Z plaży w Tangalle mini-busikiem dostaliśmy się do zabytkowego miasteczka Galle (na liście unesco), położonego na malowniczym cyplu wychodzącym w morze. Co zapamiętaliśmy z tego miejsca? Przepiękny zachód słońca, 300 letni fort, muzeum morskie, spacery murami z cudnymi widokami na ocean, włóczenie się wąskimi, kolonialnymi uliczkami, "pachnący" targ rybny oraz ... przepyszne lody domowej roboty dla ochłody (testowaliśmy cynamonowe, mangowe i passion fruit). Mniam.
Galle w wersji odrestaurowanej:
I w wersji "porośniętej" tropikalną roślinnością:
Galle jest otoczone starymi murami, podobno to one ocaliły miasto gdy uderzyła w nie fala tsunami...
Wieczorna kąpiel.
Port i targ rybny.
"Relaks" w muzeum morskim...
Mieszkańcy Galle. Lankńczycy kochają grę w krykieta.
Piękny zachód słońca na koniec podróży.
W Galle zostaliśmy 2 noce, a potem czekała już na nas jedynie podróż do Negombo i lot przez Dubaj do Londynu.
Dzieciakom spodobało się spanie pod moskitierą. Bardziej pro forma bo komarów na szczęście nie było.
Na dworcu w Galle okazało się, że nie tylko my wpadliśmy na świetny pomysł przejechania odcinka Galle - Colombo - Negombo nadmorską trasą kolejową. Pociąg był już zapchany na wstępie, a szturmowała go jeszcze masa turystów i lokalsów. Udało mi się na litość dopaść 1 miejsce na naszą 5 osobową rodzinę... a po chwili jeden pan Lankańczyk wspaniałomyślnie odstąpił nam swoje miejsce, więc rozsiedliśmy się już ciut wygodniej w wagonie 2 klasy. Tzn ja i dzieci bo Grześ większość podróży stał, lub spacerował z wyrywającą się do chodzenia Igunią, którą oczywiście wszyscy napotkani pasażerowie chcieli poznać :).
Starsze dzieciaki podziwiały przez okno krajobrazy, a same też stanowiły obiekt zainteresowania.
Po dobrych kilku godzinach telepania pociągami i tuk tukiem (przesiadka w Colombo, dalej podmiejskim) dotarliśmy dość wygnieceni i głodni do Negombo, które widnieje na turystycznej mapie Sri Lanki jedynie dlatego, że właśnie tam wybudowano międzynarodowe lotnisko. Nie ma tam nic spektakularnego, plaża jest raczej brudnawa, a woda zamiast turkusu ma odcień brunatny, zdecydowanie bardziej przypominający kolor Bałtyku w pochmurne popołudnie niż widokówkę z Malediwów.
Oj nie chciało nam się wyjeżdżać ze Sri Lanki! Ale cóż było robić, zjedliśmy pożegnalne curry, spakowaliśmy manatki i do domu.
Galle w wersji odrestaurowanej:
I w wersji "porośniętej" tropikalną roślinnością:
Galle jest otoczone starymi murami, podobno to one ocaliły miasto gdy uderzyła w nie fala tsunami...
Wieczorna kąpiel.
Port i targ rybny.
"Relaks" w muzeum morskim...
Mieszkańcy Galle. Lankńczycy kochają grę w krykieta.
Piękny zachód słońca na koniec podróży.
W Galle zostaliśmy 2 noce, a potem czekała już na nas jedynie podróż do Negombo i lot przez Dubaj do Londynu.
Dzieciakom spodobało się spanie pod moskitierą. Bardziej pro forma bo komarów na szczęście nie było.
Na dworcu w Galle okazało się, że nie tylko my wpadliśmy na świetny pomysł przejechania odcinka Galle - Colombo - Negombo nadmorską trasą kolejową. Pociąg był już zapchany na wstępie, a szturmowała go jeszcze masa turystów i lokalsów. Udało mi się na litość dopaść 1 miejsce na naszą 5 osobową rodzinę... a po chwili jeden pan Lankańczyk wspaniałomyślnie odstąpił nam swoje miejsce, więc rozsiedliśmy się już ciut wygodniej w wagonie 2 klasy. Tzn ja i dzieci bo Grześ większość podróży stał, lub spacerował z wyrywającą się do chodzenia Igunią, którą oczywiście wszyscy napotkani pasażerowie chcieli poznać :).
Starsze dzieciaki podziwiały przez okno krajobrazy, a same też stanowiły obiekt zainteresowania.
Po dobrych kilku godzinach telepania pociągami i tuk tukiem (przesiadka w Colombo, dalej podmiejskim) dotarliśmy dość wygnieceni i głodni do Negombo, które widnieje na turystycznej mapie Sri Lanki jedynie dlatego, że właśnie tam wybudowano międzynarodowe lotnisko. Nie ma tam nic spektakularnego, plaża jest raczej brudnawa, a woda zamiast turkusu ma odcień brunatny, zdecydowanie bardziej przypominający kolor Bałtyku w pochmurne popołudnie niż widokówkę z Malediwów.
Oj nie chciało nam się wyjeżdżać ze Sri Lanki! Ale cóż było robić, zjedliśmy pożegnalne curry, spakowaliśmy manatki i do domu.
Nieźle, z trójką dzieci lokalnymi środkami transportu. My już po wyjeździe i też się nie chciało wyjeżdzać.. Tym bardziej, że brakło nam trochę czasu na relaks pod palmą i czuliśmy niedosyt. A Sri Lankę przejechaliśmy...na rowerach:) Wpisami zajmę się soon..
OdpowiedzUsuńROWERY!? Brzmi jak przygoda ;). To czekam niecierpliwie na wpisy! Uściski.
OdpowiedzUsuń