Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma...., czy jakoś tak, więc zamiast tęsknić za klifami Portland pojechaliśmy już tradycyjnie razem z Anią w podlondyńskie piaskowce w Eridge Green. Odkryliśmy bardzo przyjemny nowy rejonik, gdzie stanowiska trzeba zakładać z drzew a śliskie, boulderowe "wyjścia" dodają obowiązującemu tu wędkowemu wspinaniu dreszczyk emocji. Skały są zbyt miękkie żeby zakładać przeloty i zjeżdżać na linie, a już zbyt wysokie (przynajmniej dla nas), żeby liczyć na trafienie w "crash'a" w razie lotu.
Nelka jest ostatnimi czasy zafascynowana materią wszelaką, a szczególnie przesypywaniem piasku i ziemi, nabieraniem i przelewaniem wody, wkładaniem i wyjmowaniem patyczków, kamyczków i szyszek do/z kubeczków. Te kubeczki (8 w różnych rozmiarach i kolorach) to chyba jak na razie nasz najlepszy zakup zabawkowy a kosztowały jakieś 2-3 funty ;>.
Kiedy Nela odkrywała właściwości ściółki leśnej, my spokojnie się wspinaliśmy.
W przerwach w wykopaliskach odkrywkowych, pomagała tacie asekurować Anię.
Albo przybiegała poprzytulać się do mamy.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz