sobota, 30 marca 2013

Egipt - Luksor nocą polecamy

Świątynię Luksorską całkiem fajnie zwiedza się o zmroku. Po pierwsze, oszczędzamy sobie nieco wątpliwej przyjemności przepychania się pomiędzy przypieczonymi, roznegliżowanymi plażowiczami z Hurghady (znak rozpoznawczy: ślady od kostiumu na tle bolesnej czerwieni). W przeciwieństwie do Kairu, gdzie naprawdę odczuwa się brak białych twarzy, pod świątynie w Luksorze i Karnaku, wypełnione turystami autokary podjeżdżają niczym pociągi metra w Londynie. Po drugie, co jest ważne w przypadku zwiedzania z takimi zatwardziałymi północno-europejczykami jak nasza Nela, wieczorem jest zdecydowanie chłodniej :). Na pytanie pana wychowawcy w przedszkolu "Jak było w Egipcie?", Nela odpowiedziała z teatralną miną arystokratki: "Och, za gorąco!"... Po trzecie, sama świątynia jest całkiem nastrojowo oświetlona! Zawsze jakieś urozmaicenie w dorobku foto.






 Która część płaskorzeźby najbardziej kusi pielgrzymów...?


Babcia i Olaf w fotograficznym natarciu.


piątek, 29 marca 2013

Egipt - Zabytki prawie zatopione

Mimo, że bardzo lubimy nurkować i chętnie zwiedzilibyśmy kiedyś w piance i masce jakieś pokryte koralami podwodne ruiny, jesteśmy bardzo wdzięczni UNECSO za ocalenie przed zatopieniem dwóch wspaniałych zabytków starożytnego Egiptu: Świątyni Izydy w File oraz Świątyni Ramzesa II w Abu Simbel. Gdy w latach 60 spora część Nubii nieubłaganie znikała w odmętach sztucznego jeziora Nasera, owocu przyjaźni radziecko-egipskiej powstałego w konsekwencji budowy wielkiej tamy w Aswanie, obie świątynie zostały starannie zmierzone, pocięte w małe bloki i przetransportowane w bezpieczne miejsce.

Świątynia Izydy, przez 2500 stała na wyspie File, a ostatnie 30 - na wyspie Agilkia.    









Świątynię Ramzesa II w w Abu Simbel czekałby podobny los jak Izydy, ale dzięki nieprawdopodobnemu wysiłkowi UNESCO, możemy podziwiać ją dziś. Przemieszczenie jej było o tyle trudniejsze, że została wykuta w skalistym zboczu sporej góry. Pociąć i przenieść kamienną świątynię to jedno, ale pociąć całą górę to już inna liga. Ktoś w UNESCO wpadł na genialny pomysł żeby wyciąć jedynie wnętrze świątyni, a górę - ulepić z cementu! Jak to się u nas w UK mawia, thinking out of the box w najczystszej formie.Szacun.

Nie tylko przeniesienie świątyni było trudne, dostanie się do położonego na samym południu Egiptu Abu Simbel, 40 km od granicy z Sudanem, wymaga sporego samozaparcia i nadszarpnięcia budżetu. Jeśli nie chce się wstawać na autobus o 3 nad ranem (nam się nie chciało)...trzeba wynająć mini-bus i załapać się na konwój policyjny z Aswanu do Abu - "tam" i "z powrotem". W rezultacie na zwiedzanie świątyni zostaje nędzne 1.5 godziny. Czyli, lata się po niej z językiem na wierzchu. Można oczywiście zostać z noc w pobliskim miasteczku, jeśli ktoś ma dużo czasu... Konwój dumnie brzmi i ma chyba tworzyć jakąś iluzję bezpieczeństwa... ale w rzeczywistości każdy członek konwoju jechał swoim tempem oddalony od reszty o całe kilometry.

3.5 godziny jazdy w każdą stronę - dzieci zniosły naprawdę świetnie. Choć Neli trochę się nudziło...


Olaf, który jak już pisaliśmy woli spać w dzień, niż w nocy, nudę pokonał drzemką.


Świątynia w ulepionej górze! W środku niestety no photo.




Ramzes II...


Olaf I i Olaf II.


Pustynne wybrzeże Jeziora Nasera.


czwartek, 28 marca 2013

Egipt - Feluką po Nilu w Aswanie

Żegluga feluką po Nilu o zachodzie słońca wydawała się idealnym zajęciem na zakończenie dnia, ale jak wszystko w Egipcie, taki relaks trzeba było sobie najpierw wynegocjować. Po wyjściu z hotelu musieliśmy mieć "szukamy feluki" wypisane na twarzach, bo od razu rzucił się ku nam kapitan X. Cenę chlapnął z serii "a nuż się frajerzy zgodzą", więc fukając i teatralnie obruszając się, że tak drogo, podążyliśmy w stronę miejsca gdzie poprzednio spotkaliśmy tańszego kapitana Y. Kapitan X, jak to w takich sytuacjach bywa, zaraz zmienił zdanie i zaoferował "very special price just for you", ale byliśmy nieugięci. Podążaliśmy tak wzdłuż brzegu Nilu w 7 osób ciągle negocjując, gdy przyplątał się chłopaczek, również oferując felukę. Konkurencja (!) pomyśleliśmy, czyli cena idzie dół. Gdy nasz negocjujący, wielopokoleniowy pochód liczył już 8 osób, spotkaliśmy kapitana Y (tego od lepszej oferty z rana) i zaraz włączyliśmy go w ogólną debatę. W ten sposób z oryginalnej ceny 60 funtów egipskich za osobę za godzinę, zeszliśmy do 10, co przypisaliśmy zażartej rywalizacji na falukowym rynku. By po chwili przekonać się, że coś co postrzegaliśmy jako konkurencję... to w rzeczywistości rodzina trzech braci: kapitana X, Y i chłopaczka, oferujących nam... tę samą felukę :).

 








środa, 27 marca 2013

Egipt - Piramidy bez tłumów

Plusem wyjazdu do Egiptu w czasie, powiedzmy "około-rewolucyjnym", była relatywnie mała ilość innych turystów. Przez co piramidy zwiedzaliśmy bez sławetnych tłumów, a w środku piramidy Cheopsa oprócz nas było raptem 5 innych osób. Dla zachowania równowagi, zdecydowanym minusem tej sytuacji była znaczna podaż wszelkiej maści upierdliwych naganiaczy, ultra natrętnych sprzedawców papirusów z Kleopatrą i cwaniaków przypadająca na jednego turystę. Oto Babcia Ala osaczona!


Piramidy - naprawdę robią wrażenie. Musieliśmy sobie ciągle uświadamiać, stoją tu niewzruszone od ponad 4550 lat! I pewnie tak samo długo turystów nękają sprzedawcy mini piramidek szklanych, glinianych, drewnianych, kamiennych, porcelanowych, metalowych, gumowych...



Najmniejsza piramida i mała dziewczynka.


Dwie największe piramidy są dość blisko siebie, ale żeby w ciągu jednego dnia zobaczyć cały kompleks (Piramidę Cheopsa, Chefrena, Mykerinosa, nieprawdopodobnie zachowany statek, miejscówkę widokową i Sfinksa), wzięliśmy bryczkę. Dla dzieci jazda zaprzęgiem była chyba największą atrakcją, Olaf cały czas pokazywał na konia i coś o nim opowiadał :). 




I jeszcze Sfinx.


poniedziałek, 25 marca 2013

Egipt - Kair, na początek

Po kilku dniach w Kairze człowiek marzy o dwóch rzeczach: wielkim szlauchu, żeby spłukać pokrywający wszystko kurz i piasek, oraz wielkim odkurzaczu który wessałby walające się gdzieniegdzie śmieci. Po takich zabiegach nie dość, że w końcu dałoby się pooddychać... to jeszcze spod beżowej powłoczki wyłoniłaby się w całej krasie powalająca architektura Kairu. Nie ma na świecie wielu miast gdzie można przechadzać się wzdłuż wielopiętrowych, ozdobnych kamienic rodem z Paryża, a zaraz potem podziwiać kilkusetletnie meczety ze strzelistymi minaretami i ozdobne medresy w dzielnicy islamskiej. Kontynuując podróż w czasie, zapalić świeczkę w pamiętających początki chrześcijaństwa koptyjskich klasztorach przykrytych półkolistymi kopułami, odwracając wzrok od otaczających je kulawych, nowobogackich apartamentowców. A dzień zakończyć spacerując wysadzanymi drzewami alejami, wśród nadgryzionych zębem czasu europejskich kolonialnych rezydencji. Dodajcie do tego: Muzeum Egipskie, pobliskie piramidy, Nilometr, cmentarz zamieszkany przez biedaków, cytadelę, Plac Tahrir, uliczne barykady..., setki kilometrów zatłoczonych dróg, tysiące trąbiących taksówek, 17 milionów ludzi.... Kair po prostu trzeba zobaczyć, powąchać i poczuć!

 

 Miasto po horyzont.




Boczne uliczki trochę mniej reprezentacyjne, ale nie mniej urokliwe i autentyczne.



Sławetne kairskie korki... Jeszcze nigdy nie posiłkowaliśmy się w taksówce laptopem z bajkami...


 Kairskie Metro działa całkiem nieźle... i mają nawet z 2 czy 3 linie! Warszawo - wstydź się.


W meczecie.



 




  Relaks przy herbacie z miętą...
 

Niektórzy wolą arabską kawkę z kardamonem.

 
 A inni wyroby tytoniowe.



   
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...