Będąc w Panamie bardzo chcieliśmy odwiedzić którąś z mieszkających tam grup ludności rdzennej. Okazało się, że nie jest to takie proste, jeżeli nie chce się wykupić zorganizowanej wycieczki w lokalnym biurze podróży. My nie chcieliśmy przepłacać, postanowiliśmy więc na własną rękę jechać do miasteczka Gamboa, a na miejscu poszukać kontaktu z mieszkańcami pobliskiej wioski Indian Embera - Ella Puru, którą można odwiedzić. Indianie Embera, pochodzą pierwotnie z owianej zła sławą dalekiej prowincji Darien na granicy Panamy i Kolumbii. Ale my ze względu na duże ryzyko malaryczne i występowanie zółtej febry,
nie mogliśmy tym razem zapuścić się w darieńską dżunglę. Tam pewnie
byłoby bardziej autentycznie i dziko, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. W każdym razie, z braku innych źródeł, udaliśmy się na posterunek policji w Gamboa, w celu pozyskania informacji. Na nasz widok wszyscy policjanci zerwali się na baczność, myśląc że spotkały nas jakieś kłopoty. Uspokojeni, że wszystko OK, zaoferowali pomoc w skontaktowaniu się z wioską Ella Puru, ale podane w przewodniku LP telefony jak zwykle nie były aktualne, więc rozmowy prowadzone groźnym, policyjnym tonem wyglądały mniej więcej tak: "Halo, kto mówi? Tu policja, P-O-L-I-C-J-A, odwiedzanie wioski oferujecie? Nie oferujecie, JAK TO? Restaurajca? A, to
Adios."
Koniec końców udało nam się z pomocą właściciela naszego B&B, Seniora Mateo, dotrzeć na malutką przystań skąd do wioski odpływają Indianie i uzgodniwszy cenę i "program", umówiliśmy się na kolejny dzień.
Do wioski Ella Puru płynie się z Gamboa czółnem motorowym. W naszym niestety, zepsuł się silnik.
Wioska Ella Puru leży nad pięknym jeziorem, które Indianie dzielą z molochem zwanym Gamboa Rainforest Resort. Bliskość hotelu to z jednej strony błogosławieństwo, bo mieszkańcy Ella Puru mogą tam znaleźć pracę. Z drugiej, robi z wioski taki skansen dla turystów... bo bogaci goście też chcą przecież zdjęcie z Indianinem. W sumie, nie ma się co dziwić.
Wioskowe obiekty sportowe.
Mieszkańcy i mieszkanki.
Pokazy tańca i muzyki ludowej.
W czasie naszej wizyty w wiosce były przede wszystkim kobiety z dziećmi. Panowie pewnie byli w "prawdziwej" pracy.
... więc lody zostały szybko przełamane.
No bo kto by nie uległ urokowi Olafa :)?
Olaf nota bene czuł się w Ella Puru jak w siódmym niebie, bo jak wiadomo bardzo lubi biusty. Jeżeli tylko jakaś kobieta bierze go na ręce, zawsze odwraca się do niej buzią, otwiera szeroko paszczękę i sprawdza czy aby nie oferuje mu czegoś do przyssania. Tak w razie czego. Wszystkie panie bez względu na pochodzenie, narodowość i wiek od razu rozpracowują jego zamiary i ze śmiechem komentują. Indianki Embera, które chadzają dość skąpo ubrane a do tego non stop karmią dzieci, reagowały dokładnie tak samo :). A dodatkowo miały takie fascynujące z olafowego punktu widzenia koralikowe staniki.
Gdybyśmy nie mieli ze sobą dzieci, bylibyśmy po prostu kolejnymi turystami. A tak i o karmieniu i o ząbkowaniu się pogadało, dziećmi się wymieniło, zupełnie inna relacja :).
Dziecięca ciekawość.
Nela również szybko dogadała się z lokalnym małym chłopcem i już razem bawili się ziemią.
Mieszkańcy wioski zabrali nas na spacer w pobliskiej dżungli. Pokazywali jakich roślin używają do budowy chat, wyplatania koszy i odstraszania komarów. Spotkaliśmy też kilka różnych żab.
Wracając z Gamboa do Ciudad de Panama, spotkaliśmy w Chicken Busie naszych Indian już "w cywilu" ;-).