Znajomi pytają nas jak mieszka się w Londynie podczas tegorocznych Igrzysk. Zbieram się wiec do tego posta od ponad tygodnia, ale ciągle nie mam wieczorem czasu, bo... a to oglądamy lekkoatletykę a to kibicujemy siatkarzom!
Olimpiadą Londyńczycy żyli już od wielu miesięcy. Z jednej strony miała przynieść miastu ożywienie gospodarcze i optymizm, z drugiej strony od dawna straszono nas, że stolica zostanie w trakcie zawodów zupełnie sparaliżowana. Dyrekcja nelkowego przedszkola miała nawet pomysł zamknięcia przybytku na czas Olimpiady, pod pretekstem: "przecież i tak nikt nie będzie mógł dowieźć dzieci". A na dodatek nie było wiadomo czy uda się dostarczać do przedszkola jedzenie... więc poproszono o ewentualne przygotowanie suchego prowiantu. W wyniku tej psychozy wielu Londyńczyków wyjechało z miasta, lub wzięło urlopy by nie stresować się dojazdem do pracy i opieką nad dziećmi. Z ruchu wyłączono ponad kilkadziesiąt mil dróg i przemianowano na "Games Lanes", żeby umożliwić sportowcom i ich ekipom płynne poruszanie się po mieście. Podobno pasy z olimpijskimi kółkami są puste... ale ja nie wnikam. W każdym razie, miał być paraliż - a nie ma. Miały być tłumy w metrze - a powiedziałabym, że jest luźniej niż normalnie. Miały być suchary na lunch - a jest to co zwykle.
Samo miasto przesiąknięte jest atmosferą Olimpiady, kolorowe koła i różowe logo "London 2012" pojawiają się wszędzie: od fasad budynków w City, po stacje metra, most Tower Bridge do butelek soku pomarańczowego. Niesamowite jest to, jak sprytnie organizatorom udało się wkomponować obiekty sportowe w architekturę Londynu. Jeździectwo odbywa się w parku Greenwich, siatkówka plażowa na Horse Guards Parade, a triatlon w Hyde Park'u. Nie zabrakło też prawdziwie angielskiego poczucia humoru, jak dla mnie zdalnie sterowane mini transportujące oszczepy to rewelacja ;). W wielu miejscach miasta ustawiono telebimy zachęcając do wspólnego kibicowania, a w każdym pubie głowy piwoszy skierowane są w stronę telewizora. Na ulicach i stacjach wprost roi się od olimpijskich
wolontariuszy, którzy udzielają zagubionym przyjezdnym wszelkich informacji związanych z
zawodami. A nasze miasto w jakiś magiczny sposób wchłonęło tysiące dodatkowych turystów i gości. Atmosfera w Londynie jest naprawdę wyjątkowa. Olimpiado trwaj!
Nietuzinkową i jakże brytyjską ceremonią otwarcia Igrzysk w reżyserii Danny'ego Boyle'a zachwyceni byli chyba wszyscy (z wyjątkiem lewicowych bloggerów zarzucających Boyle'owi uprawianie historii selektywnej...). Niestety tylko nieliczni szczęściarze wylosowali bilety (nam się nie udało), więc zasiedliśmy przed ekranem komputera (bbc wszystko transmituje online) a na kulminacyjny moment sztucznych ogni wyjrzeliśmy za okno - nad naszym pubem widać było łunę ze stadionu i filmujący cepelin!
Oczywiście następnego dnia na Facebooku nie mogło zabraknąć komentarzy na temat naburmuszonej miny Królowej Elżbiety, w rodzaju:
Kupienie biletów na Olimpiadę nie było łatwym zadaniem. Po pierwsze trzeba było mieć sporo szczęścia, a po drugie sporo gotówki. My zgłosiliśmy się po bilety na wiele dyscyplin, ale początkowo wylosowaliśmy ... figę z makiem. Dopiero w którejś z licznych serii "rzucania" biletów na internetową ladę, udało nam się nabyć 4 sztuki na zawody w kajakarstwie górskim. Puste miejsca w częściach dla VIPów są chyba największą porażką organizatorów. Ale do rzeczy, o owym slalomie na kajakach nie mieliśmy bladego pojęcia, na szczęście podstawowe zasady nie są skompilowane: wygrywa ten kto przepłynie trasę wyznaczoną bramkami w najkrótszym czasie; zielono-białe bramki pokonuje się z prądem, czerwono-białe pod prąd; za dotknięcie bramki dolicza się karne 2 sekundy, a za ominięcie aż 50 sekund.
Nasza rodzinka w drodze do Lee Valley White Water Centre. Na miejscu było prawie tak jak na lotnisku - trzeba być na 2 godz przez rozpoczęciem zawodów a wszystkie torby były skrupulatnie prześwietlane. Poważna sprawa.
Tor w Lee Valley - prawie tak jak spieniony jak Nil w Ugandzie! Ach te wspomnienia!
Wyciąg kajakowy :). Start i metę dzieli 5.5 m różnicy poziomów.
Zawodnicy przed startem dokładnie analizowali fale i wiry - Polka Natalia Pacierpnik, zajęła w końcu 7 miejsce, choć prowadziła po półfinałach.
A Polacy - Marcin Pochwała i Piotr Szczepański przypłynęli na 5 miejscu.
Złoty i srebrny medal w konkurencji C2 zdobyli reprezentanci naszej drugiej ojczyzny. Cały stadion ryczał w ekstazie podczas ich startów.
Wice-mistrzowie: David Florence and Richard Hounslow:
Największą kolekcję medali w tej dyscyplinie mają Słowacy, bracia bliźniacy Peter i Pavol Hochschorner, którzy byli faworytami ale w tym roku wywalczyli jedynie brąz.
Ile wioseł trzyma zawodnik z przodu :) ?
Na koniec przed publicznością popisywali się kakarze free-style'owcy z Ugandy, którzy swoje umiejętności ćwiczą na kataraktach Nilu.
Dzieciom, a szczególnie Neli podobało się... przez pierwsze 10 minut. No
bo iloma przepływającymi kajakami można się podniecać, jeśli nie jest
się prawdziwym fanatykiem tego sportu?
W przetrwaniu ponad 4 godzin zawodów pomogło Neli towarzystwo zapoznanego na trybunach kolegi i zapasy strasznie niezdrowych chrupek cebulowo-octowych, którymi karmili naszą dziatwę jego rodzice. Czasami trzeba zamknąć oczy...
Twoj tekst i zdjecia so o niebo lepsze niz wszystkie sprawozdania w calej prasie amerykanskiej!
OdpowiedzUsuńA moze zmienisz profesje...
Dziadek
ach te dziadkowe komplementy :)!
UsuńGdzies zniknal moj post?
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z Dziadkiem(?) swietny komentarz,wiekszosc londynczykow(znajomych znajomych) narzeka ile wlezie,Lepszy taki pozytywny i kolorowy reportarz.ja osobiscie zazdrosze-chcialabym tam byc.
A propos bede w Londunie kilka godzin 30 wrzesnia w drodze do Kaliforni.
Do zobaczenia w Polsce?
Ewa
Super wpis. Zgadzamy się z Dziadkiem.
OdpowiedzUsuńMiB