"W miasteczku Lon-dy-nie", odpowiada wtedy z sobie właściwym przejęciem i szeroko otwartymi oczętami.
"Miasteczko" Londyn, ma ponad 7 milionów mieszkańców, czyli tyle co cała Szwajcaria, a dodatkowe kilka milionów dojeżdża tu codziennie do pracy, tudzież po lokalnemu "komutuje". Z uwagi na rozmiary miasta, jego mieszkańcy identyfikują się z reguły z jakąś okolicą, bo jak tu być myślicielem patriotą lokalnym takiego giganta? Naszym londyńskim podwórkiem jest południowo-wschodni brzeg rzeki. Dla początkujących piechurów oferujemy spacerek do mostu Tower Bridge, dla właścicieli brązowej odznaki PTTK do Tate Modern, a prawdziwych wyjadaczy zaganiamy nawet do samego Camden Town (16.2 km). Trasę wzdłuż rzeki pokonujemy często i chętnie, bo zawsze pozytywnie nas nastraja (chyba, że niektórzy marudzą w wózku, wtedy trzeba wbrew postanowieniom przekupić rodzynkami).
Co można po drodze zwiedzić? Zaczynamy od naszego starego Rotherhithe gdzie Isambard Kingdom Brunel wybudował pod Tamizą tunel w 1843r. Zachwyciwszy się osiągnięciami inżynierii wiktoriańskiej przyspieszamy kroku przechodząc przez dość szemrane Bermondsey i odwracamy wzrok gdy pod pubem pokolenia żyjące z zasiłków siorbią piwko bez względu na wiek i porę dnia. Na szczęście już niebawem naszym oczom ukazuje się ozdobny ruchomy most Tower Bridge i jeśli mamy fuksa to zobaczymy jak się podnosi dla przepływających jednostek. Cały czas możemy podziwiać śmigające po rzece statki, tramwaje wodne i motorówki, lub trafić na prawdziwy rarytas w postaci okrętu pełnomorskiego, wypełniającego calutkie pole widzenia. Wydając ochy i achy mijamy nowoczesną siedzibę burmistrza Londynu, zakotwiczony na stałe okręt wojenny HSS Belfast, jednym uchem słuchając koncertu odbywającego się w The Scoop. Z nostalgią spoglądamy na drugi brzeg gdzie majaczy 11 wieczna Tower of London, a nowoczesne wieżowce centrum finansowego City pchają się jej pod same mury. Następnie wyśmiewamy się z Amerykańskich turystów, którzy nagminnie mylą nieciekawy most London Bridge z Tower Bridge irytując tym Londyńczyków i podziwiamy rzymskie ruiny z katedrą Southwark w tle. Mając na liczniku 6 km marszu docieramy do przybytków kultury i terenu miejskich kuglarzy: National Theatre i Royal Festival Hall by zakończyć eskapadę przy olbrzymim "diabelskim młynie" The London Eye.
A jeśli komuś nie chce się łazić na piechotę albo mieszka daleko, to może zwiedzić zdjęcia.




O ale fajnie!
OdpowiedzUsuńja też chodzę w swoją stronę, która zawsze albo prawie jest w innym kierunku niż ta gdzie idą rodzice. musi mnie nelut zabrać na taką przechadzkę. my raz wracaliśmy z tate modern do was na piechotę, ale spałem. buziaki
OdpowiedzUsuńnelu mówi że cię zabierze jak do nas przyjedziesz ;>
OdpowiedzUsuń