środa, 10 stycznia 2018

Argentyna - Park Narodowy Los Alerces [Patagonia]

Z chłodnej i wietrznej Patagonii polecieliśmy do Bariloche, argentyńskiego Lake District. Od razu na lotnisku przywitało nas miłe słońce i temperatura powyżej 20 stopni więc można było schować windstoppery i puchówki, a ponownie wyjąć krem z filtrem.

Znaleźliśmy się tutaj w samym środku sezonu turystycznego, więc postanowiliśmy podejść do zwiedzania trochę niestandardowo. Zamiast lansować się na deptaku stylizowanego na szwajcarskie miasteczko Bariloche lub przejechać na północ pętelką wokół najbardziej znanych jezior, wypożyczywszy samochód skierowaliśmy się legendarną Ruta Nacional 40 na południe ... z powrotem do Patagonii. Ale tym razem do jej zupełnie północnej części – Parku Narodowego Los Alerces – gdzie nie dociera tak wielu turystów a można zobaczyć zarówno lodowcowe jeziora jak i alerces (fachowo - Ficroja cyprysowata), jedne z najbardziej długowiecznych drzew na świecie. Najstarsze drzewo które oglądaliśmy miało 2600 lat, czyli rosło już sobie jak Aleksander Macedoński podbijał pół świata i budowano mur chiński. Alerces mają niesamowicie małe przyrosty – jedynie 1 cm na 20 lat!

Park narodowy był bardzo urokliwy, ale żeby zobaczyć drzewo-dziadka trzeba było się nieco napracować. Jeszcze przed wyjazdem z Polski udało nam się kupić bilety na statek w jednej z pobliskich agencji i wynegocjować przesłanie ich do "portu", bo w sezonie szybko się kończą. Już na miejscu, najpierw jechaliśmy RN40, potem długo wyboistą szutrową drogą (słuchając narzekania Igi, że ma już dosyć tego samochodu), następnie płynęliśmy łódką półtorej godziny a potem jeszcze szliśmy ścieżką do odizolowanej części parku gdzie zwiedzało się tylko z przewodnikiem. Zorganizowana część wycieczki okazała się nieco nużąca dla dzieci, szczególnie że przewodnicy mówili dużo ...i wyłącznie po hiszpańsku. Niemniej, w czasie rejsu ci z nas, którzy mówią po hiszpańsku mogli nagadać się do woli z Argentyńczykami, którzy są nas bardzo ciekawi. Na hasło Polska od razu włączają im się lampki "Papierz" i "zimno" a zaraz za nimi – "Lewandowski".

Kolejny dzień, przejazdowy, spędziliśmy tak jak typowi lokalni turyści, na kamienistej plaży nad jednym z licznych jezior. Nie mieliśmy tylko czego wrzucić na grill'a, ani co chwila nie zalewaliśmy z termosu kolejnej porcji yerba mate. Jeziora w Lake District mają to do siebie, że wyglądają nieprawdopodobnie zachęcająco – tylko zrzucić ubranie i z fantazją wskoczyć do krystalicznie czystej, turkusowej wody. Jeśli ktoś ulegnie pokusie – czeka go lodowata niespodzianka o temperaturze 13-15 C ;). My nie mogliśmy się oprzeć, ale (długi) proces zanurzania rozłożyliśmy na poszczególne partie ciała wzbudzając politowanie zaprawionych w zimnych kąpielach pulchnych argentyńskich dzieciaków.







 

Liście laurowe.


Drzewa alerces.





Alerces rosną jedynie w kilku miejscach, za to trzciny porastają każdy wolny centymetr kwadratowy. Przewodnicy opowiadali, że uwielbiają je wszelkie gryzonie... które zawładnęły tymi terenami.



Ruta 40.


Dzieci w samochodzie dostawały tzw. "głupawki".



Orzeźwiąca kąpiel w lodowcowym jeziorze.



Najfajniejszą atrakcją tej części Patagonii była według dzieci łaciata hotelowa kotka, z którą do zmroku się bawiły. 


Park Narodowy Alerces plasował się na dalekim drugim miejscu ;).

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...