niedziela, 25 listopada 2012

Pierwsze dzieło na pierwsze urodziny

Podobno roczniakowi trzeba zrobić taki test, że kładzie się przed nim kilka przedmiotów i który wybierze, z tym będzie się wiązała jego przyszłość. Jeśli monetę - to będzie bankierem, jeśli różaniec - to księdzem (albo raczej raperem, u nas często takowi paradują w różańcach, taka moda), jeśli książkę - zostanie naukowcem.

Jeśli to prawda, to Olaf zostanie malarzem! Jak zobaczył pędzle i farby - zapomniał nawet o torcie!




 
Voilà - pierwsze dzieło Olafa, na pierwsze urodziny!


Wszystkiego najlepszego synku!

czwartek, 22 listopada 2012

Na dwóch nóżkach

Nasz mały homo sapiens ruszył do przodu 3 dni przed pierwszymi urodzinami. Na razie raczej chwiejnie, ale grunt, że na 2 nóżkach, bo raczkowanie po jesiennych kałużach do przyjemnych by nie należało. 

Pierwsze samodzielne pokonanie trasy kanapa-kuchnia:

środa, 14 listopada 2012

Listopadowe zmiany

Listopad upłynął nam pod znakiem zmian.

Drastyczna i bolesna zmiana klimatu z indyjskiego na angielski zaowocowała seria przeróżnych infekcji, szczególnie u Olafa. Poza tym, nasz wielbiciel wysokich temperatur przez pierwszy tydzień płakał gdy zamiast ciepłego powiewu smagał go na spacerze reumatyczny londyński wiatr znad Tamizy. Całkowicie podzielaliśmy jego zdanie... w cieple znacznie przyjemniej.  

Ja, z pełnoetatowej mamy na "urlopie" macierzyńskim, zmieniam się w mamę 4/5 etatowo pracująca zarobkowo, Grześ powrócił do roli 4/5 etatowego imperialnego doktoranta, a Nela do przyjemnej roli imperialnego przedszkolaka. Od tej pory cierpimy na znany wszystkim pracującym rodzicom chroniczny brak czasu na cokolwiek, a w szczególności dla siebie.

Zmieniały się tez osoby opiekujące się Olutkiem podczas gdy my byliśmy w pracy lub na uczelni. Pierwsza szychta przypadła Babci Ali, która specjalnie dla niego przyleciała z ameryki... druga, naszej tymczasowej ale naprawdę fantastycznej niani. Przez to wszystko Olaf trochę stracił wiarę w swoich rodziców... ale przetrwał. Jeszcze nie wiedział, ze w grudniu czekają go ... znacznie większe zmiany!


poniedziałek, 5 listopada 2012

Indie - Wspólny wyjazd

Z Goa wróciliśmy samolotem do New Delhi, gdzie nasza podróż po Indiach z Marysią, Bastkiem, Janką i Michasiem dobiegła końca.

W 4 tygodnie pokonaliśmy całkiem ambitną trasę, pierwszą część sami, drugą w rozbudowanym składzie:

New Delhi - Jaipur - Amber - Abhaneri - Fatehpur Sikri- Agra - Orcha - Khajuraho - Varanasi - New Delhi - Hyderabad - Bijapur - Badami - Pattadakal i Aihole - Hampi - Goa - New Delhi

Dzięki za kolejne wspólne wakacje!


Tak było 2 lata temu w Armenii.

A tym razem? Nela i Michaś zdecydowanie lepiej się dogadywali :). Tak dobrze, że (jak już pisaliśmy z Nepalu), Nellum Pollelum specjalizowała się w papugowaniu Michatka: on chciał makaron - ona traciła apetyt na ryż, jemu spadł bucik - ona specjalnie zrzucała swój, on nie chciał iść - ją też nagle opuszczały siły, choć sekundę temu skakała jak mały kangur. Vice Versa też się zdarzało. Czasami nas tym rozśmieszali, ale często cierpliwość rodzicielska (ja osobiście posiadam śladową...) wystawiana była na próbę zwłaszcza wtedy, gdy tym sposobem z jednej sytuacji kryzysowej robiły nam się dwie, symultaniczne. A przecież cierpliwość bladawca podróżującego po Indiach jest już i tak nagminnie testowana... samymi Indiami :). Ich chaosem, hałasem, brudem. Ale najważniejsze, że starszaki całkiem nieźle się razem bawiły i miały towarzystwo do brojenia. W menu był berek, przewalanki, kolorowanie, walka o duplo, kopanie dziur w mokrym piachu, taplanie w morzu, czytanie, oglądanie Peppy i Mamy Mirabelle.

Janka i Olaf też się chyba polubili. Choć na razie arsenał ich zabaw był bardziej ograniczony niż starszego rodzeństwa, szczerzyli 6-zębnę i 8-zębne uśmiechy na swój widok. Janka na wszystkie dzieci zaczęła mówić "Ola", "f" było na razie poza jej zasięgiem :).

Grześ chwilowo pokonany przez Indie.


 W pociągu też nie odpoczniesz, a kuszetki takie wygodne!
 

Tubki jak zwykle ratowały nam życie, ładowane z lenistwa i dla higieny prosto do olafowej paszczy.


Reszta dzieci jadała w restauracjach razem z nami. Maryś udaje, że wcale ale to wcale nie widzi co nasze dzieci wyrabiają z całkiem przyjemnie wyglądającą knajpką.

 
Do czego się człowiek nie posunie żeby dzieci rozerwać między zwiedzaniem hinduistycznej świątyni numer 278 i hinduistycznej świątyni numer 279 ?



Kto chce wyjeżdżać z dziećmi... musi lubić nosić swoje leniuszki.


Dzieciaki miały towarzystwo i coraz więcej bawiły się razem, czytaj, my nie musieliśmy bezustannie ich zabawiać :).





   Nela, Michaś i ich "dziecko".


Ciekawe jak będzie następnym razem? I czy takowego się doczekamy? My mamy nadzieję, że tak!

niedziela, 4 listopada 2012

Indie - Goa, nareszcie wakacje

Po ponad 5-tyg podróżowania doczekaliśmy się zasłużonego odpoczynku na Goa. Mawiają, że Goa to nie Indie, niewątpliwie z Radżasthanem mają niewiele wspólnego. Święte krowy nie pałętają się na środku drogi, ruch jakby o jeden mniej chaotyczny i może trochę czyściej. Poza tym, zamiast figurek hinduistycznych - święte obrazki Jezusa ozdobione girlandami z kwiatów, a na lunch wieprzowe kiełbaski, ostre oczywiście. Niemniej, Goa ma atmosferę jedyną w swoim rodzaju, która to (zaobserwowaliśmy) wybitnie podoba się turystom rosyjskim. Sąsiadów ze wschodu, odwiedzających Goa całymi rodzinami jest tu zatrzęsienie. Menu po rosyjsku, szyldy pisane cyrylicą, kino po prostu. To praktycznie pierwsze miejsce w Indiach gdzie oprócz naszych dzieciaków, było mnóstwo innych blond maluchów! Rosjanie widać ani zagrożeniem malarycznym, ani innymi indyjskimi strachami się nie przejmują.

Wakacje to może trochę za dużo powiedziane, bo przez większość czasu byliśmy w składzie 3 dorosłych i 4 dzieci, jako że Bastek zdezerterował na jakiś czas pełnić obowiązki. Dzieci jakby czekały na ten moment, bo jedno po drugim zaczęły nam chorować. Gdzieś podczas wielogodzinnej podróży pociągiem z Hampi złapały paskudny wirus żołądkowy. W efekcie: jedne pawiowały, inne miały biegunkę, jeszcze inne i jedno i drugie. Szczęście w nieszczęściu, że byliśmy stacjonarni, a na plaży w miarę łatwo było je w tej sytuacji obrobić. Pawik w piasek - no problem. Biegunka - ciepłe morze blisko :). 

Oprócz zabawy w piasku i morzu, udało nam się trochę na raty pozwiedzać i ponurkować.

Bambusowo-trzcinowy domek w Dunes Holiday Villages w Mandrem, prawie południowa Tajlandia. Gorąco polecamy tą miejscówkę - piękna plaża, dobra knajpa, mało ludzi.



Janka zawirusowana :(.


Drzemeczka maluchów w chatce na plaży przy szumie Oceanu Indyjskiego.


Waran z Komodo? Nawet identycznie sypie piachem jak biegnie.


Nieodłączny samochód :).


Michaś i Nela, wyposażeni w nabyte na miejscu wiaderka, łopatki i foremki, budowali forty, stupy, zamki i baby z piasku... Odważnie pływali w całkiem sporych falach, ale niech dziadkowie się nie denerwują - wszystko oczywiście pod czujnym okiem rodziców.  


Odwiedziliśmy też Old Goa, fort i stolicę - Panaji. Architektura zupełnie inna niż w reszcie kraju. W końcu Goa do 1961 roku była kolonią portugalską.







Chrześcijaństwo w wydaniu indyjskim.


Koleżanki z podwórka. 


Jak mi starczy zapału to jeszcze o nurkowaniu napiszę w następnym odcinku.

piątek, 2 listopada 2012

Indie - Wspinanie w Hampi

Wyczynowymi wspinaczami nie jesteśmy, ale jeśli nadarza się okazja do wspinania w Indiach a do tego w takiej scenerii:


... to do plecaka oprócz pieluch, kaszek i książeczek o Mamie Czarodziejce dopychamy buty wspinaczkowe, woreczki z magnezją oraz przewodnik boulderowy.

When travelling in India we could not resist the temptation to go to the famous bouldering paradise of Hampi. In addition to tonnes of nappies, apple purées and and baby-rice, we packed our shoes, Hampi guide book and chalk bags. Fortunately renting a bouldering mat costs a dollar or two, which made the whole idea possible.   


Hampi, bo właśnie tu można wspinać się na wielkie, jajowate, pomarańczowe, granitowe głazy z widokiem na świątynie z listy UNESCO (tak, tak kolejne na naszej trasie...), pojawiło się na wspinaczkowej mapie świata za sprawą samego Chrisa Sharmy. Który to kilka lat temu przyjechał do Hampi eksplorować ciągnące się po horyzont morze boulderów. Po kilku latach powrócił z dwojgiem znajomych oraz ekipą filmową Josh'a Lowell'a by nakręcić, kultowy już film - "Pilgrimage". Chris jak wiadomo jest tzw. wspinaczem uduchowionym i filozofującym, medytuje, ćwiczy jogę etc. więc klimat świętego Hampi musiał mu wyjątkowo przypaść mu do gustu. 

Wspinanie - My spędziliśmy w Hampi tylko kilka dni, a do tego we wspinaniu zamiast ekipy filmowej towarzyszyło nam czworo dzieci... więc udało nam się odwiedzić jedynie rejony do których dało się relatywnie łatwo dostać z hotelu (np. wózkiem :)) i gdzie dzieci miałyby miejsce do zabawy. Choć boulerów są tysiące, przeeksplorowanych dróg nie ma aż tak wiele, tym bardziej, że wspinanie na kamienie położone w pobliżu świątyń jest zakazane. Jest za to okazja by wykazać się kreatywnością i wspinać razem z małpami!

Przewodnik - udało nam się kupić jeszcze w Londynie - bezpośrednio od autora. Rohit Chauhan zamieszkuje obecnie w Hiszpanii, widocznie w Indiach nie ma jeszcze wystarczająco rozwiniętej infrastruktury wspinaczkowej...

Crash-pad - wypożyczyliśmy za grosze w lokalnej kafejce wypożyczyliśmy. Na szczęście są dostępne, bo trochę nie wyobrażam sobie podróży z dziećmi, bagażami i jeszcze tym wielkim klamotem!

Po pierwsze, baaardzoo dziękujemy Marysi za pomoc w ogarnianiu naszej dwójki w dodatku do jej własnej dwójki... podczas gdy my się wspinaliśmy!


Po drugie, dziękujemy Bastkowi za zdjęcia - wszystkie co ładniejsze są jego autorstwa, a jak widzicie lekko nie było...


W "Pilgrimage" straszyli kobrami, skorpionami i wężami czatującymi w Hampi na każdym kroku, więc początkowo stresowaliśmy się gdy nasze cztery pociechy beztrosko eksplorowały otoczenie. Dopiero gdy lokalni poganiacze kóz na pytanie o ww. zagrożenia kręcili głowami i wzruszali ramionami, trochę się uspokoiliśmy. Oprócz weryfikowania plotek, pastuszkowie przekonywali nas na migi, że powinniśmy oddać im wszystkie zabawki, nosidełka i sprzęt dla dzieci... ale jakoś udało nam się wymigać od takiej darowizny.

Kids as always loved playing with stones and just being outdoors.



Pierwszego dnia grzecznie się dzieliliśmy, ale już drugiego odżałowaliśmy te 1.5$ i specjalnie dla dzieci wypożyczyliśmy dodatkowy crash pad. Były zachwycone.

For a 1.5$ we rented a bouldering mat for them... we didn't want to share our one.


Nela w natarciu.

Nela and Michatek climbing.



Michatek też nie próżnował.


Janka trochę nie mogła ogarnąć sprzętu...

Janka had some issues with the equipment...


A Olaf? Jak zawsze: gardził skałą i preferował samochody.

And Olaf? As usual - preferred playing with cars.



Znalezienie boulderów jak zwykle zawsze zabierało najwięcej czasu i wymagało uważnego przestudiowania przewodnika. Wszędzie masa kamieni różnej wielkości, jeden podobny do drugiego... a dzieciom gorąco, a to głodne, a to coś zgubiły, drzemka, mleczko...

Locating the right boulders was the biggest challenge...



Ale jak już udało się zlokalizować rejon, bouldery i drogi - rodzice mieli własny plac zabaw :).

But when we did manage - it was a proper playground for the parents!











Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...