niedziela, 27 czerwca 2010

Hastings i dwie bitwy

14 października 1066 roku armia Normanów pod dowództwem Wilhelma Zdobywcy wygrała pod Hastings decydującą bitwę z Anglosasami o kontrolę nad Anglią. 27 czerwca 2010 podczas gdy my odwiedzaliśmy w Hastings naszych znajomych Hannes'a i Johna, w ich afrykańskiej ojczyźnie Niemcy oraz arbiter dokonywali bezlitosnego podboju Anglii na boisku piłkarskim. Korzystając z pięknej pogody spacerowaliśmy po urokliwym acz z lekka wyludnionym miasteczku, a z szeroko otwartych okien dobiegały raz po raz krzyki rozpaczy i jęki torturowanych kibiców.

Zwiedzanie Hastings zaczęliśmy od sławetnej działki Hannes'a, która choć trochę zaspokaja jego tęsknotę za afrykańską ziemią. Przez ponad 3 lata pracowaliśmy razem i spośród wielu osób które spotkałam na swojej zawodowej drodze, od niego nauczyłam się najwięcej. Jest moim absolutnym idolem.

Neli bardzo smakował groszek prosto z krzaka.

Hastings jest niezwykle malowniczo położone na zielonych wzgórzach tuż nad morzem. Tzw. "transport" ma jeszcze na buzi ślady lodów waniliowych.

Nelunia zwiedzała Hastings ze swojej chusty, bo mnóstwo było schodów i górek do pokonania. Podczas lunchu w przy-pubowym ogródku w przerwach między kęsami oddawała się przesypywaniu ziemi i tarzaniu w trawie, a pan kucharz przyniósł dla niej cały kosz zabawek. Tu pozwolę sobie pochwalić ją, że niedawno nauczyła się wymawiać pierwsze tak skomplikowane słowa jak "miś" i "dzieci":). Do tej pory umiała opanować jedynie proste dwu-dźwiękowe wyrazy jak "jaja" lub "lala".

Chodzą ploty, że "plażowy" port w Hastings jest jednym z najdłuższych w Europie. Mnie to jednak nie przekonuje bo przysięgłabym, że na Bałtyckich plażach kutry zalegały kilometrami.

Charakterystyczne portowe czarne domki rybackie, gdzie kiedyś pod sufitem suszono sieci.

Masaż stóp to mało powiedziane. Bardziej już refleksologia... a z ponad 10-cio kilogramową Nelką na plecach to już praktycznie akupunktura.

Leniwi, mogą za skandalicznie wysoką opłatą wjechać na wzgórze praktycznie prosto z plaży i za równie skandalicznie wysoką opłatą zwiedzić te 3 ściany zamku które ostały się po przeróżnych oblężeniach i wojnach.

sobota, 26 czerwca 2010

Brydż w parku

Grało się wspaniale, ale muszę przyznać, że znowu wynik marniutki. Nasi ulubieni przeciwnicy, Gosia i Andrzej, regularnie ostatnimi czasy pokazują nam gdzie nasze miejsce... ale na rewanż już jesteśmy wstępnie umówieni. Ja mam, ma się rozumieć, wiarygodne wytłumaczenie niemocy intelektualnej w postaci niedospania, przepracowania, ciągłych trudnych rozmów z szefem... i lekkiego kaca po imprezie służbowej, ale niejaki Grześ to nie wiem? Nie dość, że ostatnio nie pije (!) i nie pracuje to jeszcze ciągle przecież ćwiczy swoje szare komórki na studiach doktoranckich, hehe. Nela na razie grać w brydża nie umie, ale lubi rozrzucać i gubić karty oraz giąć jokery.

Za zdjęcia bardzo dziękujemy Gosi :>.

Trzech dużych panów karmi jedną małą Nelkę.

Jak tylko Nela się najadła, natychmiast pobiegliśmy do pobliskiego pubu na opóźniony lunch. Tym razem Nela pokazywała Andrzejowi jak ślicznie umie się wspinać na kupę krzeseł. Fajne to jej wspinanie ale trzeba mieć oczy dookoła głowy!

Rozgrywka w parku, ale nam nawet studiowanie "Wspólnego języka" nie pomogło.

Pod koniec dnia Nela zaczęła zrzędzić więc zabawiano ją na różniaste sposoby, np. wożąc na rowerze Artura. W domu okazało się, że była po prostu strrrraaasznie wygłodniała. Jakiś czas temu zawsze mówiła "am am" kiedy chciała jeść, ale teraz jakoś przestała i po prostu marudzi.

sobota, 19 czerwca 2010

Dziadek Lech i wielkie bańki

Zupełnie niespodziewanie do Europy zawitał dziadek Lech i odwiedził nas w Londynie. "Dokąd by tu zabrać dziadka?" głowiliśmy się od rana w Sobotę. Poprzedni dzień spędziliśmy na zabawach z Nelą, podjadaniu pieczonej z czosnkiem baraniny i oglądaniu Mundialu, więc mieliśmy apetyt na coś ciekawszego niż zaleganie na kanapie czy spacer po okolicy. A może odwiedzić Science Museum? Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy i na pewno tam jeszcze wrócimy!

Nasza rodzinka w Kensington Gardens.

Nela popisywała się przed dziadkiem swoimi umiejętnościami wspinaczkowymi włażąc na pozłacane ogrodzenie pomnika księcia Alberta.

Alternatywne zastosowanie chusty dla osób naiwnych pogodowo. Dziadek tak się zmęczył spacerowaniem z wnuczką, że musiał odpoczywać na ławce! My też chętnie byśmy się do niego dołączyli ale ktoś przecież musi pchać ten wózek bo inaczej panienka od razu się budzi.

Po orzeźwiającym spacerze przyszedł czas na gółwną atrakcję dnia, czyli zwiedzanie i pokaz baniek mydlanych w Muzeum na sławnej Exhibition Road. Dzieciarnia szalała, krzyczała i każdy chciał dotknąć bańki, kończyło się to oczywiście wiadomo jak.

Były bańki zwyczajne i lecące do góry bańki helowe i ciężkie bańki dwutlenko-węglowe, a na zakończenie ... bańki olbrzymy!

W Londyńskim Muzeum Nauki nie ma tabliczek "nie dotykać eksponatów".

A mali konstruktorzy mogą realizować swoje pomysły przy pomocy gigantycznych klocków lego.

czwartek, 17 czerwca 2010

Kasia i Nela

Obrywa nam się regularnie, że jeszcze nic na blogu nie wspomnieliśmy o Nelkowej Niani, czyli Kasi. Już się więc dłużej nie narażam (pewnie domyślacie się komu ;>) i grzecznie piszę.

Niani szukaliśmy już od dawna, bo miałam wrócić do pracy na 3 dni w tygodniu od nowego roku. W styczniu odwiedziła nas Babcia Ala i opiekowała się Nelą kiedy mnie nie było, zatem 'etat' nianiowy zaczął się od lutego. I tak już prawie pół roku przynajmniej 3 dni w tygodniu Nela spędza z Kasią. Atrakcji dziewczyny mają do wyboru mnóstwo, nie ma mowy o tradycyjnym "siedzeniu w czterech ścianach" i odliczaniu minut do kolejnej drzemki.

Tydzień rozpoczynają od zajęć salsy dla dzieci (Nela uwielbia muzykę i spontanicznie podryguje gdy ją słyszy, podobnie reaguje na słowa "tańczyć" i "salsa"). We wtorki idą na bajki i zabawy do biblioteki, w końcu trzeba dbać i o ciało i o ducha. W środy realizują się kreatywnie na zajęciach plastycznych, gdzie powstają laurki na dzień mamy i dzień taty. Myślicie że to już wszystko? Otóż w czwartki chadzają na tzw. bębenki czyli dzikie muzykowanie, przy którym królujące na Mundialu trąbki vuvuzelas wypadają blado. W piątki szaleją na zajęciach "soft play" gdzie można skakać na miękkich materacach, nurkować w kulkach i przeglądać się w krzywych lustrach. Podobno nie ma czegoś takiego jak "free lunch" ale wszystkie te atrakcje sponsorowane są przez gminę. How cool is that?

Oprócz tego Kasia ćwiczy mięśnie bujając Nelkę godzinami na huśtawce. Zabiera ją do parków i muzeów, na film o rybkach i do kawiarni. Czasami odwiedzają córeczkę Kasi - Nikolę, albo spotykają się ze znajomymi. I to wszystko porcentuje - Nela bardzo lubi Kasię, kilka razy się z nią żegna gdy przychodzi chwila rozstania i cieszy na jej widok (no może z kilkoma wyjątkami ;>, ale to każdy ma chwilę słabości "a ja wolę moją mamę").

To zdjęcie zrobiłam Kasi i Neli jeszcze w marcu!

Na plastyce.

Laurka na dzień Taty.

I na dzień Mamy.

sobota, 5 czerwca 2010

Weekend w Londynie

Weekend wyjątkowo spędziliśmy w Londynie więc w sobotę postanowiliśmy odwiedzić znajomych, Dominikę, Allen'a i małą Elianę coby nadrobić towarzyskie zaległości. Znajomi owi mieszkają w południowo-zachodniej części Londynu, w przytulnym domku z ogródkiem.

Dom z ogrodem... ach jak przyjemnie!


Eliana dopiero zaczyna przygodę z "prawdziwym" jedzeniem, całkiem dobrze jej idzie jak na nowicjuszkę. Jej tata, Allen, tak fantastycznie gotuje, że każdy z nas wtrząchną 3 dokładki i wylizywał talerz, a Nelka jeszcze nigdy nie zjadła takiej ilości klusek za jednym zamachem. Do tego dobre winko, świetne towarzystwo, miękka trawa do leżenia, huśtawka... słowem fantastyczna sobota.

Nela jest huśtawkową narkomanką (podobno ma to po Grzesiu). Bez względu na to ile czasu spędza bujając się, przy schodzeniu zawsze są łzy, krzyki, pokładanie na ziemi i fochy. Na placu zabaw już nic dla niej nie istnieje, szerokim łukiem omija zjeżdżalnię, drabinki, karuzelę i biegnie prosto na "buj buj". Kasia, niania Neli ma już niezłe mięśnie od bujania jej całymi godzinami ;>.

W niedzielę zabraliśmy Nelkę po raz pierwszy na basen. Zbieraliśmy się z tym już dobre kilka miesięcy ale ciągle coś nie wychodziło. Przez pierwsze kilka miesięcy Nela miała reflux, więc oczyma wyobraźni widziałam miny innych użytkowników ze zgrozą patrzących jak nasza słodka córeczka zwraca do basenu. Potem było jeszcze mnóstwo powodów, aż wreszcie wyposażeni w wielorazową pieluszkę do pływania wskoczyliśmy do wody. Tu mała dygresja o tym jak to 4-letniej córeczki naszej koleżanki nie wpuszczono w Londynie na basen, bo nie miała kostiumu zakrywającego "biust" a jedynie kąpielówki. Świat się kończy! Wracając do naszej opowieści, to Nela była trochę zaskoczona że wanny robią w takich rozmiarach ale wytrzymała całe 45 min chlapania. Myślę że jej się podobało... a na pewno się solidnie zmęczyła - spała po lunchu 2 godz 40 min ;>. Więcej takich drzemek proszę!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...