poniedziałek, 8 lutego 2016

Kambodża - Rabbit Island

Jeszcze nigdy nie zmarzliśmy w plażowej chatce tak bardzo jak na Rabbit Island u południowego wybrzeża Kambodży. Marznięcia przecież w ogóle nie było w planie naszej podróży zimą w tropiki, a już na pewno nie na plaży! A tu rozszalał się wielki wiatr, przywiał od lądu jakieś syberyjskie powietrze i co noc spaliśmy w absolutnie wszystkich ubraniach, przykryci ręcznikami, starając się nie ruszać by nie wytracać cennego ciepła. Dobrze, że chociaż mała Iga miała swój puchaty, ukochany kocyk. Rano, w plażowej knajpce szukaliśmy stolika na słońcu i kubka gorącej herbaty wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z innymi zesztywniałymi z zimna turystami, nieprzygotowanymi na takie warunki atmosferyczne. W ciągu dnia robiło się na szczęście znacznie przyjemniej więc powoli rozmarzaliśmy, ale nie raz wiatr i rozbujane morze uniemożliwiały kąpiele co bardziej ciepłolubnym.  

Wszyscy i wszystko przypływa na Rabbit Island łodziami. Woda, jedzenie, lód, piwo i my też.



Wyspiarskie życie kręci się wokół morza i jego skarbów. Iga, która jest fanką owoców morza była zachwycona, że na każdy posiłek może jeść ryby ;). Upominała się o rybne dania jak tylko zwęszyła, że zaraz zamawiamy: "Tata jyba, amam!"


 
Rabbit Island ma autentyczny, niepowtarzalny klimat amatorskiego kurortu, co nam bardzo odpowiadało. Na całej wyspie jest kilka sąsiadujących ze sobą zagłębi bungalow'ów z małymi restauracyjkami, wąski pasek plaży, kilka straganów z masażami, 3 rybackie chatki i ... posterunek policji. Nie ma lanserów, naganiaczy, dróg, sklepów ani motorków. Wyspę można obejść dookoła - z dziećmi taki spacer trwał ok 2 godzin, kilka razy nie było wiadomo którędy iść, a lokalni rybacy udzielali mylących wskazówek. Poza tym, na wyspie było sporo psów, które gromadziły się przy rybackich osadach. My na wycieczkę wokół wyspy wybraliśmy się z poznaną tam duńską rodziną - w grupie raźniej!


 

W nowy rok przypłynęło sporo lokalnych turystów.

 
Jak pogoda pozwalała - siedzieliśmy w wodzie i na plaży. Woda wokół wyspy była bardzo płytka więc jak tylko nie wiało, dzieci mogły pluskać się bezpiecznie.

 

 





Czasem patrząc na malownicze plażowe chatki, myśli się sobie, mogłabym tam przemieszkać cała zimę - tylko bambusowa chatka, plaża i hamak. Istny raj! To bardzo romantyczna perspektywa, szczególnie na zdjęciach ;). Przedstawiam więc plażowy, Rabbit Island'owy bungalow od kulis. Prąd (z generatora) bywał tylko wieczorem przez kilka godzin, wiatraka brak, ale to w niczym nie przeszkadzało, tym bardziej że i tak mocno wiało przez szpary w ścianach i dachu. Woda w łazience - jedynie zimna, spłukiwanie toalety - wiaderkiem. Niebieskie moskitiery chroniły przede wszystkim przed kupami gryzoni, które bezwstydnie buszowały po belkach dachu jak tylko zapadał zmierzch. Codziennie rano, wychodząc spod moskitiery trzeba było mysie odchody umiejętnie strzepać... żeby nie wpadły przy tym do łóżek. W nocy słychać było skrobanie, drapanie i charakterystyczne wygryzanie czegoś przez nocnych lokatorów. Poza tym rezydentem był też imponujących rozmiarów karaluch, który pojawiał się i znikał gdy tylko widział jak zamachujemy się na niego klapkiem ;).

Bardzo nam się podobało, ale po 4 nocach byliśmy gotowi na zmianę klimatu - następny przystanek: Wietnam!




Młodziutka "Elen" zarządzała naszymi bungalowami i restauracją jak wytrawny manager.
 


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...