Nie myślcie tylko, że Bursa to jakaś byle mieścina... bo ma 1.8 miliona mieszkańców. Po traumatycznych przeżyciach przy szukaniu hotelu po ciemku i w ulewnym deszczu, ograniczyliśmy się do leniwego zwiedzania centrum miasta.
Kolorowe kamieniczki.
Bazar, który ciągnął się kilometrami.
Podczas spaceru po Bursie poznaliśmy kilku lokalnych chłopaków. Nasza rozmowa wyglądała tak: chłopaki naradzali się o co chcą zapytać, potem najodważniejszy deklamował pytanie po angielsku i tłumaczył odpowiedź i abarot. Bardzo się fajnie gadało.
Uwielbienia dla Mustafy Kemala Atatürka nie można Turkom odmówić. Przed jego dostojnnym obliczem nie ma ucieczki, patrzyło na nas z banknotów, portretów, zdjęć i posągów. W każdym mieście ulice, place, stadiony i parki noszą imię sławnego wodza a jakakolwiek krytyka Atatürka może się zakończyć w pace.
Jeden z wielu meczetów w Bursie.
Przed modlitwą należy umyć nogi, ręce i twarz np. w takim schludnym przymeczetowym przybytku.
W meczecie nie ma świętych obrazów, figur czy ołtarzy. Grunt to skierować się w stronę Mekki, a widok (i zapach) butów współwyznawców najwyraźniej nikomu nie przeszkadza.
We wnętrzu jest jednak bardziej klimatycznie.
W Bursie okazało się, że Nela wprost uwielbia meczety. Do tej pory ledwo otworzywszy jedno oko po drzemce natychmiast wołała monotematycznie "kompu kompu", tak od Bursy zachowywała się jak ktoś grający obsesyjnie w "pomidora" albo "pod krzaczkiem", z tym że odpowiedzią na wszystko było "meczetu". Broń boże nie można było przy niej nawet wspomnieć o meczecie, więc oprócz "przedmiotu na s" (smoczka), "przedmiotów na r" (rodzynek), musieliśmy też wprowadzić "miejsce na m". Jak tylko usłyszała TO słowo, natychmiast się zaczynało "meczetu, meczetu, meczetu".
"Meczetu" w wykonaniu Neli (jakość niestety komórkowa).
Ekstru, ekstru!
OdpowiedzUsuń