czwartek, 16 lutego 2012

Sycylia - Agrigento migdałowym szlakiem

W połowie wyjazdu, pozbawieni złudzeń co do lokalnego transportu publicznego w skały (nie mówiąc o dłuższych dystansach) staliśmy się tymczasowymi użytkownikami nissana micra i w dni restowe tymże wehikułem udaliśmy się do kilku interesujących miejsc na Sycylii. Wyspa tylko na pozór jest niewielka, więc podróż z Mondello do Agrigento, celu naszej pierwszej wycieczki, zabrała nam dobre 2.5 godz w jedną stronę. I choć Grześ przeszedł chrzest bojowy gdy sam musiał naszym srebrnym bolidem przejechać przez Palermo, lokalni frustraci, tudzież sycylijscy kierowcy, byli męczącym dodatkiem do długiej drogi. Staraliśmy się ignorować trąbienie, wygrażanie pięścią (w tym od pani z małym dzieckiem w foteliku na przednim siedzeniu), chamskie podjeżdżanie, zajeżdżanie i całą gamę innych przyjaznych zachowań. Ma się rozumieć mimo świerzbienia, środkowego palca powyższym nie pokazywaliśmy, przecież to w końcu teren mafii sycylijskiej i głupio by było zobaczyć wymierzoną spluwę.

Dolina Świątyń (Valle dei templi) w Agrigento (niegdyś zwanym Akragas), położona jest nad morzem po południowej stronie wyspy. Wbrew pozorom świątynie nie są spuścizną imperium rzymskiego, ale starożytnej Grecji, której wpływy dotarły aż na Sycylię. W ciągu swojej historii miasto przechodziło z rąk do rąk, od Greków, przez Kartagińczyków, Rzymian aż po Arabów. Jego atrakcją są przede wszystkim nieźle zachowane świątynie greckie, położone na łagodnych, porośniętych migdałowcami wzgórzach.

To właśnie migdałowce dostarczały Neli motywacji do poruszania się. Bo przecież same świątynie, lub raczej to co z nich pozostało, strasznie szybko się nudzą... A polowanie na migdały, rozbijanie ich skorupek kamieniem? To dopiero zabawa! Poruszaliśmy się więc od drzewa do drzewa pod hasłem "chodźmy Nela poszukamy migdałów". I tym sposobem, dość mozolnie, ale udało nam się zwiedzić większość świątyń.

A jak już nawet migdałowce nie działały, to mama lub tata zamieniali się w wielbłądy jedno...

... lub dwudzieciowe.

Po tak intensywnym dniu odpoczywaliśmy w kafejce... na stacji benzynowej, gdzie raczyliśmy się lokalnym specjałem - arancini, czyli ryżowych kulkach z nadzieniem.

I pyszną, gęstą, gorącą czekoladą.

3 komentarze :

  1. Michatek w ogóle nie chce podróżować na barana! także jak się znudzi to musimy nasz słodki ciężar na rękach nosić. b.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a działają na niego zadania w rodzaju szukania migdałów? Albo inne wygłupy? Np. wcale nie idziemy drogą tylko "lodowcem" Bo nas to ratuje...

      Usuń
  2. u nas działa, wojtuś lubi na baranach + lubi robić tzw. śmiechy, np. wózek bartusia zamienia się w samolot albo trzeba naprawiać ruiny, w ayutthaya wojtuś łowił ryby kijem, a chiang mai szukaliśmy nowych watów... najlepsze jest to, że zabawy i pomysły wymyśla sam wojtuś

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...