W niedzielę rano ze smutkiem odstawiliśmy Dziadka Lecha do pociągu do Brukseli, a sami udaliśmy się na belgijskie wybrzeże do Ostendy. Miasteczko sympatyczne, nad brzegiem ciągnie się szeroka promenada ale oczywiście ciężko czymkolwiek po zwiedzaniu Brugii się zachwycać. W drodze do Ostendy Nela zasnęła w samochodzie więc po dotarciu na miejsce zapakowaliśmy ją do wózka (wyjątkowo udało się bez obudzenia naszej królewny na ziarnku grochu) i w miasto.
Wózek grzęźnie na plaży... tatka muskuły pręży
Do transportu potomstwa Belgowie preferują rowery - tu wersja z miejscem na wpięcie fotelika Maxi Cosi.
A gdyby ktoś zapragnął popedałować siedząc na ławce w parku, to proszę, nie ma sprawy.
Na plaży Nela wpadła w istny szał rycia w piasku i nie zauważała takich drobnych przeszkód jak np. leżący Grześ. Cała pokryta była maluteńkimi kawałkami muszelek i drobinek morkego piasku, wsmarowała je sobie w ubranko i czapeczkę i buziulkę, a my mieliśmy niezły ubaw (staraliśmy się tylko nie pozwolić na zjadanie i wycieranie w oczy... co w miarę się udało).
Mimo łobuzowania oszczędziliśmy jej kąpieli w lodowatym morzu.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz