Tam przez kolejne 3 dni środkami transportu stały się dla nas wszelkiej maści motorówki, łódki i stateczki... a podstawowymi zajęciami nieróbstwo i moczenie w morzu.
Podczas każdego kolejnego przejazdu utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że lokalni kierowcy motorówkowi zawsze chcieliby być o jeden szybsi niż pozostali. Na szczęście Olaf, o którego tolerancję na podskakiwanie, wiatr w oczy, chlapanie i walenie o fale najbardziej się martwiliśmy, okazał się nie zauważać niewygód i bawił się w najlepsze w swoim foteliku samochodowym. Usypiał też jeszcze szybciej niż zwykle, nawet mając na sobie zbyt dużą kamizelkę ratunkową, w której ledwo się ruszał.
Taaaak... nic dodać nic ująć.
Wielbicielami czysto plażowych klimatów co do zasady nie jesteśmy, ale z Bocas del Toro trudno było nam wyjechać. Zresztą z dwójką dzieci nie można o żadnym klasycznym wylegiwaniu na plaży nawet pomarzyć. A to trzeba wyciągnąć piasek z buzi młodszego, przewinąć, nakarmić, a to wysadzić drugie, wypsikać, zabawić, opatrzyć... lista "TO DOs" ciągle się aktualizuje i o prawdziwej nudzie nie ma mowy :). Ale wracając do tematu, szczególnie urzekła nas wysepka Carenero, która jest zdecydowanie mniej zabudowana i turystyczna niż największa wyspa, Colon. Zostaliśmy więc na nieplanowany dodatkowy dzień w uroczym hoteliku stojącym w morzu na palach. Przez szpary w podłodze naszego pokoju widać było pluskające się w turkusowej wodzie rybki.
Chillout na Carenero.
Plażowanie - spragnieni słońca mieszkańcy Londynu.
Olaf był wtedy na etapie poruszania się wyłącznie do tyłu.
I jeszcze kilka fotek z kolorowych wysp.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz