środa, 31 sierpnia 2011

Irlandia - Wyspy Aran

Wyspy Aran, leżące w Zatoce Galway, dzięki swojej izolacji do dziś stanowią ośrodek kultury i języka Irlandzkiego. Podobno młodzież irlandzka przyjeżdża na Arany na kursy swojego ojczystego języka. Oprócz szarych pustkowi i poszarpanych klifów, atrakcją wysp są kamienne "forty" pochodzące z 10-8 wieku p.n.e oraz wczesnochrześcijańskie kościoły i cmentarze. Najwięcej ciekawostek można znaleźć na wyspie Inishmore, toteż 99% turystów kieruje się tutaj. Samą wyspę można objechać rowerem, bryczką lub busikiem, z czego my wybraliśmy ten ostatni, leniwy wariant.

Fale z hukiem rozbijały się o mroczne, poszarpane klify.

Tak naprawdę nie wiadomo jakie przeznaczenie miały owe "forty". Największy z nich, Dun Aengus, składa się z koncentrycznych półokręgów i jest pięknie położony tuż nad morzem.

Oprócz fortów, oczy cieszy też 1600 km prastarych murów usypanych z szarych kamieni.

Niedaleko wioski Eoghannacht stoją ruiny "Kompleksu 7 kościołów", ale mimo nazwy jest ich tylko 2. Zostały zbudowane w 5 lub 6 w.n.e. przez Św. Brecan'a. Dużo z nich nie zostało, ale zatrzymać się warto.

Atrakcją Aranów jest również oglądanie fok.

A jeszcze większą, głaskanie osła, bo foka tak naprawdę była strasznie daleko.


wtorek, 30 sierpnia 2011

Irlandia - Muzyka łączy pokolenia

Grześ już szczęśliwie wrócił z Afryki, a my powracamy do opowieści z zielonej wyspy.

Muzykę w Irlandii słychać wszędzie. W przydrożnych jadłodajniach zawsze jakieś skrzypeczki rzępolą z zachrypniętych głośników, w pubach występy tradycyjnych grajków "na żywo" są na porządku dziennym, a na uliczkach Galway roi się od zbierających na piwo gitarzystów. Bez względu na wiek, każdy Irlandczyk na czymś gra, albo śpiewa, a nawet jak wychodzi mu to średnio na jeża, to i tak widać, że czerpie z tego niesamowitą przyjemność a inni nagradzają go szczerymi oklaskami.

Nawet na naszym campie w Cahehirciveen urządzono wieczorek muzyczny, na który postanowiliśmy się wybrać. Niestety Nela już na początku odmówiła współpracy (zrobiło się bardzo późno) i oznajmiła, że ona idzie spać... a szkoda, bo dużo straciła (i Grześ niestety też). Ekipa była wielopokoleniowa i międzynarodowa, ale prym wiedli Irlandczycy.

Mój sąsiad z lewej nagle wstał i a capella zaintonował lekko sprośną piosenkę o gladiatorze. Lubował się też w kawałkach gdzie on śpiewał zwrotkę a cała sala refren.

Z prawej miałam niesamowitą rodzinę - synkowie grali na tradycyjnych instrumentach irlandzkich - concertina (taka mała harmonia) i bodhran (bębenek z koziej skóry), a rodzice pięknie (i soczyście) śpiewali po irlandzku. Wszystkie dzieci były aktywnymi uczestnikami wieczoru, niektóre popisywały się grą na skrzypcach, inne na gitarze jeszcze inne wystukiwały coś jednym palcem na pianinie. Widać było, że często w czymś takim uczestniczą.


sobota, 27 sierpnia 2011

Tata w fabryce

"Mamo, ja bym chciała żeby tata już wrócił z tej fabryki"... słyszę przynajmniej kilka razy dziennie od prawie 2 tygodni. "Kochanie, tata jest w AFRYCE, nie w fabryce... Pojechał na konferencję, żeby opowiadać innym ludziom o tych wzorach i cyferkach, które tak ciągle przelicza", wytrwale tłumaczę, ale serce mi się łamie na widok zdezorientowanej i smutnej Neli, z teatralną podkówką na buźce.

Nelka tęskni za tatą strasznie. Wspomina go przy każdej okazji "Ale tacie też zrobimy naleśniki jak już wróci z fabryki?" upewniała się przy śniadaniu. Znajomych, którzy pomagali nam w trakcie nieobecności Grzesia traktowała z niechęcią i chłodem, choć zwykle uwielbia towarzystwo. "Mamo, czy ona może sobie iść gdzieś indziej?" skwitowała moją znajomą Liz, która spędzała z nami czwartkowy wieczór. Podczas odwiedzin w Hastings u John'a i Hannes'a, nie odstępowała mnie na krok i dała im się wziąć za rękę dopiero pod koniec dnia. Ani, którą "normalnie" uwielbia, powiedziała "już cię nie lubię", a na pytanie "To kogo lubisz?" stwierdziła "kogoś innego"... Jednym słowem robiła wszystko, żeby upewnić się, że nikt (bez względu na płeć) nie zostanie jej nowym tatą :). Akceptowała jedynie Tomka, który wiadomo, że jest tatą Emmy więc nie stanowi zagrożenia.

Na szczęście Grześ wraca do nas już niebawem, czego nie możemy się już obie doczekać.


poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Irlandia - Na plaży przy Ring of Kerry

Spodziewaliśmy się deszczu i chmur, spodziewaliśmy się wiatru... ale smarowania kremem z filtrem 30 i wyciągania z niedowierzaniem spakowanych kostiumów z dna toreb, by spędzić pierwszy dzień w Irlandii ... na plaży... no tego zupełnie się nie spodziewaliśmy.

Kilka godzin na plaży po całej nocy na promie - ach jak odpoczęliśmy!

A plażę tę wypatrzyliśmy z drogi Ring of Kerry (Pierścień Kerry), którą to przez dobre 1.5 godziny okrążaliśmy półwysep Iveragh w południowo-zachodniej części wyspy. Osobiście nie jestem fanką zwiedzania z samochodu, ale w tym przypadku nie ma rady - iść bez sensu, a przejechać warto. Niestety kilku-kilometrowy korek do Parku Narodowego Killarney pokrzyżował nam plany spacerowo-boulderowe, gdzie podobno jest pięknie a samochód można zostawić na parkingu.

Typowe widoczki z Ring of Kerry oraz Półwyspu Dingle (najładniejszy sam cypel) - skaliste wybrzeże, zielone łąki i turkusowe morze. Szkoda tylko, że temperatura wody bliżej 5 niż 25 stopni...


sobota, 20 sierpnia 2011

Cały dzień w tych samych majtkach...

... zdarza nam się już praktycznie codziennie. Ma się rozumieć nadal nosimy w plecaku przynajmniej 2 zestawy ubrań na zmianę w razie wpadki, ale sięgamy po nie coraz rzadziej. Droga do sukcesu była długa... nie spotkał nas luksus z rodzaju "kilka razy zrobiła i załapała". O nie.

Pierwszym krokiem było całkowite odstawienie pieluszek jednorazowych, bo w nich dziecko zupełnie nie czuje, że sikanie w gatki jest niefajne. Wszystko zaraz elegancko wsiąka i po kłopocie. Co do "grubszej sprawy", wystarczy przecież powiedzieć "Neli trzeba zmienić pieluszkę..." a rodzice czy niania, nie mogąc znieść cokolwiek nieprzyjemnego zapachu zaraz rzucą się do roboty. Pożegnanie z pieluszkami równało się powitaniem z majtkami, które razem kupiłyśmy w sklepie - Nela sama wybierała. Po przyjściu do domu, w majtki przebrała się sama, oraz wyposażyła w nie wszystkie swoje misie :). No i się zaczęło. Wpadki wszelkiego rodzaju były na porządku dziennym, na szczęście Kasia, nasza niania wytrwale ćwiczyła z Nelą siedzenie na nocniku i zmieniała kolejne spodenki. Ale jak już Nela po dobrych kilku tygodniach załapała o co chodzi, to zaczęła teatralnie wołać "Mama, tata, kupa, siku szybko idziemy do łazienki".

Żeby zachęcić naszą wiercipiętę do siedzenia na nocniku, zaczęliśmy puszczać jej kreskówki na youtube'ie, w szczególności polecaną przez Wujka Michała Świnkę Peppę, w której zakochana jest kuzynka Neli, Pola. I nie dziwię się, bo świnki są świetne, dobrze wychowane, grzecznie się bawią i ciągle się śmieją. Nela cytuje teksty ze świnki na prawo i lewo: "Patrz misiu jak ziemia jest mała" opowiadała z przejęciem swojemu misiowi wdrapawszy się na murek, zupełnie jak Peppa lecąc balonem. Trzeba tylko dozować jej ilość odcinków (u nas limitem są 3), bo mogłaby obejrzeć i 100.

Innym miłym skutkiem ubocznym treningu kibelkowego jest to, że i my z Grzesiem jesteśmy chwaleni za korzystanie z toalety :). Zawsze obsypujemy ją pochwałami i zachęcamy, jak tylko uda jej się z sukcesem skorzystać z łazienki, a Nela działa jak lustro. Pewnego razu gdy Grześ zabrał ją ze sobą do łazienki na lotnisku, mieliśmy taką oto rozmowę:

Nela do Grzesia: "Brawo tato. Świetnie ci poszło!"
...i do mnie: "Nela jest bardzo dumna z taty, że tak ładnie zrobił siusiu do wielkiego kibela, na-sto-ją-co!"

Za nami pierwszy bez-pieluszkowy wyjazd - do Irlandii, na którym zaliczyliśmy jedynie 2 wpadki :). Jak dla mnie - sukces!

Nela, majtki i misie.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...