czwartek, 30 kwietnia 2009

Dziecko IT zapatrzone w monitor

Nela ma dopiero 4 tygodnie i 2 dni, ale już bardzo lubi siedzieć z Tatą przy komputerze... Albo to może Tata lubi z Nelą? W każdym razie siedzą tak sobie razem i patrzą się w monitor, a miny mają w sumie całkiem podobne, oto dowód.


Moje koleżanki mówią, że u nich jest tak samo. Może powinnyśmy stworzyć kolekcję zdjęć naszych dzieci z Tatusiami przed komputerem?

Z takim zainteresowaniem Nela nie patrzy na żadną zabawke.


poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Mleczna królewna

Od pierwszych minut swojego życia Nela nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że najbardziej na świecie kocha MLECZKO! Domaga się go średnio 12 razy dziennie ;>, więc mam wrażenie, że pół dnia spędzam na karmieniu.


Nelka po jedzeniu ma błogą minę i wygląda jak Basza po uczcie



Ale czasami boli ją brzuszek i trzeba go troche pomasować

sobota, 11 kwietnia 2009

Noodle is coming to town!

Dopóki mieszkała w brzuchu, mała Cara nazywana była Noodle, czyli 'Kluseczek'. Nawet po urodzeniu rodzicom i znajomym co jakiś czas wymykało się to przezwisko, zamiast świeżo nadanego imienia Cara Juliette. Nela i Cara znają się straszne długo, bo odkąd ogłoszono ich pojawienie się w brzuchach, chodziły razem na basen, na kawe i do pubu. Dzielą je dokładnie 2 tygodnie różnicy wieku, co oczywiście jest przepaścią jak się ma 11 i 25 dni. Dziewczyny się troszkę zmęczyły poltkowaniem, bo się od kilku tygodni nie widziały.


Tata Cary, Donal, jest świetnym programistą, pracuje ze mną w Rightmove'ie i też lubi sobie powywijać na parkiecie.

Mama Cary, Emma, jest ze Szkocji i ma super akcent, ktory ja natychmiast podłapuję jak spędzam z nią dużo czasu.

piątek, 10 kwietnia 2009

Wielkanocny obiad u Cioci Karoliny i Wujka Artka

Zostaliśmy zaproszeni na wielkanocny obiad u Cioci Karoliny i Wujka Artka, to nic że jest Wielki Piatek i powinniśmy pościć. Wystroiliśmy Królewne w śliczne różowe ubranka, zapakowaliśmy do torby (takiej specjalnej dla Bobo, a nie jakiejś 'Fubu' ze stadionu) i w droge... trzy ulice dalej.



Obiad był pyszny, tylko straszie trudno mi się go jadło, bo jakiś mały ktoś nie chciał się ode mnie odessać. A że Nela nie była naprawde głodna, tylko ssała dla samego ssania, puściła niejednego mega pawia na świąteczną podłoge gospodarzy. Oczywiście jak zwykla wszystko jej wybaczono, bo jest przecież taka śliczna i ma tylko 10 dni. Chociaż to nie Wigilia a Wielkanoc, Nela dostała od Gosi i Andrzeja (przyszywanych 'dziadkow') urocze ubranka i zabawki. Po powrocie do domu, byłam tak wyczerpana od tego ssania, że poszłam spać, a Nelka do późna testowała cierpliwość swojego Taty. Chyba trzeba kupić smoczek

wtorek, 7 kwietnia 2009

Welcome home

We wtorek wieczorkem dostałyśmy zgode na opuszczenie murów szpitala i z radością udałyśmy sie do domu (zaliczając pierwszą przejażdżkę samochodem). Było tam tak niesmowicie cicho w porównaniu z oddziałem, że Nelka nie wiedziała co sie dzieje i z zaciekawieniem rozglądała sie wokół. Na wstępie oprowadziliśmy ja po naszych skromnych włościach żeby wiedziała co gdzie się znajduje.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Szpitala miało nie być...

Szpitala miało nie być wogóle a spędziłyśmy w nim aż 7 dni. Najpierw Nelka miała silną żółtaczke i infekcję, a potem i mi się jakies choróbsko przyplątało i obudziłam się w nocy z okropnymi bólami i drgawkami. Tak więc skazana byłam na różniaste szpitalne delikatesy:


Nelusia z Tata, jeszcze bardzo zmęczona i z wenflonem w małej rączce ale już spowrotem przy mnie a nie w 'Specal care'


Po naświetlaniu, kroplówce i antybiotyku szybko doszła do siebie i wygląda jak zdrowe bobo:

czwartek, 2 kwietnia 2009

Pomarańczka

Nazajutrz rano Nela wyglądała jak mała pomarańczka, co z początku wydało mi sie bardzo słodkie, szczególnie że moja Mama zasze mi opowiadała ze ja niedługo po urodzeniu też miałam buźkę koloru brzoskwinki :). Położne jednak nie widziały w tym bynajmiej nic słodkiego i zarządziły badania krwi. Ku mojej rozpaczy wyniki wyszły marnie i Nelka musiała pojechać na inny odział (Special care) gdzie opalała się pod specjalną lampą, podłączona do jakiś okropnych maszyn i rurek jak mały kosmita.



środa, 1 kwietnia 2009

A oto jestem!

Nela miała urodzić sie w domu. Basen był przetestowany, rodzice wyedukowani w szkołach rodzenia i na jodze, a położne już 3 tygodnie przed terminem zostawiły u nas w domu cały potrzebny sprzęt (w żółtym worku z groźnym napisem 'biohazard', do ktorego przezornie nie zaglądaliśmy).

W dzień terminu, już troche zniecierpliwieni oczekiwaniem, poszliśmy na dłuuuugi spacer do Greenwhich Park coby zmotywować Nelke do wyjścia. Bezskutecznie, bardzo jej sie bujanie podobało. Dopiero 2 dni później nad ranem, cośtam się zaczęło dziać. I tak się działo i działo przez nastepne 21 godzin (podaczas których obejrzeliśmy francuską komedię, zrobiliśmy lunch, słuchaliśmy reggae, spacerowaliśmy po schodach góra dół), aż Nelka (jako rasowa królewna) się zniecierpliwiła i trzeba było jechać karetką do szpitala (nawet nam migające światła włączyli). Tam już nie było tak fajnie jak w domu, ale jakoś daliśmy rade i Nela urodziła się o 4:55 nad ranem. Od razu wskoczyła mi na brzuch i dostała jeść, a potem zapadła w błogi sen (aż do nocy kiedy to postanowiła obudzić wszystkie inne grzeczne dzieci i panie położne żeby ogłosić swoje przybycie).

A to nasze pierwsze fotki






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...