Tak się fajnie składa, że w okolicy Albarracin, oprócz boulderów jest też masa różnych ciekawych miejsc do zwiedzania. Nie nudziliśmy się więc w dni 'restowe', a było ich z uwagi na pogodę trochę więcej niż zakładał plan.
Nelka, która kiedyś bardzo chętnie siedziała w chuście, teraz wolałaby zwiedzać sama, czyli na czworaka. Dodatkowo, podczas spaceru po murach Albarracin wiał silny wiatr i padało, więc nie była tym zachwycona. Staraliśmy się wykazać zrozumienie i pozwalaliśmy raczkować gdzie tylko się dało... ale czasem, o zgrozo, musieliśmy przekupywać ją smoczkiem lub chrupkami i biszkoptami dla dzieci.
Albarracín
"Czy my jesteśmy w Maroku?" możnaby pomyśleć błądząc po wąskich uliczkach mediny Albrarracin. I nie byłoby to pytanie zupełnie od czapki, choć jesteśmy w Hiszpanii. Albarracin było w 11 wieku niezależnym, islamskim państewkiem Berberskiej dynastii Banu Razin. Potem przeszło w ręce chrześcijan i do 14 wieku pozostawało niezależnym królestwem, wciśniętym pomiędzy dwie hiszpańskie prowincje. Teraz przez połowę roku jest raczej wymarłe (ma jedynie 1060 mieszkańców), w okresie wakacyjnym przechodzi pod władanie rzeszy odwiedzających je turystów, a we wrześniu zamienia się w wielką arenę walk byków!
Poglądówy
Uliczki mediny
Kołatki
A kuku!
Teruel
Chociaż ma teraz prawie 30 razy więcej mieszkańców, Teruel podlegało niegdyś Berberskiemu królestwu ze stolicą w Albarracin. Miasteczko jest znane z pięknych zabytków w stylu Mudejar, który łączy elementy architektury islamskiej i chrześcijańskiej. Główne atrakcje to znajdujące się na starówce: katedra i wieże.
Starówka
Ozdóbkowe schody
Wnętrze katedry
W drodze na wieżę
Valencia
Najpiękniejszym miastem Hiszpanii Valencia może nie jest, ale ma miejsca urokliwe, które przypominają takie s'ławy' jak Oviedo czy Barcelonę (przynajmiej Ania tak twierdzi, bo my nie byliśmy). Będąc w Valencji grzechem byłoby nie zjeść narodowego hiszpańpańskiego dania - paella de mariscos, które właśnie stąd pochodzi. Nelce niestety nie przypadło do gustu ... może dlatego, że ciężko było poczuć jej smak siedząc w kłębach dymu papierosowego. Nikt tu na dzieci nie zwraca uwagi tylko odpala jednego od drugiego.
Zwiedzając Valencję wykazaliśmy się też godną pożałowania ignorancją i nie mogąc zrozumieć dlaczego ciągle wybuchają tu petardy, kapiszony i tym podobne, zapytaliśmy sympatycznie wyglądającej pary lokalsów "ale o co chodzi"? Trafiliśmy dobrze, po gębie nam nie dali... a przecież w marcu odbywa się w Valencji sławetne święto Falles! Więc przez cału luty i marzec tłuką w ramach przygotowań ;>.
A to wszystko dlatego, że... wstyd się przyznać, zapomnieliśmy wziąć do Hiszpanii przewodnik LP. Na szczęście o głównych atrakcjach przeczytaliśmy jeszcze przed wyjazdem, a na miejscu korzystaliśmy z ulotek dostępnych w informacji turystecznej lub takich map jak poniżej.
Oprócz tradycyjnych map-bilbordów, dla osób niewidomych przygotowano makiety, które można dotykać oraz opisy w alfabecie Braille'a.
Starówka
"Chodźmy nad rzekę!"... ale gdzie jest woda? Coś co wyglądało na rzekę... okazało się być miejskim parkiem z boiskami do gry w piłkę nożną. Dopiero po przyjeździe do Londynu doczytaliśmy, że w następstwie dużych powodzi przesunięto koryto rzeki Turia już w latach 60.
A oto piękne mundurki marynarskie czyli lokalne wdzianka komunijne.
Happy Birthday, Nela!!!
OdpowiedzUsuńSwietnej zabawy, mnostwa prezentow (some climbing equipment - moze na razie taki do wanienki?), moc radosci, tysiaca usmiechow i wszystkiego najnajnaj.... od Gosi i Andrzeja