Europejczykowi trudno ogarnąć Varanasi. Już w ciągu pierwszych kilku godzin nasze zmysły zostały zbombardowane tak intensywnie, że Grześ zasłabł (!), i z Nelą w nosidełku spadł w coś, co wydawało się głęboką, czarną czeluścią tuż nad brzegiem Gangesu. Jakimś cudem na stłuczeniach i siniakach u obojga się skończyło, ale był to prawdziwy cud. Może jednak jest to święte miasto?
Słuch - już na dworcu można wprost ogłuchnąć od przekrzykujących się kierowców ryksz rowerowych, tak agresywnych, że pobili się o to, który ma nas wieźć do hotelu ... za równowartość 2 dolarów. Jak tylko ucichły ich wrzaski, bębenki w uszach pękały nam od klaksonów, samochodów i ryksz motorowych wyjątkowo bojowo walczących o swoje miejsce na wąskich uliczkach. Nela przez całą drogę zatykała sobie uszy, a przecież już od 4 tygodni podróżujemy po Indiach i Nepalu, gdzie rękę na klaksonie trzyma się cały czas.
Węch - bukiet Varansi upleciony jest z oparów wznoszących się z kup świętych krów dość dokładnie pokrywających dziurawe chodniki, odchodów licznych pielgrzymów którzy nie mają problemu z publicznym spełnianiem swoich potrzeb fizjologicznych oraz dymu unoszącego się z miejsc kremacji zwłok. Człowiek w odruchu obronnym raczej nie oddycha pełną piersią.
Wzrok - trudno oderwać wzrok od Hindusów odbywających rytualną kąpiel (tudzież rytualne pranie gaci) w Gangesie. Zanurzają się w jego zielonkawych, mętnych wodach z takim namaszczeniem, a przecież nie trzeba wyjątkowej wyobraźni, żeby ustalić, co oprócz H2O się w nim znajduje. Nieoczyszczone ścieki komunalne, popiół z oddalonych o zaledwie kilkanaście metrów miejsc kremacji ciał, bogate w metale ciężkie odpady z fabryk położonych w górnym biegu Świętej rzeki, w końcu, widoczne gołym okiem tony przeróżnych śmieci. Jak silna musi być ich wiara w świętą, zmywająca wszystkie grzechy moc rzeki?
Smak - nie licząc mdlącego, wilgotnego posmaku samego powietrza, w Varanasi można całkiem dobrze zjeść. Chcąc bez większych wyrzutów sumienia pozwolić Olafowi na raczkowanie po podłodze, odwiedziliśmy restauracyjkę japońską, gdzie buty zdejmuje się przed wejściem. Nela, która uwielbia sushi (wegetariańskie), też była wniebowzięta.
Dotyk - ile razy można być podszczypanym w policzek zanim zacznie się protestować? W Varanasi każdy chciał dotknąć naszego blondaska, który na widok wyciągniętej w swoją stronę ręki zaczął już wprost krzyczeć:"Don't touch me!!!" i kryć się za mamą lub tatą. Czasami udawało nam się wytłumaczyć, że nasze dziecku już nie lubi tych "pieszczot", ale nie wszyscy akceptowali takie tłumaczenie i próbowali szczęścia doprowadzając Nelkę do łez.
Żeby tego wszystkiego doświadczyć, najpierw trzeba się było z Khajuraho do Varanasi dostać, w naszym przypadku - nocnym pociągiem. Ten spóźnił się dobre kilka godzin, więc cała podróż trwała ponad 15 h. Szarpnęliśmy się na szczęście na AC/3, czyli klimatyzowany wagon z kuszetkami po 3 w pionie. Nela całą procedurę jechania na dworzec rykszą, szukania wagonu etc, oraz noc w pociągu przespała, Olaf, wiadomo, śpi jak mysz pod miotłą, ale jakoś się udało go ululać. Po nocy w pociągu pozostało nam tylko ujarzmić dzieciarnię przez kolejne 7 godzin jazdy... i już byliśmy na miejscu :)!
Miasto i rzeka połączone niczym jeden organizm - Varanasi wchodzi do Gangesu jęzorami licznych Ghatów.
Obowiązkowa wycieczka łodzią po Gangesie.
Ghaty - rytualne ablucje.
I rytualna przepierka.
A Sanepid ręce załamuje...
Kolorowych snów... uprane w Gangesie hotelowe prześcieradła suszą się na brzegu.
Wspólna kolacja pielgrzymów.
My wylądowaliśmy w Japońskiej restauracji, gdzie buty trzeba było zostawić przed drzwiami a dzieci mogły poszaleć na podłodze. Biedny Olaf był nieźle niedoraczkowany, nie wszędzie dało się go puścić na ziemię...
Varanasi nocą - trafiliśmy na hinduistyczne święta. W sumie przy takim panteonie bogów, to nie tak trudne.. mają ich po kilka w każdym miesiącu.
W Varanasi spędziliśmy dużo czasu z Liną i Ammar'em z Jordanii, których poznaliśmy jeszcze w Khajuraho. To kolejni znajomi, których poznaliśmy "na dzieci" :). Oni z kolei, poznali się w kafejce w Ammanie, w której i my często bywaliśmy kiedy mieszkaliśmy w Jordanii, więc wspólnych tematów było mnóstwo.
Nela and Lina had a similar idea of good fun :). We hope we can see you guys soon!
Słuch - już na dworcu można wprost ogłuchnąć od przekrzykujących się kierowców ryksz rowerowych, tak agresywnych, że pobili się o to, który ma nas wieźć do hotelu ... za równowartość 2 dolarów. Jak tylko ucichły ich wrzaski, bębenki w uszach pękały nam od klaksonów, samochodów i ryksz motorowych wyjątkowo bojowo walczących o swoje miejsce na wąskich uliczkach. Nela przez całą drogę zatykała sobie uszy, a przecież już od 4 tygodni podróżujemy po Indiach i Nepalu, gdzie rękę na klaksonie trzyma się cały czas.
Węch - bukiet Varansi upleciony jest z oparów wznoszących się z kup świętych krów dość dokładnie pokrywających dziurawe chodniki, odchodów licznych pielgrzymów którzy nie mają problemu z publicznym spełnianiem swoich potrzeb fizjologicznych oraz dymu unoszącego się z miejsc kremacji zwłok. Człowiek w odruchu obronnym raczej nie oddycha pełną piersią.
Wzrok - trudno oderwać wzrok od Hindusów odbywających rytualną kąpiel (tudzież rytualne pranie gaci) w Gangesie. Zanurzają się w jego zielonkawych, mętnych wodach z takim namaszczeniem, a przecież nie trzeba wyjątkowej wyobraźni, żeby ustalić, co oprócz H2O się w nim znajduje. Nieoczyszczone ścieki komunalne, popiół z oddalonych o zaledwie kilkanaście metrów miejsc kremacji ciał, bogate w metale ciężkie odpady z fabryk położonych w górnym biegu Świętej rzeki, w końcu, widoczne gołym okiem tony przeróżnych śmieci. Jak silna musi być ich wiara w świętą, zmywająca wszystkie grzechy moc rzeki?
Smak - nie licząc mdlącego, wilgotnego posmaku samego powietrza, w Varanasi można całkiem dobrze zjeść. Chcąc bez większych wyrzutów sumienia pozwolić Olafowi na raczkowanie po podłodze, odwiedziliśmy restauracyjkę japońską, gdzie buty zdejmuje się przed wejściem. Nela, która uwielbia sushi (wegetariańskie), też była wniebowzięta.
Dotyk - ile razy można być podszczypanym w policzek zanim zacznie się protestować? W Varanasi każdy chciał dotknąć naszego blondaska, który na widok wyciągniętej w swoją stronę ręki zaczął już wprost krzyczeć:"Don't touch me!!!" i kryć się za mamą lub tatą. Czasami udawało nam się wytłumaczyć, że nasze dziecku już nie lubi tych "pieszczot", ale nie wszyscy akceptowali takie tłumaczenie i próbowali szczęścia doprowadzając Nelkę do łez.
Żeby tego wszystkiego doświadczyć, najpierw trzeba się było z Khajuraho do Varanasi dostać, w naszym przypadku - nocnym pociągiem. Ten spóźnił się dobre kilka godzin, więc cała podróż trwała ponad 15 h. Szarpnęliśmy się na szczęście na AC/3, czyli klimatyzowany wagon z kuszetkami po 3 w pionie. Nela całą procedurę jechania na dworzec rykszą, szukania wagonu etc, oraz noc w pociągu przespała, Olaf, wiadomo, śpi jak mysz pod miotłą, ale jakoś się udało go ululać. Po nocy w pociągu pozostało nam tylko ujarzmić dzieciarnię przez kolejne 7 godzin jazdy... i już byliśmy na miejscu :)!
Miasto i rzeka połączone niczym jeden organizm - Varanasi wchodzi do Gangesu jęzorami licznych Ghatów.
Obowiązkowa wycieczka łodzią po Gangesie.
Ghaty - rytualne ablucje.
I rytualna przepierka.
A Sanepid ręce załamuje...
Kolorowych snów... uprane w Gangesie hotelowe prześcieradła suszą się na brzegu.
Wspólna kolacja pielgrzymów.
My wylądowaliśmy w Japońskiej restauracji, gdzie buty trzeba było zostawić przed drzwiami a dzieci mogły poszaleć na podłodze. Biedny Olaf był nieźle niedoraczkowany, nie wszędzie dało się go puścić na ziemię...
Varanasi nocą - trafiliśmy na hinduistyczne święta. W sumie przy takim panteonie bogów, to nie tak trudne.. mają ich po kilka w każdym miesiącu.
W Varanasi spędziliśmy dużo czasu z Liną i Ammar'em z Jordanii, których poznaliśmy jeszcze w Khajuraho. To kolejni znajomi, których poznaliśmy "na dzieci" :). Oni z kolei, poznali się w kafejce w Ammanie, w której i my często bywaliśmy kiedy mieszkaliśmy w Jordanii, więc wspólnych tematów było mnóstwo.
Nela and Lina had a similar idea of good fun :). We hope we can see you guys soon!
Ah!!! We LOVE this :) We really hope to see you all again very soon! Love and warmest, fluffiest hugs for the New Year :)
OdpowiedzUsuńLina & Ammar!
Hey! Hugs from windy London!
UsuńA my jedziemy do Varanasi za 3 tygodnie! Trzymajcie za nas kciuki :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia! Mam nadzieję, że szefostwo nie wyskoczy Wam z jakimś eventem
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Usuńooo, bardzo fajnie! polecamy nepalska piekarnie i japonska knajpe.
OdpowiedzUsuńbuziaki noworoczne
a my jesteśmy ciekawi jaki to komentarz wujka grzesia został usunięty przez admina. brzmi groźnie ;-)
OdpowiedzUsuńWujek Grzes ma grube paluchy i kliklo mu sie podwojnie :)
OdpowiedzUsuń