Antycypując, że ze względu na zbliżającą się jesień i narodziny juniora mamy ostatnią szansę na weekendowy wyjazd w plener, postanowiliśmy wybrać się na 3 dni na południowe wybrzeże Dorset.
Portland przywitało nas tak piękną pogodą, że skusiliśmy się na wspinanie w dawno nie odwiedzanym rejonie Blacknor North położonym tuż nad morzem (z reguły jest zbyt zimno i wietrznie, żeby tam wytrzymać). Mimo szczerych chęci... zobaczywszy ścieżkę stromo schodzącą w dół urwiska odmówiłam współpracy wykręcając się rozmiarem brzucha :).
Na szczęście wspinanie w alternatywnym rejonie - The Cuttings, do którego idzie się szeroką płaską alejką, bardzo przypadło Ani do gustu, a Grześ jakoś przełknął rozczarowanie zmianą planów. Walcząc na którejś z dróg Ania zaliczyła tak efektowny lot, że siedzący obok nas wspinacze płci męskiej z uznaniem stwierdzili "If I had a fall like this, I'd shit myself!". Ania ma się rozumieć była bardzo dumna z takiego komentarza wspinaczkowej młodzieży :).
The Cuttings ma również tę miłą cechę, że jest gdzie schować się przed deszczem jak późno-wrześniowa pogoda wróci do normy...
... oraz oferuje obfitość naturalnego pożywienia. Trzydniowy wyjazd upłynął Neli pod znakiem opychania się jeżynami, od których gałęzie aż się uginały. Szybko nauczyła się, jak wyglądają i smakują dojrzałe owoce, więc można ją było zostawić samą sobie i patrzeć jak zadowolona buzia robi się coraz bardziej fioletowa.
Nela zupełnie spontanicznie przychodzi poprzytulać się do "dzidziusia" i posłuchać co tam wyprawia w brzuchu. I choć z reguły cierpliwości starcza jej na w porywach 3 sekundy, zawsze zapewnia że czuła jak bobasek kopie i coś do niej mówi. Np. że chciałby trochę mleka, albo że już się zrobił "średni" i chce wyjść.
Codziennie wieczorem w naszym obciachowym domku campingowym odbywały się sesje jogi :).
Trzeciego dnia dopadła nas słaba pogoda i deszcz. Zanim na dobre pożegnaliśmy Portland powrzucaliśmy jeszcze trochę kamieni do morza, pogapiliśmy się na kite-surfingowców i wind-surfingowców, którzy zdawali się zupełnie nie zauważać zimna.
A w drodze do Londynu odwiedziliśmy Monkey World, czyli coś na kształt ośrodka dla małp po przejściach.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz