Miłą odmianą od rzucających na kolana górskich widoków było zobaczenie fragmentu jednej z najwyższych linii kolejowych na świecie zwanej poetycko Tren a las Nubes, po naszemu Pociąg do Chmur. Linia Salta-Antofagasta łączyła kiedyś Argentynę i Chile, a teraz służy przede wszystkim jako atrakcja turystyczna (przejazd pociągiem z Salta-Polvorilla-Salta trwa podobno 15h więc się nie zdecydowaliśmy). Jak przystało na ten rejon świata, dojazd z San Antonio de los Cobres do celu naszej wycieczki czyli wiaduktu Polvorilla położonego aż 4220 n.p.m prowadził ... wyboistą szutrową drogą więc Olaf nadal brał aviomarin a wypożyczony samochód wzbogacił się o kolejną porcję odprysków na lakierze.
Imponujący wiadukt Polvorilla o długości 224 m i wysokości 64 m można było podziwiać z różnych perspektyw - z drogi dojazdowej, z jego podnóża, jak i z samych torów. Byliśmy już tak dobrze zaaklimatyzowani, że weszliśmy ostrymi zygzakami na skarpę bez większej zadyszki. Po okolicznych skałkach skakały zwierzaki wyglądające jak zmutowane króliki z długimi ogonami, co było dodatkowym atutem porannej wycieczki.
Między San Antonio a wiaduktem też trzeba było zwiedzać... nie ma przebacz - a to wielkie, puchate kaktusy, a to zabytkowy cmentarzyk przy starej, nieczynnej kopalni.
Za to po drodze do Salty nie mogliśmy ominąć porośniętych kaktusami ruin osady Tastil zbudowanej i zamieszkiwanej do 15 wieku przez lud Atacameño. Częścią kompleksu jest też fragment górskiej, brukowanej drogi Inków, która w czasach świetności imperium rozciągała się od Argentyny do Kolumbii!
Stromy podjazd do ruin.
Kaktusom wiele nie trzeba, wydają się wyrastać praktycznie na gołej skale.
W Salcie gdzie spędziliśmy kolejny dzień, czyli Sylwestra - wszystko było zamknięte: banki, kantory, kolejka linowa na widok, muzeum... A do tego od południa padało, więc mimo zachwytów przewodnika LP z Saltą się za bardzo nie polubiliśmy.
A co dzieci najbardziej z Salty zapamiętały? Wspinanie na drzewa w poszukiwaniu zielonych mandarynek ;).
Imponujący wiadukt Polvorilla o długości 224 m i wysokości 64 m można było podziwiać z różnych perspektyw - z drogi dojazdowej, z jego podnóża, jak i z samych torów. Byliśmy już tak dobrze zaaklimatyzowani, że weszliśmy ostrymi zygzakami na skarpę bez większej zadyszki. Po okolicznych skałkach skakały zwierzaki wyglądające jak zmutowane króliki z długimi ogonami, co było dodatkowym atutem porannej wycieczki.
Między San Antonio a wiaduktem też trzeba było zwiedzać... nie ma przebacz - a to wielkie, puchate kaktusy, a to zabytkowy cmentarzyk przy starej, nieczynnej kopalni.
Za to po drodze do Salty nie mogliśmy ominąć porośniętych kaktusami ruin osady Tastil zbudowanej i zamieszkiwanej do 15 wieku przez lud Atacameño. Częścią kompleksu jest też fragment górskiej, brukowanej drogi Inków, która w czasach świetności imperium rozciągała się od Argentyny do Kolumbii!
Stromy podjazd do ruin.
Kaktusom wiele nie trzeba, wydają się wyrastać praktycznie na gołej skale.
A co dzieci najbardziej z Salty zapamiętały? Wspinanie na drzewa w poszukiwaniu zielonych mandarynek ;).
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz