niedziela, 22 lipca 2012

Śledzona

Mamy w domu pewnego tajniaka, który ciągle za mną łazi. Ja do kuchni, on za mną, przemykam do sypialni, już słyszę za sobą jego kroki, zamykam się w łazience, on czatuje przy drzwiach. Czasem nawet w nie skrobie. W przeciwieństwie do tajniaków zwykłych, nasz jest wybitnie niedyskretny i wcale nie próbuje się kamuflować. Wręcz przeciwnie. Zarówno w kwestii języka ciała jak i wydawanych dźwięków cały czas przypomina mi, że jestem śledzona. Wiem, że to szokujące, ale potrafi nawet wykrzesać z siebie "maa-ma" "maa-ma".  Jak już mnie dopędzi (w końcu nasze mieszkanie ma tylko 3 pokoje i 58 m kw) to wcale nie jest usatysfakcjonowany swoimi łowami. Posuwa się natychmiast do ataku na moją nietykalność i przy pomocy swoich arcy-chwytnych rączek, tak wytrwale próbuje wspiąć się do góry, że jeśli nie daj boże mam na sobie spodnie od piżamy, zostawia mnie niekiedy bez dolnej części garderoby... Kiedy już uda mi się doprowadzić aparycję do porządku, a tajniak zajmie swoje stanowisko obserwacyjne na moich rękach, za nic w świecie nie można go zdetronizować. Sam ruch w stronę podłogi wywołuje zdecydowane protesty i jeszcze mocniejsze zaciskanie sławnego żelaznego uchwytu małych rączek. Spędzamy więc dni niczym kataryniarz ze swoją małpką, a ja uczę się coraz więcej rzeczy robić jedną ręką.

W pewien lipcowy weekend chciałam zaszyć się na Stanage Plantation w Peak District.

Ale mój tajniak pokonał morze gęstych paproci...



... i wysokie skały...


 Aż w końcu dopadł mnie i tu!


czwartek, 12 lipca 2012

Angielski przy buraczkach

Zaobserwowaliśmy, że nasza Nela uczy się angielskiego w stylu "na krowę". Tak jak krowa przeżuwa w oborze połkniętą naprędce trawę i koniczynę, tak Nela "przeżuwa" w domu zasłyszane w przedszkolu słówka, zdania i wierszyki. Bawiąc się w swoim pokoju nie przestaje trajkotać po angielsku do misiów, a podsłuchujący może wyłapać całe zdania typu "Have you washed your hands? No? You have to wash your hands before you eat!" Z reguły jednak osobom postronnym wydaje się, że Nela i misie raczej paplają od rzeczy. Do Olafa też zdarza jej się zwracać po angielsku (szczególnie kiedy chce żeby przestał na nią włazić "No, Olaf, no thank you!" a my zamiast mamą i tatą, zostajemy niekiedy tytułowani mommy i daddy (z pięknym angielskim akcentem :0). Aż trudno nam uwierzyć, że tego wszystkiego jest w stanie nauczyć się chodząc dwa razy w tygodniu do przedszkola.

Pewnego dnia podczas przeżuwania buraczków na kolację (podobnie jak ja, Nela jest ich wielką fanką), zaczęła ni z tego ni z owego śpiewać nieznaną nam piosenkę i udało mi się ją namówić na bis (co się nie zdarza!). Nam najbardziej podoba się przeciągnięty "Friday" :), a Wam?


  

Z coraz lepszych umiejętności Neli cieszą się nasi anglojęzyczni znajomi, bo wreszcie mogą sobie z nią pogadać!

piątek, 6 lipca 2012

Francja - Fontainebleau w czwórkę

Wpis trochę spóźniony... bo z początku czerwca, ale jak uczyli na lekcjach angielskiego: "better late than never".

W Fontainebleau byliśmy już we wszystkich konfiguracjach: sami, sami w ciąży, z Nelą, z Nelą i w ciąży, a w długi czerwcowy weekend (mieliśmy dodatkowy dzień wolnego z okazji 60-lecia panowania królowej!) udało nam się wybrać tam w czwórkę. Dla Olafa wyjazd obfitował w same nowości: pierwszy wyjazd do Francji, bouldering, nocowanie pod namiotem i odwiedziny u Tomka i Agi w Paryżu. A wszystko podczas ząbkowania :).

Po pierwsze musieliśmy się wydostać z Wyspy naszym ulubionym sposobem: pod kanałem tunel, w tunelu pociąg, w pociągu samochód, a w nim - my!


W namiocie z dwojgiem dzieci było... ciekawie. Nela już wie, że spanie jest przyjemne, ale nasz mały zbój wstawał o barbarzyńskich porach i wszystkich budził. A do tego jak tylko zorientował się, że mama śpi zaraz obok niego, to szantażował mnie w wiadomy sposób w wiadomym celu. Trening spania diabli wzięli, a po 4 dniach mieliśmy z Grzesiem tego wspólnego nocowania miejscami trochę dosyć.




Nasze ulubione śniadanko na trawie - Nela jest super-fajną kompanką na kempingowe wyjazdy. Nie przeszkadzają jej spartańskie warunki, uwielbia spać w namiocie, bawić się w lesie i jeść na crash-padzie.


A po śniadanku, do lasu, w skały.




Nela jak zwykle próbowała swoich sił na fontowych piaskowcach.


Olafek? Każdy musi od czegoś zacząć.



Oprócz pozowania do zdjęć w woreczku taty - nasz syn eksplorował walory ściółki leśnej metodą organoleptyczną.


Doskonalił sztukę raczkowania (miał trochę ponad 6 miesięcy).


 I drzemał pod okapem w czasie deszczu.


Zabawiania dwójki potomstwa w skałach było w naszym przypadku mniej więcej tyle ile wspinania - nowym narzędziem w naszym arsenale był super lekki kolorowy hamak zrobiony z czegoś co wygląda jak płótno spadochronowe.





Zawsze niezawodne bańki.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...