poniedziałek, 1 lutego 2016

Kambodża - Po Tonlé Sap w długi rejs

Chcąc urozmaicić sobie wakacje postanowiliśmy pokonać 320 km dzielących Siem Reap i Phnom Penh (nasz kolejny przystanek) nie autobusem, nie samolotem, ale statkiem. Wydawało nam się, że w łodzi można się choć trochę ruszyć, odpocząć, podziwiać krajobrazy których z drogi nie ma szans zobaczyć, podejrzeć od kuchni mieszkańców wiosek na palach i nie jest się skazanym na bliskie spotkania z szalonymi ciężarówkami. Trasa wydawała się wymarzona - najpierw wielkie jezioro Tonlé Sap, potem rzeka o tej samej nazwie do samiutkiego Phnom Penh. Uszyma wyobraźni słyszeliśmy delikatny szum fal o burtę, oczyma wyobraźni widzieliśmy bujane do snu, drzemiące dzieci. A poza tym, wg. niektórych źródeł podróż łodzią miała trwać praktycznie tyle samo czasu co przejazd busem. Co do długości rejsu krążyły zresztą legendy - wśród naszych współpasażerów obiecane przez agencje czasy wahały się między 4 a 7 godzin, w związku z czym niektórzy co bardziej naiwni nie zdążyli na swój samolot. 

Gdy po wyboistym "transferze" tuk tukiem zobaczyliśmy naszą jednostkę pływającą zacumowaną w porcie, ugięły nam się kolana. Byliśmy w takim szoku, że zamiast uciekać, wrzuciliśmy dobytek na wąziutki daszek, jak w transie wgramoliliśmy się na pokład i starając się jak najmniej bujać zasiedliśmy w ciasnych, twardych, mikro ławkach. Mieliśmy nieodparte wrażenie, że jakikolwiek manewr wywoła taki przechył, że woda wleje się do środka i zatopi cały ten majdan wraz z pasażerami. 

Gdy już myśleliśmy, że może jakoś przetrwamy siłą woli... kapitan odpalił silnik, który konstruktor naszej krypy ukradł bez wątpienia z jakiegoś demonicznego, przedpotopowego transatlantyku. Ryk tej maszyny był nie do opisania. Ryk rozrywający bębenki w uszach, wiercący dziury w mózgu, przenikający z gwizdem do każdej komórki. Nela zawyła i zatkała uszy, Iga w odruchu samoobrony prawie natychmiast zasnęła, a Olaf jakimś cudem włączył rzadki u niego tryb hibernacji.

Po 6 długich i bolesnych godzinach podróży nastąpiła zmiana naszej łodzi na inną, znacznie nowocześniejszą i szybszą gdzie można było rozprostować zdrętwiałe kończyny i usłyszeć własne myśli. A po kolejnych 3... naszym oczom ukazały się wieżowce Phnom Penh.

Czy polecamy taki sposób pokonania trasy Siem Reap - Phnom Penh? Przez 9 godzin podróży powiedziałabym, że absolutnie nie, za żadne skarby, najgorszemu wrogowi bym nie życzyła... ale z perspektywy...:).

Chwila wytchnienia na dachu.


Nadbrzeżne wioseczki Tonlé Sap.





 

Rybacy i wodne osady.





Woda po horyzont...


 Podróż łódką filmowo.




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...