Kochana rodzinko, kochani znajomi i kochani czytelnicy: życzymy Wam wszystkiego najlepszego w 2013, dużo zdrówka, fajnych wyjazdów, sukcesów i wolnego czasu. Bardzo nam miło, że nas tu wirtualnie odwiedzacie, zapraszamy :).
My, w ramach postanowień noworocznych oraz poważnych dyskusji małżeńskich zamierzamy w tym roku wyglądać jak na kwitnących 33 letnich mieszkańców Londynu przystało: nowocześnie i modnie. Koniec z rozwodowymi polarami, kurtkami pamiętającymi obronę pracy magisterskiej i butami tak dziurawymi, że kamienie trzeba wytrząsać po każdym spacerze. Wizyty u fryzjera zamówione, szafy wyczyszczone, torby ze starymi ciuchami czekają spakowane na wyniesienie do lokalnego lumpeksu. Może nawet zaczniemy w tym roku prasować..?
Na pierwszy ogień wzięliśmy Grzesia, bo powiedzmy sobie szczerze, tu potrzeba "odświeżenia" garderoby jest bardziej paląca. Żeby nie było, że na męża marudzę - sam zgłosił się na ochotnika. Chęci dobre były, zapał i plan też. Nela wskoczyła na swój rowerek (nigdzie się bez niego nie rusza), Olaf do wózka i wyruszyliśmy we czwórkę na noworoczny podbój londyńskich centrów handlowych. Nie nasz ulubiony sposób spędzania weekendu, ale jak trzeba to trzeba.
Po dotarciu do sklepów akcja operacji "zakupy" nabrała tempa. Olaf domagał się wyjęcia z wózka po czym gdy tylko dotknął ziemi, zaraz nawiał. Uwielbia chłopak jak się go goni. W tym czasie Nela jeździła po sklepie rowerem zwalając pięknie ułożone sweterki, bądź porzucała wehikuł w w samym środku przejścia i donosiła Grzesiowi kolejne rzeczy do przymierzenia. Wesoło było... ale chyba trzeba będzie te lumpeksowe torby z powrotem rozpakować. Za dużo nie udało nam się nabyć w tych warunkach :).
"Banana Republic" coś nie chce się dać zdrapać.
Jak się stąd wychodzi?
Uciekam z tych sklepów!
Nareszcie coś ciekawego, tylko jak się do tego dobrać?
My, w ramach postanowień noworocznych oraz poważnych dyskusji małżeńskich zamierzamy w tym roku wyglądać jak na kwitnących 33 letnich mieszkańców Londynu przystało: nowocześnie i modnie. Koniec z rozwodowymi polarami, kurtkami pamiętającymi obronę pracy magisterskiej i butami tak dziurawymi, że kamienie trzeba wytrząsać po każdym spacerze. Wizyty u fryzjera zamówione, szafy wyczyszczone, torby ze starymi ciuchami czekają spakowane na wyniesienie do lokalnego lumpeksu. Może nawet zaczniemy w tym roku prasować..?
Na pierwszy ogień wzięliśmy Grzesia, bo powiedzmy sobie szczerze, tu potrzeba "odświeżenia" garderoby jest bardziej paląca. Żeby nie było, że na męża marudzę - sam zgłosił się na ochotnika. Chęci dobre były, zapał i plan też. Nela wskoczyła na swój rowerek (nigdzie się bez niego nie rusza), Olaf do wózka i wyruszyliśmy we czwórkę na noworoczny podbój londyńskich centrów handlowych. Nie nasz ulubiony sposób spędzania weekendu, ale jak trzeba to trzeba.
Po dotarciu do sklepów akcja operacji "zakupy" nabrała tempa. Olaf domagał się wyjęcia z wózka po czym gdy tylko dotknął ziemi, zaraz nawiał. Uwielbia chłopak jak się go goni. W tym czasie Nela jeździła po sklepie rowerem zwalając pięknie ułożone sweterki, bądź porzucała wehikuł w w samym środku przejścia i donosiła Grzesiowi kolejne rzeczy do przymierzenia. Wesoło było... ale chyba trzeba będzie te lumpeksowe torby z powrotem rozpakować. Za dużo nie udało nam się nabyć w tych warunkach :).
"Banana Republic" coś nie chce się dać zdrapać.
Jak się stąd wychodzi?
Uciekam z tych sklepów!
Nareszcie coś ciekawego, tylko jak się do tego dobrać?
ale fajnie tam w tym Londku
OdpowiedzUsuń