Jeśli plakat zachęcający do odwiedzenia Turcji nie pokazuje hobbitowych kop Kapadocji, to na bank są na nim białe tarasy wypełnione turkusową wodą, ewentualnie z taplającymi się w nich pulchnymi trustami z wyrazem błogości na twarzach. Do Kapadocji było o kilka tysięcy kilometrów za daleko, ale do Pamukkale można było z naszej wybrzeżowej trasy zboczyć. W dobroczynną, uzdrawiającą moc ciepłych źródeł mineralnych wierzyli już starożytni Rzymianie. Więc na szczycie płaskowyżu skąd kamienną kaskadą spływają sławetne białe tarasy, zbudowali miasto-uzdrowisko, Hierapolis. Co prawda wielkość cmentarza świadczy o tym, że niestety nie na wszystkie przypadłości wodolecznictwo działało, ale przynajmniej ładne ruiny zostały. W Pamukkale czekała też na nas miła niespodzianka, bo w restauracji spotkaliśmy małżeństwo Holendrów, których poznaliśmy jeszcze w trakcie naszej kwietniowej wyprawy do Tunezji. Z tą tylko różnicą, że oni byli cały czas na tym samym wyjeździe!!! Takimi emerytami i my chcemy zostać. Może być nawet w przyszłym roku.
Plakatowe białe tarasy.
Przewodnik LP po Turcji grzmi "w Pamukkale można spotkać wielu rosyjskich turystów, którzy uważają za stosowne zwiedzanie tarasów i ruin Hieropolis w skąpym odzieniu kąpielowym". Znając urodę i wdzięki młodych Rosjanek panowie nie mogli się doczekać tych rewelacji. I rzeczywiście było dokładnie tak jak opisywał przewodnik. Cała grupa zrelaksowanych sąsiadów zza wschodniej granicy pławiła się spokojnie w tzw. "rowie", którym do fotogenicznych tarasów płynie mineralna woda (w nich niestety nie można się kąpać). Niektórzy byli wyposażeni w kąpielówki, inni bez skrępowania rozbierali się do zwyczajnych majtek i białych staników.
Z początku i my należeliśmy do grona pokazujących paluchami prześmiewców. Pierwsza wyłamała się Nelka jęcząc "kompu kompu!!!" Została więc rozebrana do pieluszki, "przecież to dziecko", i wstawiona do jednej z cieplejszych kałuż. Ale już po chwili i my zmienialiśmy pod ręcznikiem kostiumy i wskakiwaliśmy do koryta z pędzącą cieplutką wodą. Jak tylko się w niej zanurzyliśmy, natychmiast przestał nas obchodzić cały świat i zdziwione spojrzenia innych turystów. Rewelacja.
Uzdrowisko Hieropolis zbudowano tuż nad tarasami.
Niektóre zabytki "zalewa" biały trawertyn.
W rzymskiej Krynicy nie mogło zabraknąć amfiteatru na 12,000 widzów... "jesteśmy na wczasach..."
Loża dla VIPów.
Od nadmiaru rzymskości Nela zaczęła na Grzesia mówić "tatum", a na siebie "Nelum" więc już ten "mamum" wyszedł naturalnie. W sumie to tak nam się te modyfikacje spodobały, że nadal tak na nią i siebie mówimy.
W samym centrum Hieropolis jest autentyczny rzymski basen, w którym można się kąpać. Tu potrzebna jest dygresja, ale tylko dla osób dla mocnych nerwach. Ostrzegam! Otóż co-poniektórzy nie bez przyczyny patrzą w dół na kolejnym zdjęciu. A to dlatego, że... no właśnie. Tak się zrelaksowali w ciepłej wodzie (36 C), że co tu dużo mówić zrobili kupę. I to nie jakąś zwykłą... ale kupę stulecia. A do tego, dziadzia Lech który robił to zdjęcie musiał biedaczysko wyjmować rozładowaną baterię i pocierać o spodnie żeby cokolwiek z niej wykrzesać. Możecie sobie więc wyobrazić: rzymskie spa, siedzimy na zatopionej kolumnie sprzed 2000 lat ustawieni do zdjęcia, mnóstwo turystów dookoła a Nelka (w specjalnych pieluszko-kąpielówkach) mówi zadowolona "mama kupa", po drugiej stronie obiektywu dziadzia nerwowo pociera baterią, bo resztki słońca itp. Chcąc uniknąć międzynarodowego skandalu i ewakuacji przybytku przeszmuglowaliśmy zawiniętą ręcznikiem Nelkę wraz z zawartością do najbliższej łazienki. Delikwentkę wsadziłyśmy do jednego zlewu Nelkę, a w drugim prałyśmy opróżnioną pieluszkę a tu do łazienki wchodzi wycieczka wymuskanych Japonek. Koniec świata! Nelka jęczy że zimna "joda papa i kompu kompu jeszcze", babcia robi co może żeby odzyskać kąpielówki a tu Japonki patrzą na nas jak na kosmitów, kiwają głowami i krzywią się z lekka :).
Wieczorem poszliśmy do poleconej przez właściciela hotelu restauracji gdzie spotkaliśmy Walter'a i Doreen, małżeństwo Holendrów których poznaliśmy w Tunezji. Są na emeryturze i zamiast siedzieć w domu i rozwiązywać krzyżówki zwiedzają świat swoim camper-vanem. W przyszłym roku jadą do USA więc może odwiedzą dziadka i babcię. Na zdjeciu od razu widać kto spędza czas na podróżowaniu po ciepłych krajach a kto ślęczy za biurkiem.
Wnuczka właściciela restauracji bardzo się z Nelą zaprzyjaźniła. Pokazała jej swojego kanarka, ułożyła z klocków figurki Neli i siebie, śpiewała tureckie piosenki (a Nela tańczyła po swojemu z nogi na nogę jak najprawdziwszy Papuas), a na koniec my chórem intonowaliśmy "kółko graniaste..." a Nela i wnuczka robiły "bęc". Uśmialiśmy się do łez.
Piękne, z tą kupą szczególnie.
OdpowiedzUsuńciekawe, ja też mówię do taty per tatum. może to wpływ naszej wycieczki do rzymu w maju? muszę spróbować z mamum i wojtum ;-)
OdpowiedzUsuńkupa story - bezcenna :)!!! za nowe kompelowki, dziadek lech zaplaci karta mastercard :)))
OdpowiedzUsuń