Ostatni dzień w Indianie przywitał nas piękną pogodą, więc nie było co siedzieć w domu i wygniatać kanapę. Zaraz po śniadaniu pojechaliśmy naszą furą 4x4 do centrum miasta Indianapolis powłóczyć się chwilkę i przypomnieć Neli jak wygląda teren zurbanizowany (okolica babci i dziadka to raczej wiejskie-podmiejskie klimaty, ptaki ćwierkają, dzięcioł stuka na poddaszu, bobry budują żeremia a i na węża można nadepnąć). Nastepnie pojechaliśmy (okrężną drogą, bo trochę się zgubiliśmy...) do muzeum sztuki. Tam obejrzeliśmy całkiem ciekawe zbiory europejskiego malarstwa, zjedliśmy lunch i przespacerowaliśmy się po przepięknym jesiennym parku. Smutno nam, że już jutro rano trzeba wyjeżdzać :(.
W samym sercu miasta jest pomnik ku czci poległych, pod którym niektórzy zjedli drugie śniadanie nie zważając na tabliczki "keep of the walls".


Jak przystało na starych rockmenów, babcia i dziadek paradowali po centrum w "skórach".

Kiedyś był zakaz wnoszenia lodów na patyku, ale teraz są inne czasy.

W muzeum sztuki zjedliśmy lunch, niektórzy zrobili sobie na buzi artystyczne marchewkowe mazaje a'la Jackson Pollock.

A w pięknych ogrodach otoaczających muzeum był czas na drzemkę w chuście u babci.

Brak komentarzy :
Prześlij komentarz