wtorek, 29 maja 2012

Kostaryka - Żółwie skórzaste w Gandoca

Po prawie 2 tygodniach wspólnej podróży pożegnaliśmy się z babcią i dziadkiem, oraz luksusem własnego samochodu, i ruszyliśmy już tylko we czwórkę do Puerto Viejo.

Podglądanie żółwi skórzastych znoszących na plaży jaja zostało pierwotnie skreślone z naszej listy ze wzęglu na trudności logistyczne. No bo gdzie tu się pchać nocą na oddaloną od cywilizacji plażę z dwójką małych dzieci? Ale będąc już w Puerto Viejo na wybrzeżu morza karaibskiego pokusa okazała się zbyt silna (kwiecień to szczyt sezonu na żółwie) i napatoczywszy się podczas spaceru na agencję turystyczną Terraventuras oferującą oglądanie żółwi postanowiliśmy zaryzykować. Od zarezerwowania do startu tury mieliśmy trochę ponad godzinę i dobrze, bo mniej czasu na rozważanie w co się wpakowaliśmy. Dla dodania animuszu wypiliśmy piwo do kolacji i od razu poczuliśmy się lepiej :).

Czekamy z przejęciem.


O 20:00 z hotelu odebrał nas okrąglutki pan Cesar, który był naszym przewodnikiem. Dzieci tradycyjnie zasnęły gdy tylko nasz rozklekotany mini-bus z zawrotną prędkością pomknął wyboistą drogą przez dżunglę do parku narodowego Gandoca. Po niecałej godzinie dotarliśmy na miejsce, gdzie patrolujący plażę pracownicy parku ostrzegli nas, że do najbliższego żółwia mamy dobrze ponad kilometr marszu przez dżunglę i plażę i czy nadal chcemy iść? Ba, pewnie że chcemy! Olaf spał w chuście więc transportowanie go nie było problemem, ale 16 kilogramową śpiącą Nelkę Grześ musiał nieść na rękach. Przewodnik nadał każdemu z naszej grupy numery od 1 do 8 i odliczywszy niczym harcerze na manewrach, w zupełnej ciemności ruszyliśmy dziarskim truchtem przez piach. Jedynym źródłem światła były gwiazdy i słabe czerwone światło jednej specjalnej latarki, którego nie widzą żółwie. Biegliśmy tak po nierównym terenie w pocie czoła – ja z Olafem w chuście z przodu i plecakiem, w którym jak zwykle mieliśmy za dużo rzeczy, a za mną Grześ w klapkach ze śpiącą Nelką, oraz grupa pozostałych białasów. Trzeba Wam wiedzieć, że żółwie skórzaste choć wielkie, są płochliwe, wiec cały czas modliliśmy się, żeby w kluczowym momencie dzieci nie zaczęły płakać i nie wystraszyły żółwicy. Mogłaby wtedy zmienić zdanie i wrócić do morza zamiast składać swoje cenne jaja na plaży, a w morskiej wodzie wszystkie jaja by zginęły. Zlani potem ale podekscytowani dobiegliśmy wreszcie do plaży z żółwiami, gdzie okazało się, że niestety fale tak bardzo zalewają dziś plażę, że większość samic nie jest w stanie wykopać w piasku gniazda i zawraca z powrotem. Przez dobre 40 minut staliśmy po kostki w wodzie i patrzyliśmy ze smutkiem jak pewna zdeterminowana żółwica próbuje mimo zalewającej ją wody morskiej przygotować gniazdo na swoje jaja. Inne, bardziej doświadczone wracały niemal od razu. Poczciwy Cesar powtarzał tylko “This is a sad day, a very sad day. So many are turnig back. What a sad day” i był naprawdę przejęty.

W pewnym momencie dostaliśmy cynk, że żółwice zaczynają wychodzić w innej części plaży, więc odliczywszy ponownie do 8 ruszyliśmy biegiem. Ja z coraz cięższym Olafem w chuście i coraz cięższym, ciężkim plecakiem, Grześ w klapkach ze śpiącą Nelką na zdrętwiałych rękach i pozostałe białasy. Nasz trud został niebawem nagrodzony, bo oto ukazała się sucha plaża i ciemny zarys mozolnie wychodzącej z białych fal półtorametrowej, 700 kg żółwicy. Zamarliśmy w zachwycie z pan Cesar zaczął dawać znaki patrolującym plażę biologom. Żółwie skórzaste są gatunkiem tak zagrożonym, że nie pozostawia się złożonych jaj na pastwę losu, ale skrupulatnie zbiera do toreb a następnie umieszcza w zabezpieczonych piaskowych gniazdach. Nela i Olaf obudzili się o północy akurat by zobaczyć żółwicę w akcji, przy czym ten ostatni nie był nią zbytnio zainteresowany. Zjadłszy swoją porcję mleka i rozejrzawszy się trochę po ciemnej okolicy kontynuował spanie. Nela była za to bardzo dzielna, mimo że obudziła się w środku nocy na ciemnej plaży, tuż tuż groźnie huczało spienione morze, nic a nic się nie bała. Dotknęła nawet żółwicy i cierpliwie czekała razem z nami na dalszy rozwój sytuacji. Wykopawszy w piasku spory dołek żółwica zaczęła składać jaja, które wpadały do sprytnie podłożonej przez biologów torby. Spełniwszy swój obowiązek, zakopała gniazdo i wróciła do morza, a my zmęczeni ale bardzo szczęśliwi udaliśmy się do samochodu ciemną ścieżką przez przylegającą do plaży dżunglę.
Gdy już myśleliśmy, że na dziś koniec przygód prowadzący naszą grupkę pan Cesar zamarł w bezruchu i pociągnąwszy kilka razy nosem wyszeptał niczym Indiana Jones “czuję węża”, ale na zapachu się skończyło i na naszych nogach widniały jedynie ślady dziesiątek ugryzień żarłocznych muszek piaskowych, które swędzą nieprawdopodobnie i goją się tygodniami. O 3 nad ranem udało nam się uporać z dzieciarnią i pełni wspaniałych wrażeń zapadliśmy w zasłużony, choć krótki sen. Pod każdym względem było warto.

Żółwiom nie można robić zdjęć, ale Nelka następnego dnia demonstrowała cały proces na plaży. W tle dzikie fale sławnej Salsa Brava gdzie surfują tylko hard-core'owi osobnicy lubiący gruboziarnisty peeling na rafie koralowej.


Olaf pewnie niewiele ze swoich nocnych wojaży zapamiętał, ale z żółwiami dzieli pewną cechę - w wodzie mógłby siedzieć godzinami.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...