Z tego wyjazdu przywiozłam sobie pamiątkę w postaci ... nogi w gipsie. Ale nie ma tego złego, zmuszona do leżenia w łóżku przynajmniej odpoczywałam bez wyrzutów sumienia, nadrobiłam życiowe i blogowe zaległości. Noga na szczęście nie złamana tylko skręcona, więzadła poszarpane, opakowanie paracetamolu zjedzone. A wszystko przez to, że spadając trafiłam idealnie między dwa crash pady. Nela doskonale rozumie, że mama ma chorą nogę, parodiuje jak skaczę na jednej nodze "Mama hop hop tam" (załatwić w Anglii kule to nie taka prosta sprawa a jak już się je ma to i tak wychodzi że się robi hop hop), pokazuje też ciągle na gips i mówi "Mama noga au". Jak dla mnie to już pełne zdania, prawda :)?
A Fontainebleau? Jak zwykle super, tym bardziej, że noga poległa ostatniego dnia (z czterech) pogoda dopisała, towarzystwo i bouldery też, a Nela była urocza i grzeczna. Rano chodziliśmy do sklepu po sery, croissant'y i chrupiące bagietki (Nelka zawsze dostaje tam jakieś przysmaki od pana Araba), wieczorem robiliśmy grilla albo zamawialiśmy pizzę z mobilnej pizzerii. A owszem, na pole namiotowe przyjeżdża pan, który swój ford transit czy podobny wehikuł przerobił na pizzerię, ma w nim jak Bóg przykazał najprawdziwszy piec na drewno i wypieka całkiem niezłe placuchy.
Tym razem towarzyszył nam kolega Grzesia, Al, którego Nelka i ja znałyśmy tylko z opowiadań. Okazało się, że Al jest bardzo sympatyczny, lubi się wygłupiać i ma do Neli super podejście w związku z czym naprawdę się polubili. Uczył ją Capoeira'y , woził na crash-padzie, zabawiał na trawniku przed szpitalem kiedy mamie zakładali gips i czytał bajkę o czerwonym kapturku. Nela płakała za nim jak gdzieś znikał "Al, nie ma?" i zdecydowanie zaliczała do naszego "stada". Dwa razy wspinał się też z nami Tomek O, który nadal nie odciął pępowiny od Fontainebleau.
Al wiedział jak rozbawić Nelkę.
Po powrocie do Londynu Nela nadal opowiada o Al'u i ćwiczy stanie na głowie.
Stwierdziliśmy z Grzesiem, że jeśli chodzi o nasze wspinaczkowe wyjazdy z Nelą, to nie ma mowy o "męczeniu dziecka". Nela jest najszczęśliwsza gdy cały dzień może spędzić w lesie, zbierać szyszki, patyki, kamyki i budować baby z ziemi. Uwielbia sypać piasek na crash-pad'a i rozcierać go po całej powierzchni. Po południu, zmęczona nadmiarem tlenu spokojnie zasypia nam na rękach, by potem kontynuować drzemkę w swoim łóżeczku-namiociku. Gdy budzi się, nie jest przerażona, że oto jakiś obcy las wokół i nie ma rodziców, tylko zaczyna po swojemu śpiewać i kotłować się z ukochanym, różowym kocykiem. Bez problemu je na lunch zimne kluski z sosem z tubki i pije z butelki kranówę. Wieczorem w namiocie jak zwykle przed snem czyta książeczki, je mleczko, przytula się do mamy i zasypia w swojej ulubionej pozie - na czworaka na bałdzie kocyka.
Chłopaki boulderują.
A Nela szaleje w piaskownicy.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz