Kiedy Shane jakiś czas temu opowiadał nam, że jadąc w Zurychu rano do pracy często spotyka w tramwaju boulderowców z crah-padami, narciarzy w pełnym rynsztunku czy emerytów wybierających się za miasto z rakietami śnieżnymi, myślałam że koloryzuje. Szczególnie, że Shane znany jest z umiejętności oratorskich jak i morskich opowieści. A tu okazało się, że winnam mu przeprosiny! Nie zdążyliśmy jeszcze zapakować się do 14-tki jadącej na dworzec kolejowy, a już na przystanku natknęliśmy się na dwóch boulderowców jak z obrazka, wybierających się do włoskiej części Szwajcarii na niedzielny wspin. W tramwaju, słowo daję, nie było ani jednej "normalnej" osoby: narciarze, snowboardziści już w kaskach, wspinacze, emeryci z rakietami (!) no i my. Nas też do "normalnych" nie zaliczam, bo przecież skoro byliśmy w Szwajcarii, to trzeba było wyskoczyć na narty.
Styczniowy poranek na przystanku 14-tki, jeszcze przed wschodem słońca.
Narciarsko-boulderowo-trekkingowy tramwaj.
Wybraliśmy mały ośrodek, oddalony o niecałe 1.5 godziny pociągiem od miasta, gdzie internet nie wróżył tłumów. Jak tylko zobaczyliśmy, że rzeczywiście ludzi nie ma za dużo i prawie wszędzie można dojechać kolejką, wypożyczyliśmy Neli kask i postanowiliśmy pojeździć razem z nią w "hopie". Jeździliśmy oczywiście wolno i ostrożnie... Super było znów robić razem coś co naprawdę oboje z Grzesiem kochamy. Następnym razem musimy być jednak lepiej przygotowani, bo znalezione, zbyt duże gogle, nie chroniły Nelusiowej buzi zbyt dobrze. Grześ natomiast pokazał prawdziwą klasę i wywijał te swoje zakręty nawet z 20 kg obciążeniem (plecy bolały go jeszcze do końca tygodnia ;>).
Po mniej więcej 2 godzinach wrażeń zawartość "hopa" była tak padnięta, że błagała o położenie spać. Do tej pory wspomina "Nela jeździła z tatą na nartach. Kask miała, okulary miała. Chciała spać." Niemniej nadal utrzymuje że bardzo jej się podobało.
Styczniowy poranek na przystanku 14-tki, jeszcze przed wschodem słońca.
Narciarsko-boulderowo-trekkingowy tramwaj.
Wybraliśmy mały ośrodek, oddalony o niecałe 1.5 godziny pociągiem od miasta, gdzie internet nie wróżył tłumów. Jak tylko zobaczyliśmy, że rzeczywiście ludzi nie ma za dużo i prawie wszędzie można dojechać kolejką, wypożyczyliśmy Neli kask i postanowiliśmy pojeździć razem z nią w "hopie". Jeździliśmy oczywiście wolno i ostrożnie... Super było znów robić razem coś co naprawdę oboje z Grzesiem kochamy. Następnym razem musimy być jednak lepiej przygotowani, bo znalezione, zbyt duże gogle, nie chroniły Nelusiowej buzi zbyt dobrze. Grześ natomiast pokazał prawdziwą klasę i wywijał te swoje zakręty nawet z 20 kg obciążeniem (plecy bolały go jeszcze do końca tygodnia ;>).
Po mniej więcej 2 godzinach wrażeń zawartość "hopa" była tak padnięta, że błagała o położenie spać. Do tej pory wspomina "Nela jeździła z tatą na nartach. Kask miała, okulary miała. Chciała spać." Niemniej nadal utrzymuje że bardzo jej się podobało.
Wow. Jesteście niesamowici!
OdpowiedzUsuńAha i to o waszych zdjęciach można powiedzieć "super"! Nela w goglach i ze smokiem rządzi.
juz sobie wyobrazam jak Nela to teraz opowiada... :)
OdpowiedzUsuńZ wieeelkim przejeciem!
OdpowiedzUsuńAle Nela już duża....i ile już widziała....
OdpowiedzUsuńpozdrawiamy gorąco Żaneta z Aleksandrem:-)
My też Cię pozdrawiamy Żaneta!
OdpowiedzUsuń