Mamy w rodzinie wielkiego pasjonata transportu szynowego,
postanowiliśmy więc część naszej lankańskiej wyprawy pokonać pociągiem. Odcinek z
miasteczka Nanu-Oya do Ella miał prowadzić piękną, kręta trasa poprzez
zielone wzgórza i plantacje herbaty. Dodatkowo, koszt biletu w wagonie 2
klasy (warunki bardzo dobre, AC nie potrzebne) był symboliczny w
porównaniu z innymi atrakcjami.
Odjazd wg. rozkładu miał być o 15:00, ale już na wstępie zapowiedzieli 30 min
opóźnienia, a do tego się rozpadło i zachmurzyło. Koleje na Sri Lance
zbudowali Brytyjczycy za czasów kolonialnych i na większości
tras jest tylko jedno torowisko (bardzo już krzywe i powyginane), pociągi mogą się minąć tylko w
specjalnych miejscach gdzie tory się rozwidlają. Mieliśmy pecha, bo
akurat gdzieś na trasie rozkraczył się jeden pociąg i trwała skomplikowana
operacja przepychania go na boczny tor oraz omijania. Czekaliśmy i
czekaliśmy.... Olaf i Iga spali, a Nela czytała swoją ostatnio ulubioną książkę Ursuli Le Guin z serii Catwings, opowiadające o przygodach rodzinki kotów ze skrzydłami. Ja też się w niej zakochałam!
Aż wreszcie, po 2 godzinach marznięcia na stacji ... najpierw powoli jak żółw ociężale...
ruszyliśmy. A wielbiciel pociągów? Był wyspany, podekscytowany i zachwycony
faktem ze nasz chińskiej produkcji tzw. "Blue train" był całkiem podobny
do jego ulubionego, parowego Mallarda. Niestety najpiękniejszy podobno odcinek z Haputale do Ella przejechaliśmy z powodu spóźnienia już w kompletnych ciemnościach, więc o uroku trasy nie możemy powiedzieć nic.
W ella kontyuowalismy bliskie spotkania z wiktoriańska
inżynieria kolejowa oraz chińska myślą techniczna podczas spaceru do
wodospadu, który prowadził ... wzdłuż torów. Przyznam, że byłam
nastawiona dość sceptycznie do pomysłu chodzenia torami z 3 dzieci...
ale w Azji jakoś łatwiej łamać zasady. A poza tym napotkanych na
początku wycieczki pan strażnik kolei powiedział, że jest ok, w co
chętnie i szybko uwierzylismy, co odrobinę uśpiło naszą czujność. Nie będę babć denerwować szczegółami. Zdradzę tylko, że w
trakcie naszej kilkugodzinnej (poruszaliśmy się raczej wolno...) wycieczki
minęły nas 2 niebieskie pociągi, które wiedząc, że cała okolica używa torów do
komunikacji pieszej, trąbiły donośnie już z daleka.
Czekamy na stacji Nanu-Oya na wysokości 1623 m.n.p.m. Było tak zimno, że wyciągnęliśmy kurtki!
Czekamy na stacji Nanu-Oya na wysokości 1623 m.n.p.m. Było tak zimno, że wyciągnęliśmy kurtki!
Zachwycony Olaf.
Torami do wodospadu.
Bliskie spotkania z chińskim "Blue Train".
.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMagiczne! Czytalam z niedowierzaniem
OdpowiedzUsuńDzięki ;)!
OdpowiedzUsuń