Była kiedyś taka piosenka 'Sztywnego Pala Azji' - 'Spotkanie z...' i oboje z Dziadkiem Lechem bardzo ją lubiliśmy mimo tego, że ja miałam wtedy lat w porywach dwanaście a Dziadzia kilkadziesiąt. Byliśmy kiedyś nawet razem na koncercie, a ja długie lata hołubiłam kasetę z ich nagraniami, którą ozdobiłam naklejkami smerfów.
Na 'Spotkanie z...' Dziadkiem Lechem pojechaliśmy do Brugii w Belgii, bo to mniej więcej w połowie drogi między Paryżem (gdzie Dziadek był służbowo) a Londynem. Mieliśmy nadzieję, że wulkan nie pozwoli Dziadkowi wrócić do USA i spędzi z nami jeszcze kilka dni w Londynie, ale niestety musiał jechać do Paryża i udawać że pracuje.
Najpierw trzeba było przedostać się na kontynent, na szczęście Nelka uwielbia pływać promem. A że prom jest rozmiarów pokaźnych, ma chyba z 8 pięter, restauracje, bary, maszyny do gry, plac zabaw i sklepy, to ma niezłe pole do popisu.
Za jazdą samochodem niestety nie przepada i nawet kreatywne zabawki domowej produkcji rozweselają ją tylko na chwilkę.
Zatrzymaliśmy się w hostelu młodzieżowym, gdzie właśnie trwał remont, łóżka były tak nieprawdopodobnie niewygodne, że po wstaniu rano bolały nas żebra, a do tego nie było ciepłej wody. Ale cena była bardzo przyjazna a lokalizacja świetna więc nikt specjalnie nie marudził.
Brugia jest naprawdę przepiękna.
Dziadek Lech zwiedzał co tylko wpadło mu w oko.
My oczywiście też nie próżnowaliśmy.
I wystawę sztuki nowoczesnej zaliczyliśmy (Nelka jak widać przespała).
I wystawy sklepowe podziwialiśmy jak zwykle.
I do kościołów zaglądaliśmy.
Z uwagi na zmianę czasu w stosunku do UK, Nela prowadziła nocny tryb życia i razem z nami degustowała w hostelowym barze pyszne lokalne piwo.
Na koniec dnia zarzywała chłodnej kąpieli w pokojowej umywalce...
...i przytulała się do Dziadka.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz