W Wicklow'owym lesie było uroczo, ale tak pogryzły nas meszki, że Nela do tej pory je pamięta.

W poszukiwaniu boulderów w Wicklow Mountains. Fontainebleau to może nie jest, ale wspinanie całkiem znośne, dojście łatwe i dziatwa miała co robić.
Pogoda nas rozpieszczała i niewspinający się uczestnicy wycieczki również dobrze się bawili. Nela i Łucja puszczały w strumieniu kaczki i kaczory, a ja i brzuch wylegiwaliśmy się na kocu.

... aż do czasu kiedy Nela tak się zatraciła w rzucaniu kamieniami, że zapomniała o mówieniu rodzicom o konieczności skorzystania z toalety w poważnej sprawie. O zawartości gatek poinformowała nas z kwaśną miną dopiero po fakcie. Została więc umyta w strumieniu, co mimo jego temperatury bardzo jej się podobało. Mi zdecydowanie mniej podobało się dopieranie brudów w owej lodówie, ale całe szczęście, że była.Bardzo z siebie zadowolona Nelka i praczka strumieniowa tradycyjna.
Bouldery bardzo nam się przydały do suszenia pantalonów.
Ale piękna pogoda w Irlandii to towar deficytowy i biedna Łucja totalnie przemokła po tym jak wysłaliśmy ją na spacer w góry, "żeby się tu z nami nie nudziła". Bo przecież Nelka miała drzemać, ja leżeć i odpoczywać a Grześ wspinać się. Niestety zamiast dalszej części sielanki było urwanie chmury, testowanie kurtki i siedzenie z parasolką pod okapem. Przynajmniej jest co wspominać :).
ale jesteście wszyscy fajni, całuski dla łucyjki, aż nabraliśmy ochoty, żeby ją odwiedzić!
OdpowiedzUsuńona ma bardzo fajny hotel :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla Łucji
OdpowiedzUsuń@ Jola i Mateusz: Przyjezdzajcie! Jak widzice sprawdzilam sie w noszeniu Neli na barana:)
OdpowiedzUsuń@ Marysia i Bastek: Chyba w Indiach z Michasiem nie przetestujemy