wtorek, 9 marca 2010

Albarracin - Mały boulderowiec na wakacjach

Po odwiedzeniu sławetnych piaskowcowych oblaków w Font, smaganych deszczem walijskich zlepieńców oraz legendarnego grit-stone'a w Peak District, nasz mały wspinacz udał się na eksplorację nie mających litości dla skóry, czerwonych skał w hiszpańskiej mekkce boulderingu - Albarracin.

Dobytek i sprzęt wspinaczkowy pojechał do Hiszpanii na plecach rodziców a Buczek w swoim "terenowym" wozie

Najważniejsze narzedzie pracy boulderowca, czyli crash-pad, który chroni przed obiciem tyłka przy 'lądowaniu', posłużył nam jako plecak. Co prawda pani na lotnisku nabrała podejrzeń co do bagażu o wymiarach małego fiata, ale Grześ z miną pokerzysty powtarzał "Nie... nie, to nie jest sprzęt sportowy, to mój bagaż, taki specjalny plecak" a my wraz z Anią i Nelką potakiwałyśmy z przekonaniem. Ma się rozumieć sprzęt sportowy waży dla easyJet'a tyle samo co złoto

Nelka coraz dzielniej znosiła trudy podróży - nawet późno w nocy była w szampańskim nastroju i szalała po poczekalni lotniska

Po słonecznej Hiszpanii woziła nas francuska 'ciężarówka'

Mieszkaliśmy w drewnianym domku (nie mylić z "f***** wooden house") na polu namiotowym

Co rano (a czasem i w nocy) mała głowka Nelki wyłaniała się z łóżeczka i zniecierpliwionym głosikiem domagała się wypuszczenia na wolność

Potem razem z tatką jechała po świeże bułeczki do lokalnej piekarni (nota bene stanowiły one podstawę wyżywienia naszego wyjazdowego niejadka)

Całe dnie spędzaliśmy w skałach, zwiedzaniu, gadaniu o głupotach i tym podobnych aktywnościach

W plenerze jedliśmy lunch...

i podwieczorek...

Oraz wykonywaliśmy czynności wprost przeciwne...

Czasem nie chciało nam się pitrasić i raczyliśmy się lokalnymi przysmakami

Po lunchu niektórzy ucinali sobie drzemeczkę

A wieczorkiem szorowali zębiska

...i brali prysznic, żeby udać się na zasłużony odpoczynek

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...