Przez moment żałowaliśmy, że nie zabookowaliśmy sobie wycieczki statkiem w celu oglądania morskiej zwierzyny u wybrzeży Irlandii, a tu okazało się, że zwierzyna owa przypłynęła praktycznie pod nasz camping w Doolin. A do tego nie liczyła sobie 55 euro za osobę i zamiast uciekać na widok zgromadzonych na pomoście Homo Sapiens, zwierzyna morska domagała się pieszczot z przekręcaniem się na grzbiet i nadstawianiem brzucha do draposzków włącznie. Chodzą ploty, że pewien delfin jest częstym gościem Doolin i ma nawet imię - Dusty, ale nie wiadmo czy to ten czy jakiś inny osobnik.
I Neli i Grzesiowi udało się pogłaskać delfina pieszczocha, choć wymagało to nie lada umiejętności akrobatycznych. Starając się nie zwracać uwagi na wiatr i mżawkę, Grześ z 14 kg, zasikaną z podekscytowania Nelką na ręku, balansował na śliskich schodkach nie czując zdrętwiałych od lodowatej wody nóg i odpierał ataki tłumu innych chętnych do pogłaskania zwierzyny. Niektórzy "zwiedzający" wykazali taką chęć bratania z delfinem, że w niewielkiej ilości odzienia wskakiwali do owej lodowatej wody, potęgując uczucie zimna u innych. Delfin znosił to wszystko cierpliwie i nasyciwszy się pieszczotami, odpłynął w morskie głębiny gdzie żył długo i szczęśliwie. Od tej pory musimy ciągle opowiadać na dobranoc "Bajkę o Neli i delfinie" i już totalnie brakuje nam weny na kreatywną fabułę opowieści.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz