piątek, 30 września 2011

"Ten smoczek wygląda głupio"

Przygotowując uzależnioną Nelkę do pożegnania z ukochanym smoczkiem (używanym jedynie do spania) kupiliśmy dla niej książeczkę Tony'ego Ross'a, "Gdzie jest mój smoczek?". Po pierwszym czytaniu miałam wrażenie, że historia Małej Księżniczki, która za nic w świecie nie chce rozstać się ze swoim smoczkiem nie ułatwi, a utrudni całą operację. Ale niebawem w naszym domu zaczęły dziać się cuda.

Zaczęło się od tego, że Nela oddawała smok rano coraz chętniej, od czasu do czasu dodając "Ja już nie potrzebuję smoczka, jestem dużą dziewczynką". Potem zaskoczyła nas w samochodzie, kiedy będąc o krok od zaśnięcia wyjęła sobie smoczek z buzi, oddała mi i oznajmiła cytatem z książeczki "Mamo, ten smoczek wygląda głupio". Wszyscy zaniemówili i czekali co będzie dalej, a ona jakby nigdy nic zasnęła do swojego ulubionego zespołu reggae Alfa Blondi. Nie minęło kilka dni, kiedy wróciwszy wieczorem z jogi zastałam Grzesia z dziwną miną i smokiem w ręku. "Nela postanowiła mi go oddać, bo stwierdziła, że smoczek wygląda głupio" - nie wierzyłam własnym uszom! W ciągu dnia to rozumiem, ale wieczorem... zawsze o niego prosiła. Naprawdę nam zaimponowała swoją silną wolą, jak już raz podjęła decyzję, cierpiała ale się nie poddała. Chwilę pochlipała, pościskała za rękę i zasnęła. Z uznaniem więc wypiliśmy jej zdrowie, Grześ Guinnessem a ja bezalkoholowym Beck Blue. Rano symbolicznie oddaliśmy smoczek bobaskowi Aleksandrowi ze Świnki Peppy, żeby już nie było powrotu do silikonowego narkotyku. Przez kilka kolejnych dni trzeba było usypiać Nelę trzymając za rękę, budziła się czasem w nocy z płaczem a rano wstawała o barbarzyńskich, jak na siebie porach, raz czy dwa nieśmiało wspomniała o smoczku. Po tygodniu nie było już nawet śladu uzależnienia, a spanie w nocy wróciło do normy... Niestety razem ze smoczkiem pożegnaliśmy się też z popołudniowymi drzemkami.

A Tony'emu Ross'owi oraz Małej Księżniczce serdecznie dziękujemy za pomoc :).

czwartek, 29 września 2011

4 godziny w Indiach a w tym striptease

W pewną wrześniową sobotę wybraliśmy się na 4 godziny do Indii.

Odwiedziliśmy pokrytą marmurem świątynię BAPS Shri Swaminarayan Mandir, potocznie zwaną Neasden Temple.

Zjedliśmy wegetariańskie Thali popijając mango lassi.

Zajrzeliśmy do indyjskiego supermarketu.

Spotkaliśmy najprawdziwszych hindusów.

A Nela odkryła, że w tych Indiach są tak samo fajne patyki do zbierania jak w Londynie.

W drodze powrotnej z Indii do naszego mieszkania na Canada Water obie pasażerki tylnego siedzenia ucięły sobie drzemeczkę.


Takie właśnie małe Indie mamy na północnym-zachodzie miasta :).

Niestety w samej świątyni zdjęć robić nie wolno i aparat trzeba było zostawić w depozycie, więc musicie nam uwierzyć na słowo, że w środku też byliśmy. A tam to dopiero można by było zrobić foty! Najważniejsza część świątyni ozdobiona jest nieprawdopodobną ilością rzeźb i figur wyczarowanych z włoskiego marmuru przez hinduskich artystów. W specjalnych wnękach rezydują figury bogów, przebrane w piękne stroje i karmione delikatesami. Traktowane są jak "prawdziwe" do tego stopnia, że po lunchu mają drzemkę i odpoczywają za zasłonką. Wierni modlą się do nich w wielkim skupieniu, niektórzy biją pokłony do samej ziemi i wszyscy obowiązkowo obdarowują je prezentami i pieniędzmi.

Wyobraźcie sobie więc nasze miny kiedy to przez moment nieuwagi zastaliśmy Nelkę stojącą przed takowym bóstwem ze spodniami i majtkami na wysokości kostek... Coś ją uwierało więc postanowiła poprawić. Wierni i strażnicy wykazali się ogromną wyrozumiałością i nie wyrzucono nas za profanację. Reszta zwiedzania upłynęła w miarę bez ekscesów z tym, że Nelę bardzo korciła zabawa wielkimi plastikowymi motorówkami, które pływały po świętym stawie przed posągami.

Mamy nadzieję, że do prawdziwych Indii też uda nam się pojechać w niedalekiej przyszłości!

wtorek, 27 września 2011

Fiał i moleleń

Wszystko zaczęło się od plasterka ogórka, który z charakterystycznym, głośnym mlaśnięciem spadł Neli na podłogę. "O, ogórek zrobił moleleń" zawołała Nela śmiejąc się i od tamtej pory z własnej inicjatywy zastąpiła znany i poprzednio używany wyraz "spadać" wyrażeniem "zrobić moleleń". Moleleń może zrobić przedmiot albo osoba, przy czym nie jest konieczne wydawanie żadnych dźwięków przy zetknięciu z podłogą. My również podchwyciliśmy to wspaniałe wyrażenie i "zrobić moleleń" już na dobre zagościło w naszym języku.

"Robić fiał" nie ma może takiej fajnej historii jak moleleń, ale również jest produktem kreatywności Neli. Otóż "robić fiał", to po prostu energicznie machać czymś np. misiem, kocykiem albo patykiem z zamiarem trafienia tym obiektem w inny obiekt lub osobę. Staramy się więc nie zachęcać jej do robienia fiał, jako że może to prowadzić do strat materialnych, lub uszkodzeń ciała...

poniedziałek, 26 września 2011

Irlandia w 12 dni

Nasza trasa: Londyn - Swansea (prom) - Cork - Ring of Kerry - Dingle - Doolin - Cliffs of Moher - Galway - Aran Islands - Clonmacnoise - Belfast - Giant's Causey - Brú na Bóinne - Dublin - Wicklow Mountains (bouldering)

Myśląc o odwiedzeniu Irlandii najbardziej baliśmy się, że będzie zbyt podobna do Wielkiej Brytanii i niczego nowego nie doświadczymy. Na szczęście myliliśmy się, zarówno krajobrazowo jak i kulturowo Irlandia i Irlandia Północna są oryginalne i inne, a z uwagi na wygodę poruszania się własnym samochodem, idealne na wyjazd ciążowy. Oczywiście jak zwykle zaplanowaliśmy za dużo... ale tu jesteśmy chyba nieuleczalni :). Obawialiśmy się też jak Nela poradzi sobie bez pieluszki, ale oprócz nielicznych wpadek córka-awanturka spisała się świetnie.

Równie fajne jak zwiedzanie Zielonej Wyspy było zwiedzanie znajomych: Łucji, Agi i Tomka. Łucja oddała nam własną sypialnię, a sama bohatersko testowała therm-a-rest'a i śpiwór przed wyjazdem na Islandię. Super nam się razem mieszkało :). Kochana - jeszcze raz dzięki za gościnę, sernik, noszenie naszego potomstwa, skoki przez kałuże, kaczki i bycie naszym przewodnikiem po Dublinie!

I oczywiście jak przystało na ciocię rozpieszczała Nelę obdarowując ją na pożegnanie czekoladowym misiem na patyku, którego łasuch pochłonął zaraz po wejściu na prom.

Aga i Tomek, super było Was zobaczyć! Przejażdżka rowerowa, bardzo się Nelce podobała.

Muszę wyznać, że po raz pierwszy na wyjeździe słyszeliśmy od Neli niepokojąco często "Ja chcę wracać do Londynu, bo mi się tu nie podoba". Mieliśmy nadzieję, że to tylko nastawienie przejściowe naszej małej podróżniczki, ale długo nie udało nam się uzyskać żadnych powodów negatywnego nastawienia. Dopiero pod koniec wyjazdu udało nam się ustalić, że głównym powodem chęci powrotu do Londynu jest.. Świnka Peppa. Jak tylko okazało się, że w "hotelu u Cioci Łucji" jest internet i można na youtubie obejrzeć kilka odcinków Świnki - gotowość kontynuowania wyprawy była wyraźnie większa. Po powrocie do Londynu wystarczyło kilka dni, żebyśmy słyszeli z kolei "Mamo, tato ja chcę na kemping!" Cóż, kobieta zmienną jest, nawet jak ma niecałe 2.5 roku.

środa, 21 września 2011

Irlandia - Guinness

Ile można wycisnąć z piwa? Oj dużo. W przypadku Guinnessa: 7 pięter wystaw, kilka barów i supermarket z pamiątkami. Patrząc na ilość odwiedzających, zrozumieliśmy dlaczego nie wpuszczają tej gawiedzi do prawdziwego browaru tylko do specjalnie przystosowanego Guinness Storehouse (swoją drogą niesamowity budynek z początków 20. wieku). Musieliby chyba wstrzymać produkcję i poświęcić się samemu oprowadzaniu. Po ponad 2 godzinach zwiedzania Guinness'owej orgii multimediów, człowiek wychodzi nieźle wymaglowany ale i wyedukowany.

Zwiedzanie zaczynamy od poznania (a nawet spróbowania) składników irlandzkiego czarnego złota: wody, jęczmienia, chmielu i drożdży. Te ostatnie trzyma się w specjalnym sejfie, bo to podobno one nadają piwu niepowtarzalny smak. Przy jęczmieniu przypominamy sobie z sentymentem, że autor "rozkładu t-Studenta", o którym razem z Grzesiem uczyliśmy się na statystyce, William Gosset był wieloletnim pracownikiem browaru. Potem wchodzimy piętro wyżej i przerabiamy proces produkcji, palenie ziarna jęczmienia, mielenie, mieszanie, fermentowanie, leżakowanie itp. Na kolejnym poziomie dowiadujemy się wszystkiego o beczkach, butelkach i transporcie. I tak piętro po piętrze odkrywamy, że Guinness'a przepisywano matkom karmiącym ze względu na jego własności kaloryczne, że właściciel marki Guinness, koncern Diageo, sponsoruje mnóstwo różnych wydarzeń sportowych na różnych kontynentach świata i bóg wie co. W końcu zmęczeni ale bogatsi o cenną wiedzę browarniczą, możemy wychylić wyczekaną, wliczoną w bilet pintę Guinness'a (lub smutną Fantę...) w oszklonym barze z pięknym widokiem na Dublin.

Każdy znajdzie tu coś dla siebie, Nelę wciągnęła "piaskownica" z ziarnami jęczmienia.

A dla rodziców - wspomnienia ze statystyki!

Woda do produkcji Guinness'a pochodzi z Gór Wicklow, gdzie byliśmy poprzedniego dnia.

Piwo leżakuje w beczkach i beczułkach.

A film o wytwarzaniu beczek ogląda się w... beczce.

Orgia multimediów.

Prosto i dobitnie: "Guinness is good for you"!

Degustacja - najważniejsza część zwiedzania :).

wtorek, 20 września 2011

Irlandia - Bouldering w Wicklow Mountains

Góry Wicklow leżą o rzut beretem na południe od Dublina i według przewodnika Bouldering in Ireland, są najlepszym miejscem do wspinania na kamienie. Tak się miło złożyło, że i Łucja u której waletowaliśmy, miała ochotę na dzień w plenerze, więc mimo groźnie wyglądającej prognozy pogody postanowiliśmy dokonać eksploracji Wicklow. Łucja ma się rozumieć była tu już nie raz i nie dwa, bo to przecież świetny teren na górskie wędrówki i ekscytujące przejażdżki rowerowe. A poza tym, jest tu naprawdę przepięknie i można upajać się samymi widokami.

W Wicklow'owym lesie było uroczo, ale tak pogryzły nas meszki, że Nela do tej pory je pamięta.

W poszukiwaniu boulderów w Wicklow Mountains. Fontainebleau to może nie jest, ale wspinanie całkiem znośne, dojście łatwe i dziatwa miała co robić.

Pogoda nas rozpieszczała i niewspinający się uczestnicy wycieczki również dobrze się bawili. Nela i Łucja puszczały w strumieniu kaczki i kaczory, a ja i brzuch wylegiwaliśmy się na kocu.

... aż do czasu kiedy Nela tak się zatraciła w rzucaniu kamieniami, że zapomniała o mówieniu rodzicom o konieczności skorzystania z toalety w poważnej sprawie. O zawartości gatek poinformowała nas z kwaśną miną dopiero po fakcie. Została więc umyta w strumieniu, co mimo jego temperatury bardzo jej się podobało. Mi zdecydowanie mniej podobało się dopieranie brudów w owej lodówie, ale całe szczęście, że była.

Bardzo z siebie zadowolona Nelka i praczka strumieniowa tradycyjna.

Bouldery bardzo nam się przydały do suszenia pantalonów.

Ale piękna pogoda w Irlandii to towar deficytowy i biedna Łucja totalnie przemokła po tym jak wysłaliśmy ją na spacer w góry, "żeby się tu z nami nie nudziła". Bo przecież Nelka miała drzemać, ja leżeć i odpoczywać a Grześ wspinać się. Niestety zamiast dalszej części sielanki było urwanie chmury, testowanie kurtki i siedzenie z parasolką pod okapem. Przynajmniej jest co wspominać :).

niedziela, 18 września 2011

Irlandia - Brú na Bóinne

Podróżując z Grzesiem nie można opuścić żadnych miejsc, które znajdują się na liście UNESCO, a że to on z uwagi na elastyczne godziny pracy naukowej wymyślił naszą trasę, Brú na Bóinne było żelaznym punktem programu. Podobnie jak u 99.9-u% innych turystów odwiedzających Irlandię, w związku z czym stosują tu system biletów na godziny. Nie jest tak absurdalnie jak w Alhambrze, niemniej trzeba być w miarę wcześnie, bo ominąć to miejsce to w istocie grzech. Aż trudno uwierzyć, że neolityczne grobowce powstały jeszcze przed osławionymi Egipskimi piramidami, ponad 5000 lat temu! Najważniejsze i największe kopce tego neolitycznego kompleksu to Knowth i Newgrange, w tym ostatnim można podziwiać świetną symulację wschodu słońca w dzień przesilenia zimowego. Promienie słońca wpadają wtedy przez zdobione drzwi grobowca i docierają aż do głównej komnaty, która wygląda dokładnie tak jak 5000 lat temu. Jej sklepienie jest tak szczelne, że od jej zbudowania nie wpadła tu nawet kropla wody. Wrażenia niezapomniane.

Grobowce w Knowth.

Korytarz grobowca w Knowth. W środku Newgrange, niestety nie można robić zdjęć.

Newgrange.

Sztuka sprzed 5000 lat.

Zabytki z zamierzchłej przeszłości nie mogą równać się ze współczesnymi fontannami w Visitor Centre. Szczęśliwie udało się nie skąpać w bajorku, ale było naprawdę blisko bo kamienie śliskie, a fontanny kuszące :).

środa, 14 września 2011

Irlandia Północna - Polityka na murach Belfastu

Coś wisi nad tym miastem i nie są to jedynie ciężkie, deszczowe chmury ani wspomnienie o zbudowanym tu Titanicu. Belfast to miejsce naprawdę egzotyczne, fascynujące i pobudzające rozmyślań, ale jednocześnie odstraszające i depresyjne. O 19-tej ulice w centrum są zupełnie wyludnione, a na pytanie "Where is everyone?" przypadkowy przechodzień odpowiedział nam "That's Belfast".

Perwersyjnie najciekawszą częścią Belfastu są jego zachodnie dzielnice - Falls i Shankill, gdzie przez ponad 30 lat biło serce konfliktu protestantów i katolików zwanego The Troubles i gdzie do tej pory manifestacja przynależności do jednych lub drugich bije w oczy na każdym kroku. Od bolesnej i krwawej przeszłości nie da się tam uwolnić. W katolickiej dzielnicy Falls z wymalowanych na fasadach domów licznych "murali" patrzą na nas zmarli bohaterowie strajków głodowych oraz niewinne, postrzelone gumowymi kulami katolickie dzieci z podwórka. Mimo ciągłego rozdrapywania ran i wsparcia dla IRA, mieszkańcy Falls witali nas miło i pytali czy zdjęcia robimy do jakiejś gazety, bo chcą aby świat pamiętał o ich walce o "wolność". Podchmielona babcia, która pokazała nam jedno z ukrytych w bocznej uliczce malowideł najpierw wycałowała Grzesia (starsze panie zawsze miały do niego słabość... bez względu na narodowość), a potem wcisnęła nam na odchodnym 5 funtów na czekoladki dla Neli...

Demonstracja na rzecz zakazu używania gumowych kul przez wojska brytyjskie - The Falls.

Murale polityczne w Falls nie pozwalają zabliźnić się ranom i ciągle przypominają o ofiarach walki o przyłączenie Irlandii Północnej do Republiki.

Z murala na siedzibie Sinn Feinn uśmiecha się Bobby Sands, lider IRA i przywódca strajku głodowego na rzecz uznania więźniów politycznych w więzieniu Maze w 1981 r.

Beechmount Avenue w Falls została przemianowana na "RPG Avenue" (Rocket Propelled Granade Avenue), gdyż właśnie stąd IRA przeprowadzała ataki rakietowe na protestantów.

Choć większość murali nawiązuje do historii irlandzkich katolików, wiele demonstruje solidarność z innymi grupami, które walczą o swoją niepodległość, np. z Baskami i Palestyńczykami. Eksplorują również tematy nierówności społecznych, wyzysku i więźniów politycznych.

Pod koniec lat 60-tych, w obawie przed wybuchem wojny domowej między katolikami a protestantami wzniesiono wysoki na kilka metrów mur o marketingowej nazwie "Peace Wall", oddzielający zwaśnione dzielnice Falls i Shankill. Widok muru, zasieków i drutu kolczastego przypomniał nam smutny widok murów okalających osiedla Palestyńskie na Terytoriach Okupowanych...

W protestanckim Shankill jest bardziej brytyjsko niż w Wielkiej Brytanii i trudno uwolnić się od widoku brytyjskich flag - które demonstracyjnie powiewają dosłownie wszędzie, na ulicach, na latarniach, na sklepach i domach prywatnych. Tematem tutejszych murali są brytyjscy bohaterowie zaciskający wielką czerwoną pięść. Tubylcy byli tu mniej skłonni do bratania i łażąc po okolicy nie czuliśmy się tak komfortowo jak w Falls, a już na pewno nikt nie chciał dawać nam pieniędzy.

Biznes można robić na wszystkim - przy siedzibie partii Sinn Fein jest sklep z pamiątkami, a za 8 GBP można zostać oprowadzonym przez specjalnego przewodnika po dzielnicach Falls i Shankill. Popularnym sposobem zwiedzania obu dzielnic jest też przejazd czarną taksówką, ale my zdecydowanie polecamy spacer (mapę murali można pobrać z informacji turystycznej w centrum).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...