środa, 2 sierpnia 2017

Serbia w 3 dni

Odstawszy 45 min w korku na granicy z Węgrami, gdzie trzeba było opędzać się przed licznymi propozycjami umycia przedniej szyby lub kupienia okularów przeciwsłonecznych, znaleźliśmy się wreszcie w Serbii czyli pierwszym kraju naszego Bałkańskiego Road Tripu. Oczekiwań nie mieliśmy żadnych, bo chyba wszyscy którym przed wyjazdem mówiliśmy, że się do owej Serbii wybieramy kwitowali nasz plan pytaniem: "Serbia?... tam chyba nie ma nic ciekawego?".

Pierwszym i wyczekiwanym przystankiem po monotonii węgierskiej autostrady i patrzeniu na ciągnące się kilometrami pola słoneczników, było zwiedzanie urokliwego serbskiego miasteczka Subotica, zbudowanego w stylu Art Nouveau. Rozprostowaliśmy nogi, poszwendaliśmy się zacienionymi uliczkami, zjedliśmy lody i pojechaliśmy na mikro-camping De Tour - Palić, gdzie po kąpieli w pobliskim basenie dzieci rozkręciły przy restauracji spontaniczną imprezę taneczną. Wszyscy poczuliśmy wreszcie wakacyjny klimat.

Tutaj też zetknęliśmy się bliżej z „tubylcami” i przekonaliśmy, że Serbowie nie rozstają się z papierosami. Przed jedzeniem – palą, między kęsami grillowanego mięsa – palą, a po jedzeniu to już odpalają jednego od drugiego. Indoktrynowany o szkodliwości nikotyny Olaf czekał przerażony aż oni umrą od tego palenia tuż przy restauracyjnym stoliku, ale tylko trochę kasłali więc po jakimś czasie przywykł do chmur dymu papierosowego i zobojętniał na los palaczy. Nie dla nas klimatyzowane restauracje – od tej pory wybieraliśmy jedzenie na zewnątrz, w upale ale bez dymowej kiszonki.

Subotica.






Nie ma placu zabaw? Można go sobie zrobić ze stojaka dla rowerów ;).


Belgrad

W Belgradzie na dzień dobry, przypadkowy pan którego poprosiliśmy o pomoc w rozszyfrowaniu systemu płatnych ulicznych parkingów (są zaznaczone kolorami: czerwony – max 1h, pomarańczowy – max 2h, zielony – max 3h) od razu zaproponował, że sam za nas zapłaci SMS'em, bo z zagranicznego numeru płatność się nie uda. Mały gest, a już patrzyliśmy na Serbię i Belgrad innymi oczami - jaki fajny kraj, jacy gościnni ludzie! Nela zaraz sobie przypomniała jak kiedyś w podobny sposób pomogłyśmy grupie cudzoziemców w Warszawie dając im bilety na autobus. Ta karma to chyba nie jest ściema ;).


Serdeczności nie skończyły się na pomocy w parkowaniu. W restauracji dostaliśmy na darmowy deser pyszny arbuz, a kelner zrobił dla dzieci papierowe ptaszki, żeby miały się czym bawić czekając na jedzenie ;).



Centrum Belgradu bardzo pozytywnie nas zaskoczyło (może byliśmy już przekupieni?), szerokie deptaki zachęcają do spacerów, można zwiedzić cytadelę, popatrzeć ze skarpy na rzekę, a co najważniejsze dla nieprzyzwyczajonych do upałów dzieci – schłodzić się w licznych fontanienkach z zimną, pitną wodą. I tak własnie zwiedzaliśmy Belgrad – od fontanienki do fontanienki.


Niektóre restauracje mają systemy chłodzących zraszaczy.





Relaks w cieniu drzew.



"NATO, nigdy nie wybaczymy ci zamordowania naszych dzieci" głosił napis pod zdjęciami na planaszach...



Studenica, Sopoćani i Stari Ras

Kolejny dzień to raczej czysty Road Trip, czyli głównie odpowiadanie na pytanie “Daleko jeszcze?”, słuchanie audiobooków, Red Hot Chilli Peppers (Olaf i Nela są fanami) i frustrowanie się, że zamiast spędzać miło czas – kolejny dzień tkwimy zamknięci w samochodzie. Ale nie było rady. Męczącą podróż złamaliśmy zwiedzaniem zabytków z listy Unesco - Monastyrów Studenica  i Sopoćani oraz ruin miasta Stari Ras starej stolicy Serbii, do których dostępu broniła rozległa restauracja. Tak długo szukaliśmy tych nieszczęsnych ruin, że zrezygnowani zjedliśmy w niniejszej restauracji kolację (ma duży plac zabaw) a odnalezione przy wyjściu z restauracyjnej łazienki, położone na wzgórzu ruiny Stari Ras zwiedzaliśmy już po zmroku, z latarkami.



Monastyr Studenica pochodzi z 12 wieku i słynie z kolekcji pięknych kolorowych fresków z 13 i 14 wieku. Położony jest wśród zieleni i otoczony górami. Idealny na krótki przystanek.











Dzieci polowały z aparatem Neli na jaszczurki.


Stari Ras zwiedzaliśmy po zmroku... Ruiny położone są na szczycie sporego wzniesienia, a prowadząca do nich ścieżka jest schowana za restauracją. Oprócz nas, ruiny zwiedzało spore stado meczących kóz.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...