśće Nelka najedzona, to Nelka zadowolona i śpiąca, więc pierwsza noc w nowym łóżeczku upłyneła koniec końców spokojnie. Przynajmniej dla Neli, bo ja wstając w nocy na karmienie naciągnęłam sobie jakiś mięsień na szyi/plecach i poruszam się dziś jak ostatni paralityk, a Grześ robi i za mamę i za tatę.

Widok z naszego łóżka
The view from our bed every morning


Aaaaaa


Ukochany koszyczek Neli idzie na emeryturę
Nela's beloved Moses basket is retiring as she cannot fit in it any longer

piątek, 14 sierpnia 2009

Penelopy Cruz i skandynawskie boginie

Dziś nasze cotygodniowe spotkanie muzyczne było zupełnie wyjątkowe. Po pierwsze akompaniowała nam najpawdziwsza skrzypaczka Helena, która na dodatek umiała ładnie śpiewać! Po drugie takiej ilości jedzenia to jeszcze nigdy nie przerobiłysmy. A po trzecie, po muzyce mamy zamieniły się w Penelopy Cruz i skandynawskie boginie za sprawą magicznych kosmetyków i umiejętności Andrei. Zafundowałyśmy sobie najprawdziwsze makeover party! Ach ten urlop macierzyński :). Nela uwielbie muzykę i jest zawsze hiper grzeczna na naszych spotkaniach, a popołudniową drzemkę zaliczyła jak zwykle w chuście.

© Photos by Ringae - thanks!

Helena gra na skrzypcach, Aude i Max słuchają
Helena is playing the violin, Aude i Max are listening


Nelusia w centrum uwagi, znowu popisuje się przewracaniem na brzuszek
All eyes on Nela showing off her new roll-over skills


Żyrafka Zosia jest teraz ulubioną zabawką Neli, ma tyle fajnych części do gryzienia i ssania a do tego wydaje zabawne dźwięki. Stworzona we Francji ponad 40 lat temu koiła swędzące dziąsła kilku pokoleń francuzów - teraz i inni mogą jej zasmakować.
Sophie The Giraffe is Nela's favourite today nowadays, it's got many fun parts to bite on and suck and it makes great noises too. http://www.sophielagirafe.co.uk

Lew pożera swoją ofiarę.
My lion is attacking her prey


Mamy też chcą ładnie wyglądać ;>
Mummies want to look pretty too


A oto efekty pracy Andrei - makijaż na skandynawską boginię jak zawyrokowały dziewczyny... hmm
And here are the effects of Andrea's work - the Scandinavian Godess look as the girls summed up ... hmm

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...