Termin naszego wyjazdu był tak pomyślany żeby Nela opuściła jak najmniej szkoły (3 klasa), ale w trakcie prawie 7 tygodniowego wyjazdu i tak zniknęła ze szkoły na ponad 3 tygodnie (resztę załatwiły ferie świąteczne i zimowe). Na szczęście pozostała dwójka była na etapie zerówki i przedszkola, więc nasza szkoła w drodze obejmowała tylko jedną uczennicę.
Jak się zabraliśmy do naszego "roadschoolingu"?
Po pierwsze, już na początku roku szkolnego uprzedziliśmy nauczycieli Neli, że zamierzamy zabierać ją ze szkoły na półtora miesiąca od połowy grudnia mając w planach nauczanie indywidualne. Napisaliśmy też formalną wiadomość w Librusie do wszystkich nauczycieli i do dyrekcji. Nasza szkoła jest ogólnie dość kooperatywna (rejonowa podstawówka), więc dostaliśmy szeroko pojęte błogosławieństwo i spore wsparcie. Podczas wyjazdu, nauczycielki na bieżąco wysyłały nam wiadomości w Librusie o tym co zostało przerobione na lekcjach, więc mieliśmy jasność czego się uczyć. Dla porównania, w UK tak długa nieobecność absolutnie nie uzyskałaby akceptacji. Na każdą nieobecność dziecka trzeba uzyskać "zwolnienie" od dyrektora szkoły, co raczej nigdy się na zdarza w takim wymiarze w jakim my tego wymagaliśmy, a ciężko byłoby udawać, że Nelę przez 7 tyg "boli brzuszek". Natomiast zabranie dziecka ze szkoły bez zgody, może się skończyć dużą karą finansową oraz zgłoszeniem do opieki społecznej (mówimy z doświadczenia...).
O edukacyjnym aspekcie podróży to już nawet nie piszę, bo to się rozumie samo przez się i chyba każdy się już zorientował, jak bardzo wierzymy w wychowanie i rozwój dzieci przez podróżowanie ;).
Znalezienie czas na naukę szkolnego materiału... nie było wcale łatwe, bo jak widzicie z bloga, nie umiemy za dużo sobie odpuścić (a i tak nie wszystko opisaliśmy!). Staraliśmy się wykorzystywać momenty gdy i tak niewiele dało się zrobić, np. przeloty, przejazdy, oczekiwanie na lotniskach i dworcach lub chwile słabej pogody. Uczyliśmy się raczej falami, czasem kilka dni przerwy, czasem intensywne popołudnia lub pełne dni regularnych lekcji.
Wydawało nam się, że w trzeciej klasie podstawówki to jeszcze tak dużo nie robią, ale zdziwiliśmy się jaką ilość materiału z matematyki, przyrody i polskiego musieliśmy ogarnąć. Staraliśmy się nie przerabiać materiału "po łebkach" lub w stylu zakuć i zapomnieć, więc wymagało to sporo wysiłku. Jadąc w dużo dłuższą podróż, musielibyśmy nasze lekcje jakoś lepiej planować, ale wierzę, że wszystko da się ogarnąć. Na całym świecie jest przecież całkiem sporo rodzin uczących swoje dzieci w drodze lub w domu.
Każde miejsce jest dobre na lekcję. Można zrobić kilka zadanek w samolocie.
Przeczytać czytankę w autobusie.
Oddać się lekturze na dworcu autobusowym.
Pamiętacie nieśmiertelną lekturę szkolną "Anaruk chłopiec z Grenlandii"? Ja na pewno czytałam ;). Nela stwierdziła, że w tej książce tylko chłopcy robią fajne rzeczy, a dziewczynki to tylko pomagają w gotowaniu i szyciu, co jest strasznie nudne. Dla oszczędności miejsca zabraliśmy wersję na Kindle.
Natomiast z przyrody, trafił nam się akurat fajny rozdział - pory roku, strefy czasowe i ruch Ziemi wokół Słońca. Idealny temat gdy się w styczniu podróżuje po południowej Patagonii ;).
Pisanie wypracowania w hostelowej knajpce.
Szkolne popołudnie w Valparaiso.
Oprócz obowiązków szkolnych, staraliśmy się zaangażować dzieci w "prace domowe". Tym bardziej, że zdecydowanie wolały gdy gotowaliśmy sami, zamiast chodzić do restauracji. Szło nam różnie, czasem same rwały się do zmywania, czasem musieliśmy "zaganiać".
Jak się zabraliśmy do naszego "roadschoolingu"?
Po pierwsze, już na początku roku szkolnego uprzedziliśmy nauczycieli Neli, że zamierzamy zabierać ją ze szkoły na półtora miesiąca od połowy grudnia mając w planach nauczanie indywidualne. Napisaliśmy też formalną wiadomość w Librusie do wszystkich nauczycieli i do dyrekcji. Nasza szkoła jest ogólnie dość kooperatywna (rejonowa podstawówka), więc dostaliśmy szeroko pojęte błogosławieństwo i spore wsparcie. Podczas wyjazdu, nauczycielki na bieżąco wysyłały nam wiadomości w Librusie o tym co zostało przerobione na lekcjach, więc mieliśmy jasność czego się uczyć. Dla porównania, w UK tak długa nieobecność absolutnie nie uzyskałaby akceptacji. Na każdą nieobecność dziecka trzeba uzyskać "zwolnienie" od dyrektora szkoły, co raczej nigdy się na zdarza w takim wymiarze w jakim my tego wymagaliśmy, a ciężko byłoby udawać, że Nelę przez 7 tyg "boli brzuszek". Natomiast zabranie dziecka ze szkoły bez zgody, może się skończyć dużą karą finansową oraz zgłoszeniem do opieki społecznej (mówimy z doświadczenia...).
O edukacyjnym aspekcie podróży to już nawet nie piszę, bo to się rozumie samo przez się i chyba każdy się już zorientował, jak bardzo wierzymy w wychowanie i rozwój dzieci przez podróżowanie ;).
Znalezienie czas na naukę szkolnego materiału... nie było wcale łatwe, bo jak widzicie z bloga, nie umiemy za dużo sobie odpuścić (a i tak nie wszystko opisaliśmy!). Staraliśmy się wykorzystywać momenty gdy i tak niewiele dało się zrobić, np. przeloty, przejazdy, oczekiwanie na lotniskach i dworcach lub chwile słabej pogody. Uczyliśmy się raczej falami, czasem kilka dni przerwy, czasem intensywne popołudnia lub pełne dni regularnych lekcji.
Wydawało nam się, że w trzeciej klasie podstawówki to jeszcze tak dużo nie robią, ale zdziwiliśmy się jaką ilość materiału z matematyki, przyrody i polskiego musieliśmy ogarnąć. Staraliśmy się nie przerabiać materiału "po łebkach" lub w stylu zakuć i zapomnieć, więc wymagało to sporo wysiłku. Jadąc w dużo dłuższą podróż, musielibyśmy nasze lekcje jakoś lepiej planować, ale wierzę, że wszystko da się ogarnąć. Na całym świecie jest przecież całkiem sporo rodzin uczących swoje dzieci w drodze lub w domu.
Każde miejsce jest dobre na lekcję. Można zrobić kilka zadanek w samolocie.
Przeczytać czytankę w autobusie.
Oddać się lekturze na dworcu autobusowym.
Pamiętacie nieśmiertelną lekturę szkolną "Anaruk chłopiec z Grenlandii"? Ja na pewno czytałam ;). Nela stwierdziła, że w tej książce tylko chłopcy robią fajne rzeczy, a dziewczynki to tylko pomagają w gotowaniu i szyciu, co jest strasznie nudne. Dla oszczędności miejsca zabraliśmy wersję na Kindle.
Natomiast z przyrody, trafił nam się akurat fajny rozdział - pory roku, strefy czasowe i ruch Ziemi wokół Słońca. Idealny temat gdy się w styczniu podróżuje po południowej Patagonii ;).
Pisanie wypracowania w hostelowej knajpce.
Szkolne popołudnie w Valparaiso.
Oprócz obowiązków szkolnych, staraliśmy się zaangażować dzieci w "prace domowe". Tym bardziej, że zdecydowanie wolały gdy gotowaliśmy sami, zamiast chodzić do restauracji. Szło nam różnie, czasem same rwały się do zmywania, czasem musieliśmy "zaganiać".