środa, 9 sierpnia 2017

Czarnogóra - Wielka Plaża w rytmach Despacito

Wybrzeże Czarnogóry zbyt długie nie jest, a zrobiło się już całkiem popularne. Nic dziwnego. Oblegana Chorwacja pęka w szwach, więc część co bardziej wytrwałych i spragnionych słońca Europejczyków dociera aż tutaj (podobno na granicy z Chorwacją czekało się nawet 3.5h).

Chcąc ominąć przeładowane turystyczne miasteczka w centrum kraju skierowaliśmy się na piaszczystą, 12 kilometrową “Wielką Plażę” tuż przy granicy z Albanią. Przebijając się z lekkim przerażeniem przez korek wypasionych SUVów i camperów (najwyraźniej nasz plan nie był jednak zbyt oryginalny...) szybko wylosowaliśmy camping w południowej części plaży o egzotycznie brzmiącej nazwie Tropicana Beach i z ulgą rozbiliśmy obóz na całe 3 noce (19 e/noc). Camp okazał się zaskakująco fajny, praktycznie pusty, położony tuż nad morzem, ale w cieniu pachnącego sosnowego lasku. Plaża przed nim była jednym z niewielu otwartych odcinków piasku nieopanowanego przez płatne parasolki, wiklinowe kosze i altanki. A sama Wielka Plaża? Woda bardzo płytka więc dla małych dzieci było przyjemnie i bezpiecznie, ale lubiących wyczynowe pływanie czekała dość długa i mozolna przeprawa do głębszej wody. Fale były małe a woda ciepła, więc nasze dzieci przez 2 dni dosłownie marynowały się w morzu z przerwami na odpoczynek w cieniu na campingu i pożarcie kolejnego słodkiego melona. Olaf tak się przez ten czas nałykał słonej wody, że brzuch miał nadęty jak balon i gubiąc klapki szybko biegał w pewne miejsce... Mnie za to złapało plecowe lumbago i ledwo chodziłam, więc stanowiliśmy malowniczą gromadkę.

Z naszej perspektywy minusem wielkiej plaży (ale też ma się rozumieć częścią lokalnego kolorytu...) była trwająca tam 24h na dobę impreza. W ciągu dnia muza umpa-umpa dobiegała z plażowych fast-foodów, ale to było jeszcze do zniesienia. Najgorsze zaczynało się w nocy, kiedy to impreza dopiero rozkręcała się na dobre. Tuż przy morzu stała WIELKA scena z mega głośnikami gdzie po zapadnięciu zmroku urządzane były "full moon party" do 6 rano. Potańczyć lubimy, ale niekoniecznie do Despacito i niekoniecznie codziennie. Nasza Tropicana Beach była na szczęście na tyle daleko od centralnej imprezowni, że mogliśmy jako tako spać. Ale campingi położone bliżej to niczym sale tortur w Guantanamo Bay gdzie więźniów raczyło się głośną muzyką dzień i noc. Po sezonie Despacito to już chyba wszyscy zaczną zeznawać?

Po 2 dniach i 3 nocach byliśmy zrelaksowani pławieniem się w morzu, nasyceni rytmami i gotowi na zmianę scenerii.

Nasz obóz na campingu Tropicana Beach.


Morze wody i morze parasolek.



 Wodne szaleństwa.









Igunia w królestwie dmuchańców, formek i piachu.


Ach ten kochany kciuk - kiedyś się za niego zabierzemy...


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...