Świątynia Garni, położona niedaleko Erewania została zbudowana 1 w.n.e i poświęcona była prawdopodobnie bogni Mitrze. Pasuje do reszty Armenii jak pięść do nosa, ale to nie wpływa na fakt, że w ciepły sierpniowy wieczór bardzo przyjemnie się ją zwiedza podziwiając jak mieni się w światłach różnokolorowych reflektorów. Nam najbardziej podobał się fioletowy. Jakby tego było mało, w pakiecie (co pan bileter podkreślił) była też nastrojowa muzyczka dobiegająca z głośników rozmieszczonych wokół świątyni. Dzięki solidnej kolacji (Nela zjadła prawie tyle przesolonej baraniny ile sama waży i osobiście obgryzała ją z kości dzierżąc kawał mięcha w swojej słodkiej rączce), dzieci bardzo dobrze się bawiły, właziły na schody, zaczepiały zwiedzających i babrały się w piasku. Nela zrobiła nawet apetyczny pół-striptease...
W okolicy Garni, oprócz świątyni można też zwiedzić położony w środku nicości monastyr Havuts Tar, do którego idzie się płatnym szlakiem. Wszystko przez tych Norwegów, którzy w geście pomocy międzynarodowej wytyczyli szlak, zrobili jakiś rezerwat, zbudowali domek dla gajowego i teraz liczą sobie jak za zboże.
Zanim trzeba wyjąć portmonetkę i pozbyć się kilku Euro, droga z Garni do monastyru prowadzi niesamowitym wąwozem.
Potem wzgórzami i łąkami.
A po kilku godzinach marszu, jak już pot zalewa czoło to oczom ukazuje się zbudowany na wzgórzu, czerwono-czarny klasztor z XII wieku (Michaś absolutnie całe zwiedzanie tego obiektu przespał :)).
Zasłużóny odpoczynek przy norweskim campingu. Nela chciała cały czas robić "myju myju".
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz